autor: Szymon Liebert
Aion - testujemy przed premierą - Strona 4
Otwarta beta Aiona to okazja, żeby jeszcze raz przetestować grę sieciową, która budzi spore zainteresowanie. Tym razem wcieliliśmy się w mrocznego Asmodiana.
Przeczytaj recenzję Aion - recenzja gry
Jak grało się samym Asmodianem? Właściwie bardzo podobnie jak drugą frakcją, którą mieliśmy okazję przetestować wcześniej. Strony różnią się bowiem przede wszystkim stylistyką. Oczywiście lokacje na półkulach świata są różne, ale poszczególne elementy się powtarzają. Jeśli więc u Elyosów zobaczymy statek piracki, to prawie na pewno pojawi się on też po stronie Asmodian. Niektóre zadania są naprawdę zbliżone do tego, co robią Elyosi. Przemierzając mroczne krainy „gorszej” rasy Aiona, zauważyliśmy także te same wzorce w kwestii geografii – ot chociażby obóz Black Claw to tyle co Tursin Garrison. Nie jest to bynajmniej zarzut, bo to dość typowa praktyka w grach MMO. Przydałoby się jednak może trochę urozmaicenia, bo w wielu przypadkach – np. potworów czy materiałów do zbierania – po prostu mamy do czynienia tylko ze zmianą nazwy.

Po kilkudziesięciu godzinach spędzonych z grą dało się zauważyć kilka bolączek. Przede wszystkim sporo osób informowało o problemach z klientem (i programem GameGuard) oraz serwerami, do których nie można było się po prostu podłączyć. Osobiście tego wprawdzie nie stwierdziliśmy (może oprócz kolejek przy wchodzeniu do gry w „godzinach szczytu”), ale za to doskwierały mocno lagi. Można tłumaczyć to betą i dużym ruchem – pewna obawa jednak pozostaje. Podczas samej zabawy znaleźliśmy też kilka błędów z zacinającymi się zadaniami – przeważnie jednak wystarczyło je anulować i wziąć od nowa lub zmienić kanał. W pierwszych dniach irytujący byli sami gracze, którzy wylewali swoje osobiste i „narodowe” żale (przeważnie w ojczystych językach) na ogólnodostępnych czatach (na szczęście wrzawa w końcu ucichła).
Ponownie wypada podkreślić, że Aion jest naprawdę solidnym tytułem, chociaż na pewno nie zaskoczy fanów gatunku. Podczas kilku dni zabawy nasz Kapłan, a później Chanter, widział imponującą stolicę Asmodian, nauczył się wielu nowych umiejętności (w tym efekciarskiego obrotowego ataku), poznał kilkudziesięciu NPC-ów i graczy, wymordował setki lub tysiące potworów oraz zdobył siedem z pięćdziesięciu tytułów (otrzymujemy je za zakończenie bardziej klimatycznych misji). Czy grind daje się we znaki? Naszemu Klerykowi dał tylko odrobinę, bo to zaprawiony w lineage’owych bojach zawodnik. Część potencjalnych fanów gry może jednak na to narzekać – chodzi przecież o tłuczenie tych samych potworów przez kilka godzin. Dla innych będzie to rutyna i codzienność. W końcu te pięćdziesiąt poziomów doświadczenia to nie tak znowu dużo.
Szymon „Hed” Liebert