autor: Krzysztof Gonciarz
Just Cause 2 - testujemy przed premierą - Strona 2
Zapomnijcie o pierwszej części - Just Cause 2 to wielkie dzieło, które będzie jedną z najlepszych gier tego roku. Egzotyczne wakacje jeszcze nigdy nie były tak nierealistyczne.
Przeczytaj recenzję Just Cause 2 - recenzja gry
Autorzy gry zrzucili okowy realizmu i poszli w pełny freestyle, traktując „gry akcji” w taki sam sposób, jak Burnout przejechał konwencję wyścigów. Rico jest więc nadczłowiekiem, który potrafi wyjść z lecącego samolotu pasażerskiego, uczepić się kadłuba linką, ustrzelić przelatujący helikopter, skoczyć na platformę wiertniczą, podłożyć ładunek wybuchowy, rzucić się na spadochronie w dół i przejąć stery jakiejś łódki. W ciągu dziesięciu sekund. Mechanizmy rozgrywki pozwalają na odstawianie niesamowitych akrobacji praktycznie na każdym kroku, a siedzący obok grającego kumple przekrzykują się w okrzykach „zrób to, zrób tamto!”. No, bo kogo nie zainteresuje podejrzany, wielki sterowiec, majaczący gdzieś na horyzoncie? Albo możliwość skoku na główkę z najwyższego szczytu górskiego? Eksploracja i zabawa w Just Cause 2 pokazują, że językiem gier naprawdę może być gameplay, a nie kulejące mechanizmy opowiadania historii. Ale jakiej historii?

Dużą część gry spędzamy w powietrzu. Podstawowymi elementami wyposażenia Rico są spadochrony (nieskończona liczba, bo jakże inaczej) oraz linka w stylu Bionic Commando, którą bohater może chwytać wszystkie obiekty i się na niej podciągać (tylko po linii prostej, nie mamy tu mechaniki „huśtania się”). Jest też funkcja łączenia ze sobą dwóch dowolnych obiektów za pomocą tej linki – możemy więc połączyć pomnik z czołgiem i go sobie potem przewrócić, w stylu amerykańskim. Spadochronu z kolei używamy podczas zrywających kask skoków z wysokości (żadne swobodne spadanie, basejumping). Trzeba poświęcić trochę czasu na nauczenie się szybkiego przemierzania terenu, bo tradycyjne metody bywają tutaj zbyt wolne.
W grze sandboksowej nie może zabraknąć pojazdów – na tym polu Just Cause 2 również staje na wysokości zadania. Samochody są nudne! Lepiej latać miniodrzutowcem, helikopterem wojskowym czy myśliwcem, płynąć po rzece za sterami łodzi rodem z Czasu Apokalipsy czy choćby wsiąść na motocykl. W sumie najbardziej praktyczne są tu właśnie helikoptery, chociaż nawet one nie załatwią nam każdej misji. Projekty zadań są na tyle sprytne, że wymuszają zastosowanie konkretnego typu pojazdu (dostarczonego w miejscu startu), a żadne exploity nie wchodzą w grę. A masz, Rockstarze, który bałeś się, że czołg zepsuje ci GTA IV. Zresztą w ogóle – a masz, Rockstarze!
Otoczenie jest interaktywne, choć w bardzo umowny sposób. Po kilku godzinach gry wyczuwamy już, przez które drzewa da się przejechać, a które wykuto z avatarowego „unobtainium” czy czegoś porównywalnego. Najbardziej brakuje możliwości rozwalania budynków, chociaż takie czepianie się to już szczere dążenie do utopii – i tak jest ekstra. Kiedy jesteśmy w wiosce lub bazie wojskowej, każdy dający się zniszczyć obiekt poznajemy po pasku energii, który widzimy na ekranie obok naszego celownika. Eksplozje wyglądają powalająco, a sama świadomość puszczania z dymem rezerw paliwowych małego reżimu totalitarnego sprawia dużą frajdę.
Ukończenie Just Cause 2 zajęło mi jakieś 15 godzin. Pod koniec robi się już trochę nudno. Może to skutek uodporniania się zmysłów na tę tropikalną orgię arcade’owego wymiatania, może po prostu zbyt szybko gra się przed nami rozbiera. No, ale po tak mocnym początku autorzy równie dobrze mogliby uciąć wszystko po 7 godzinach i do widzenia, pozamiatane. Czekamy więc na premierę, czekamy na ukończoną wersję gry (to była wczesna edycja z szeregiem bugów), czekamy na recenzję. Jeśli to nie będzie jedna z najlepszych gier roku, to szykuje się niezły sezon.
Krzysztof „Lordareon” Gonciarz