autor: Marek Grochowski
Homefront - już graliśmy! - Strona 3
Już po raz drugi mieliśmy okazję przekonać się, jak Homefront wygląda w trybie multiplayer. Produkcja Kaos Studios nabiera coraz ciekawszych kształtów.
Przeczytaj recenzję Homefront - recenzja gry
Wśród miniaturowych pojazdów, służących temu, by nękać oponentów bez konieczności wsiadania do środka, są też gąsienicowe roboty MQ50 MG Wolverine – małe, zdolne dotrzeć do ciasnych zakamarków zabawki, którymi możemy tropić przeciwników i traktować ich krótkimi seriami pocisków. Reszta maszyn to już wehikuły standardowych rozmiarów – od pospolitego na polu walki Humvee po majestatycznego Apache’a. Troszeczkę zawodzą w Homefroncie czołgi, ponieważ nie da się nimi szerzyć destrukcji tak, jakbyśmy tego chcieli – nie sposób powalić drzewa czy zburzyć ściany budynku. Podejmując takie próby, można co najwyżej uszkodzić sprzęt – o ile nie zrobią tego wcześniej przeciwnicy.

Co ciekawe, obie strony konfliktu korzystają tylko z własnych środków lokomocji, nie ma więc dramatycznej walki o ostatniego Abramsa czy stanowiska na dachu Humvee. Prościej wcisnąć krzyżak i przywołać własną maszynę. Do tego potrzebna jest już jednak specjalna waluta – Battle Points, służąca do kupowania przedmiotów – od najtańszych wyrzutni rakiet (za 250 punktów), przez kamizelki kuloodporne (300 BP za sztukę), aż po naprowadzane laserem pociski typu Hellfire (1000 punktów). Paleta towarów obejmuje też bojowe maszyny, nie tańsze jednak niż 500 BP – tyle kosztuje chociażby niewielki helikopter AQ-11 Buzzard.
Aby móc pozwolić sobie na zakup powyższych dobrodziejstw, trzeba skutecznie fragować rywali albo demolować ich maszyny. Gra uznaje przy tym, że punkty gromadzimy nie tylko, gdy sami trafimy przeciwnika, ale także, gdy przyczynimy się do jego śmierci – np. namierzając wroga albo wspierając kompanów w ostrzale. Uzbierawszy w ten sposób odpowiednio dużo waluty, możemy kupić potrzebną rzecz w dowolnym momencie meczu – wystarczy wcisnąć wybrany kierunek na D-padzie, by uzyskać dostęp do jednego z dwóch slotów ze sprzętem, a następnie wskazać miejsce, gdzie ma zmaterializować się prezent.
Z racji tego, że przez chwilę mogliśmy pograć również w edycję PC, dało się zauważyć, że konsolowa wersja Homefronta nie jest aż tak szczegółowa jak jej blaszkowa siostra, jednak w konfrontacji z obecną na rynku konkurencją dzieło Kaos Studios wypada całkiem nieźle. Gdy obserwujemy mapy z góry, wrażenie robi rozmach wydarzeń – w jednym zakamarku trwa właśnie bombardowanie zabudowań, w innym wspierane jeepami czołgi walczą o każdy metr mostu, tymczasem na pobliskim wzgórzu snajperzy szukają już dogodnej pozycji do pozbycia się grupek piechoty nadciągających z drugiego brzegu rzeki. Wygląda to niekiedy chaotycznie, ale nikt nie mówił, że na wojnie wszystko dzieje się zgodnie z rozpiską generała.
Mimo paru uchybień, w sieciowym Homefroncie drzemie spory potencjał i jeśli autorzy zapełnią go ciekawymi, zróżnicowanymi mapami, mają szansę wpasować się w gusta tych, którzy dotychczas wyznawali Battlefielda czy Call of Duty. Resztę będzie musiał załatwić singleplayer i dobry marketing THQ.
Marek „Vercetti” Grochowski