autor: Marek Grochowski
Drakensang: The River of Time - pierwsze spojrzenie - Strona 2
Gra Drakensang: The Dark Eye niespodziewanie zaskarbiła sobie sympatię Polskich graczy. Widzieliśmy już jej kontynuację w akcji i nasze wrażenia są jak najbardziej pozytywne.
Przeczytaj recenzję Drakensang: The River of Time - recenzja gry
Rzeczą znamienną jest, że kiedy zbliżamy się do grupy rozmawiających postaci, a te nie chcą podzielić się z nami swoimi spostrzeżeniami, natychmiast zmieniają temat na jutrzejszą pogodę albo zaczynają się krztusić, by utrudnić wyłapanie sedna rozmowy. Bezpośrednia rozmowa z NPC pozwala jednak dokładniej przesłuchać każdą w miarę pokojowo nastawioną istotę. Partnera podczas konwersacji widzimy niemalże w całości – od pasa w górę, a jeśli rozmawiamy akurat z kilkoma osobami naraz, ich sylwetki przeskakują na ekranie jedna po drugiej – zależnie od tego, kto udzielił w danej chwili odpowiedzi na zadane pytanie.
Nie ma jednak co ukrywać, że nie na rozmowach, tylko na walce oparte będzie blisko 40 godzin czekającego nas gameplaya. W trakcie starć skorzystamy z aktywnej pauzy, która pozwoli zaznaczyć przeciwników i potraktować ich jedną bądź kilkoma umiejętnościami, ułożonymi w szeregu na dolnym panelu interfejsu. W czasie gry przyjdzie nam też rozprawić się z mnóstwem oponentów – od nietoperzy strzegących wejścia do kopalni siarki po piratów, którzy zainteresowali się dymem z niedogaszonego ogniska. Nie nastawiajcie się jednak na sekwencje efektownych cięć i kombosów a la Wiedźmin – zamiast nich na pierwszym planie zobaczycie zamaszyste ruchy toporem, z dość długim oczekiwaniem na reakcję przeciwnika. Wszystkie akcje będzie można wykonywać myszą, ale gra pozwoli też na sterowanie postacią przy użyciu WSAD-u.

Jeśli wrogowie okażą się zbyt silni, na pomoc przyjdą przyjaciele z „jedynki”. W The River of Time zmontujemy drużynę złożoną z czterech bohaterów. Zdaniem autorów to optymalna liczba, która pozwoli poznać wady i zalety naszych postaci, usłyszeć znacznie więcej komentarzy z ich strony, a także w maksymalnym stopniu wykorzystać zdolności, nie wywołując przy tym chaosu na polu walki. Skupienie będzie potrzebne do rozprawienia się z bossami, bo tym razem na naszej drodze staną jeszcze bardziej wymagający oponenci – od wielkiego żelaznego golema po morskiego węża, o krwiożerczych wilkołakach nawet nie wspominając.
W początkowych etapach rozgrywki pod swą opiekę weźmiemy też postacie epizodyczne, które nie będą wprawdzie brać czynnego udziału w potyczkach, ale ich obecność będzie wymagana do zrealizowania misji. Po rozprawieniu się z napotkanymi przeciwnikami, ruszymy w dalszą trasę, podróżując po części pieszo, czasem statkiem, a w ostateczności: tu nowość – przy użyciu teleportów. Magiczne przejścia umożliwią szybkie przemieszczanie się pomiędzy najdalszymi zakątkami Aventurii. To przydatna opcja, zważywszy na fakt, że niektóre lokacje przyjdzie nam odwiedzić kilkakrotnie. Wspomniane podróże statkiem zapowiadają się nie mniej ciekawie, bo drewniany wehikuł zastąpi naszej drużynie dom i będzie stanowił bazę wypadową do kolejnych misji. Na jego pokładzie zobaczymy nie tylko swoich podopiecznych, lecz również NPC (m.in. kapitana Quendana Bachentala). Wygląd statku oraz jego wyposażenie (magazyn, prowizoryczny warsztat) będą zaś zmieniać się adekwatnie do naszych postępów w rozgrywce. Największa zaleta statku to jednak fakt, że będzie on automatycznie cumowany przy każdym dużym akwenie, w pobliżu którego będziemy wykonywać akurat nowe questy. Z drugiej strony bitew morskich niestety nie uświadczymy.
Obecnie Drakensang: The River of Time sprawia pozytywne wrażenie. Pod względem klimatu produkcji studia Radon Labs daleko do poważnego Risena czy nagłaśnianej Arcanii. Twórcy zdecydowali się na inną, niepozorną aranżację fantasy (gra powinna załapać się na kategorię wiekową 12+), a samotne zmaganie dzielnego bohatera zastąpili pracą w grupie. Niemcy obiecali ponadto skupić się na perfekcyjnym odwzorowaniu papierowego RPG. Jeśli projektanci przyłożą się do pracy, na początku przyszłego roku światło dzienne ujrzy kolejny bardzo solidny erpeg. Dla fanów pierwowzoru stanowić będzie prawdziwą ucztę dla ducha, a dla innych entuzjastów gatunku – miłą odskocznię od zalewu tytułów, czekających nas w najbliższych miesiącach.
Marek „Vercetti” Grochowski