autor: Szymon Liebert
Graliśmy w Star Wars: The Old Republic - fabuła - Strona 3
Star Wars: The Old Republic to zdecydowanie jedna z najciekawszych gier sieciowych, jakie obecnie powstają. Mieliśmy okazję spędzić z nią kilkanaście godzin i wykonać dziesiątki zadań. Czego można spodziewać się po nowym dziele BioWare?
Przeczytaj recenzję Tytuł, który nie zawiódł - recenzja gry Star Wars: The Old Republic
Star Wars: The Old Republic to kopalnia motywów zapożyczonych lub w jakimś zakresie nawiązujących do kultowych filmów. Scenarzyści musieli trzymać się pewnych wytycznych, ale czasami mogli zaszaleć i dodać do gry bardziej zabawne misje. Kilka z nich mieliśmy sposobność wykonać. W jednym zleceniu trzeba było wykraść jajo Rankora z podziemi pałacu, a w innym uratować osobę zamrożoną w karbonicie (przy okazji zobaczyliśmy salę wypełnioną podobnymi „trofeami”). Daniel Erickson, szef zespołu scenarzystów, wyjaśnił w rozmowie, że podczas pisania zadań twórcy starali się nie wykraczać poza ramy uniwersum Gwiezdnych Wojen, ale chcieli też dać coś od siebie (stąd nieco bardziej humorystyczne wątki). Producent wyjaśnił dodatkowo, że w The Old Republic zobaczymy sporo wydarzeń kanonicznych, na które gracz nie będzie mógł wpłynąć. Pomiędzy nimi ma być jednak sporo sytuacji, w których podejmiemy różne decyzje, zaznaczymy swoją obecność czy pogłębimy charakter postaci.
Podszywanie się pod kogoś jest niebezpieczne, szczególnie gdy przyjmujemy tożsamość groźnego, kosmicznego pirata. Od początku przygody na Huttcie czekaliśmy na moment, w którym mistyfikacja zostanie odkryta i dojdzie do konfrontacji. Po wykonaniu jednego z zadań wróciliśmy do pałacu Nem’ro, gdzie w strefie dla VIP-ów zatrzymał nas pewien jegomość. Osobnik powiedział wprost, że zna prawdziwego Red Blade’a i zażądał wyjaśnień. Stanęliśmy przed wyborem – spróbować przekupić jegomościa lub po prostu zabić go. Zdecydowaliśmy się załatwić typka i zasłonić się porachunkami z przeszłości. W ten sposób zaimponowaliśmy Kaliyo Djannis, naszej pierwszej towarzyszce, która później dołączyła do imperialnego legionu (przy okazji próbowaliśmy też poderwać ją na kilka klasycznych tekstów agentów). Pod koniec naszej wizyty na Huttcie i wykonaniu wielu misji nie pozostało nic innego, jak sprawdzić pozostałe światy. Zmierzając w stronę portu lotniczego, otrzymaliśmy wiadomość, że Red Blade, pirat, którego udajemy, zjawił się na planecie i chce się zemścić. Z przeciwnikiem spotkaliśmy się w hangarze – walka z nim była nieunikniona i trudna. Na szczęście wyszliśmy z niej zwycięsko.
A co stało się później? Po wydostaniu się z Hutty trafiliśmy na stację orbitalną i spróbowaliśmy swoich sił w pierwszej instancji (o niej jednak jutro, bo to zupełnie poboczny wątek). W dalszej kolejności mogliśmy wybrać się na dwie planety – Korriban oraz Dromund Kaas. Pierwsza z nich była dość opustoszała, więc tylko rzuciliśmy na nią okiem. Wszystkie wątki fabularne prowadziły natomiast na Dromund Kaas. Mroczny i nieprzystępny świat przyniósł dziesiątki nowych zadań, możliwości, umiejętności i ciekawostek. Najważniejsze jest to, że w Kaas City znajdowała się siedziba wywiadu Imperium. Nasz agent zdał tam raport przełożonym, a także wyspecjalizował klasę (wybraliśmy Snajpera). Ciekawym zadaniem pobocznym była możliwość poznania przyszłych współpracowników i ekspertów w różnych dziedzinach (wystarczyło z nimi pogadać). Podczas kolejnych zadań wywiadowczych komunikowaliśmy się z nimi w różnych sprawach. Pojawiła się też nowa towarzyszka – agentka „wyprodukowana” specjalnie do pracy w agenturze. Co ciekawe, bohater dostawał od niej wielokrotnie kosza przy próbach flirtu, przy okazji pogarszając relacje z Kaliyo. Szczególnie emocjonujące było spotkanie z potężnym Sithem, o którym wzmianki pojawiły się już na poprzedniej planecie (Sith wydawał zakulisowe rozkazy i to właściwie dla niego pracowaliśmy). Mistrz ciemnej strony Mocy zażądał od nas posłuszeństwa i oddania w następnych misjach. Odmawiając mu, mogliśmy doprowadzić do niepotrzebnej śmierci pewnej postaci.