autor: Maciej Jałowiec
Homefront - już graliśmy! - Strona 3
Wybraliśmy się do Londynu, by zobaczyć, jak prezentuje się wersja pre-alpha trybu wieloosobowego w grze Homefront. Zapraszamy do lektury artykułu, w którym opisaliśmy nasze wrażenia.
Przeczytaj recenzję Homefront - recenzja gry
Homefront wyróżnia się nagminnym stosowaniem zdalnie sterowanych robotów. W zależności od klasy, jaką wybierzemy, możemy posługiwać się maszyną naziemną lub latającą. Poruszająca się na gąsienicach jednostka służy przede wszystkim do likwidowania wrogich piechociarzy bez narażania własnego wirtualnego życia i zdrowia. Karabin maszynowy przyczepiony do korpusu to potężna broń, lecz kiepskie opancerzenie maszyny sprawia, że stosunkowo łatwo ją rozwalić. Z kolei latające roboty przypominają helikoptery. Ich zadaniem jest eliminowanie lekkich pojazdów i informowanie sojuszników o ruchach wrogich wojsk. Od biedy można też próbować zabijać nimi wrażych piechociarzy, ale to już zadanie dla mistrzów, bo w większości przypadków wymaga to bezpośredniego trafienia rakietą w człowieka.
Zabawa jest bardzo intensywna, zwłaszcza pod koniec meczu. Plansze są dość ciasne, dzięki czemu wkroczenie do akcji trwa tylko chwilkę. Do tego po śmierci odradzamy się przeważnie w pobliżu miejsca, gdzie właśnie odbywa się jakaś strzelanina. To zaskakujące, jak twórcom udało się tego dokonać – respawnujemy się w pobliżu pola bitwy, ale ryzyko śmierci tuż po odrodzeniu jest minimalne (a tarczy z Enemy Territory brak).

Warto w tym miejscu poruszyć kwestię Battle Points, czyli wewnętrznej waluty multiplayera w Homefroncie. Za każdą akcję na rzecz swojej drużyny otrzymujemy punkty. Zabicie wroga jest warte stówkę, zniszczenie czołgu przeciwnika pięćset itd. Na pierwszy rzut oka nic specjalnego – wszystko to już widzieliśmy w innych grach. Zdobyte punkty nie są jednak równoważne z doświadczeniem. Nie kumulujemy ich, a wręcz przeciwnie – trzeba je wydawać na nowe zabaweczki, dzięki którym ubijemy kolejnych nieprzyjaciół. Przykładem niech będzie wyrzutnia rakiet przeciwpancernych. Jeśli znienacka wyjedzie nam jakiś czołg, możemy za pośrednictwem D-Pada wydać dwieście punktów na ciężką broń i powalczyć z wrogą machiną. Battle Points służą również do kupowania wspomnianych wyżej robotów, dodatkowej amunicji, nalotów, wozów terenowych, czołgów i helikopterów. Te ostatnie są, rzecz jasna, najdroższe. Trzeba się trochę napocić, by móc sobie fundnąć najcięższy sprzęt bojowy. Dzięki temu intensywność walk wzrasta z minuty na minutę – na samym początku gracze nie mogą pochwalić się niczym niezwykłym, ale już po paru chwilach „zarobkowania” na pole bitwy wjeżdża ciężka artyleria. Natomiast pod koniec starcia na niebie pojawiają się maszyny uzbrojone w rakiety i działka przeciwpiechotne. Spodziewałem się, że Battle Points posłużą również do kupowania apteczek, ale tu się myliłem. Zdrowie regeneruje się samoczynnie, trzeba tylko znaleźć jakieś spokojne miejsce i przez chwilę nie angażować się w walkę.
Co ciekawe, pojazdy możemy kupować tylko przy odradzaniu się. Gdy zdecydujemy się na jakąś maszynę, dołączymy do innych jako kierowca lub pilot wybranego sprzętu. Takie rozwiązanie praktycznie eliminuje walkę o pojazdy (i ich kradzieże) znaną z serii Battlefield. Każdy gracz może sprawić sobie czołg lub helikopter, ale najpierw musi na niego zarobić. Podczas zabawy nie spotkałem się też z sytuacją, by gracze kupowali wozy na potęgę. Nie jestem jednak w stanie powiedzieć, czy wynika to z narzuconego przez twórców ograniczenia, czy po prostu niewielu zawodników było stać na wehikuły.