Graliśmy w Assassin's Creed IV! Black Flag chwyta wiatr w żagle - Strona 2
Po 30 minutach spędzonych z Black Flag wyparowały wszelkie obawy. Assassin's Creed IV ma szansę stać się najlepszą grą w pirackich klimatach. Czas pośpiewać szanty!
Wszystkich usprawnień dokonujemy w kajucie kapitańskiej – liczba dostępnych ulepszeń jest bardzo duża, niektóre z nich odblokują się dopiero, gdy odnajdziemy konkretny schemat. Na pełną rozbudowę Jackdawa potrzeba sporej ilości gotówki i materiałów, a przecież na tym zakupy się nie kończą. Gracz ma pełną kontrolę nad wyposażeniem Edwarda Kenwaya, a nawet najpodlejszego rapiera nikt nie wręczy mu za darmo. Wynika z tego prosty wniosek. Jeśli zamierzamy wycisnąć z Assassin’s Creed IV wszystkie soki, na samo łupienie poświęcimy mnóstwo czasu.
Po kilkunastominutowej podróży i stoczeniu typowej bitwy morskiej, o której była mowa wyżej, postanowiłem poszukać skarbu. Element ten nieodłącznie kojarzy mi się z Red Dead Redemption i moje podejrzenia nie uszły uwadze pracownika Ubisoftu: Bardzo nam się to w RDR podobało, dlatego postanowiliśmy zrobić to w podobny sposób. Proces jest faktycznie zbliżony: najpierw odnajdujemy skrawek papieru z zaznaczoną lokalizacją skrzyni, a potem udajemy się na miejsce i porównujemy rysunek z tym, co widać na ekranie. Trzeba tu jednak zaznaczyć, że w Black Flag odnalezienie skarbu jest nieco łatwiejsze, bo dostajemy na tacy koordynaty, które możemy szybko skonfrontować z główną mapą. Z drugiej strony szukanie bez pomocy nietypowo wyglądającego drzewa na tak ogromnym obszarze dobrowadziłoby nas do szewskiej pasji.
Na koniec postanowiłem odrobinę pozwiedzać Hawanę, głównie po to, żeby sprawdzić, czy autorzy nie popełnili błędu z „trójki” i nie stworzyli zbyt rozproszonej zabudowy miasta. Z radością mogę jednak stwierdzić, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Gra nie zmusza nas do powrotu na poziom ulicy, tylko dlatego, że ta jest za szeroka, by przeszkoczyć na kolejny budynek. Domy stoją blisko siebie i bieganie po dachach znów sprawia mnóstwo satysfakcji. Na górze oczywiście roi się od strażników, których trzeba likwidować szybko i skutecznie. Można to robić za pomocą ostrzy, znanej z Liberation dmuchawki lub broni palnej.
Walka w zwarciu nie odbiega zbytnio od tego, co widzieliśmy wcześniej – nadal efektowność starć bierze górę nad poziomem ich trudności. Podstawą są kontry i śmiertelnie wyprowadzane ciosy tuż po nich. Gra umożliwia używanie ludzi jako tarczy, w celu obrony przez pociskami wypluwanymi przez muszkiety. Broni palnej nie trzeba jednak się obawiać, zupełnie jak w Assassin’s Creed III. Strzelcy są bardzo pasywni i zamiast zabić stojącego dwa metry od nich Kenwaya, czekają cierpliwie na jego ruch.
Uproszczone potyczki nie zmieniają jednak faktu, że Assassin’s Creed IV to niesamowita gra. Świat przedstawiony w Black Flag jest tak plastyczny i ładny, że chce się go zwiedzać, podróże morskie mają niesamowity klimat (można nawet umilić sobie rejs pirackimi przyśpiewkami), a liczba dostępnych aktywności daje nadzieję, że nie zabraknie rzeczy do roboty. Zdaję sobie sprawę, że klasycznej opowieści o klanie zabójców w „czwórce” jest już niewiele, ale nie ma co narzekać – w listopadzie otrzymamy sandbox totalny, który nie powinien przejmować się konkurencją ze strony Grand Theft Auto V i Watch_Dogs, Wielbiciele pirackich klimatów – szykuje się gra Waszych marzeń.
Krystian Smoszna | GRYOnline.pl