autor: Łukasz Malik
Tom Clancy's Splinter Cell: Conviction - test przed premierą - Strona 2
Na miesiąc przed premierą zagraliśmy w cztery misje z kampanii single player i przetestowaliśmy co-opa w nadchodzącym Splinter Cell: Conviction.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Tom Clancy's Splinter Cell: Conviction - metamorfoza Sama Fishera
Rozgrywka
Mimo wszystkich zmian najwięcej frajdy sprawia szukanie sposobu na ciche likwidowanie wrogów z chirurgiczną precyzją. Etapy są duże i otwarte, dróg do celu jest sporo – niech Was nie zwiedzie pierwszy liniowy etap, pełniący rolę samouczka. W becie, którą otrzymaliśmy, dostępne były 4 poziomy z pełnej wersji (3 początkowe i jeden bliski finału) – mam nadzieję, że w pozostałych poszukiwanie bezszelestnego sposobu na przejście misji będzie równie absorbujące. Oczywiście, gdy popełniałem błędy, ostra rozwałka z użyciem karabinu maszynowego i granatów była moją jedyną szansą na przetrwanie, jednak szybko starałem się wracać do cienia, bo w nim Sam czuje się jak ryba w wodzie. Jedynie strzały w głowę z pistoletu z tłumikiem wydają się być zbyt skuteczne – przez co nie mogłem oprzeć się pokusie i zdecydowaną większość przeciwników odesłałem na tamten świat w ten sposób.

Choć cele misji są standardowe (przesłuchać kogoś, podłożyć gdzieś C4), to bardzo spodobał mi się moment, gdy jeden z bandziorów postanowił nagle zlikwidować panią naukowiec, z którą musimy porozmawiać. Gdy terrorysta rozpoczął odliczanie i krzyczał żebyśmy się poddali, mocno podskoczyło mi ciśnienie – niestety, nie blefował, a ja musiałem zaczynać misję od nowa. Mam nadzieję, że w pełnej wersji tego typu atrakcji nie zabraknie. Poziomów ma być 11, a ich przejście według Ubisoftu powinno zająć ok. 7-8 godzin. Do tego należy dodać świetnie zapowiadający się co-op oraz tryby Deniable Ops.
Sam Fisher = Jack Bauer
Największe zmiany w stosunku do poprzednich gier zaszły w sposobie narracji i prezentacji bohaterów – w moim odczuciu są to zmiany jak najbardziej pozytywne. Śmierć córki Fishera oraz wydarzenia wokół Lamberta zmieniły oddanego agenta Third Echelon w bezwzględnego, brutalnego nonkonformistę, który został porzucony przez ojczyznę. Stare rany zostają na nowo rozdrapane, zanim tak naprawdę zdążyły się zagoić. Gdy do tego dodamy zagrożenie, które zawisło na Waszyngtonem, niejasną rolę Third Echelon oraz brak ludzi, którym możemy zaufać, to Conviction szykuje się na świetny substytut podupadającego serialu 24 godziny.
Sposób przedstawienia akcji jest niezwykle filmowy, ujęcia z ręki w trakcie przerywników oraz retrospekcje idealnie uzupełniają rozgrywkę. Na początku możemy zostać przytłoczeni poleceniami i celami misji, które wyświetlają się na ścianach, murkach czy podłożu. Dodatkowo część wydarzeń (głównie podczas przesłuchań) jest ilustrowana filmami widocznymi np. na pobliskim budynku. Wszystkie te napisy na początku mocno mnie irytowały, ale gdy skończyła się faza samouczka i komunikaty ograniczyły się głównie do wskazywania aktualnych celów, to nowy pomysł Ubisoft Montreal przestał mi już przeszkadzać.
Splinter Cell: Conviction wygląda naprawdę bardzo dobrze, dużą rolę odgrywa tu wyborne oświetlenie – oczywiście dynamiczne, wszak niszczenie źródeł światła to podstawa przetrwania. Animacja i prezencja postaci to również pierwsza liga, przyczepić mogę się jedynie do drętwej mimiki, ale to detal.
Świetnie zrealizowany dźwięk przestrzenny niezwykle pomaga w rozgrywce, muzyka idealnie komponuje się w z wydarzeniami na ekranie. W rolę Fishera niezmiennie od 8 lat wciela się niezastąpiony Michael Ironside. Egzemplarz, który dostaliśmy do testów, jest wprawdzie po angielsku, ale pełna wersja zostanie zlokalizowana kinowo, zarówno na peceta, jak i konsolę.