autor: Borys Zajączkowski
Star Wars: The Force Unleashed - pierwsze wrażenia - Strona 3
Rzecz idzie nie tyle o kolejną produkcję osadzoną w świecie Gwiezdnych Wojen, ile o grę, której fabuła rozgrywa się pomiędzy epizodem trzecim a czwartym, czyli w pewien sposób łączy nową trylogię ze starą.
Przeczytaj recenzję Star Wars: The Force Unleashed - recenzja gry
Wspomniane punkty doświadczenia przeznaczać będziemy na rozwój postaci ucznia. Na zdobywanie kolejnych poziomów wtajemniczenia, zwiększanie potęgi tych umiejętności stosowania mocy, które już mamy, oraz na poznawanie nowych. W miarę postępów w grze odwiedzać będziemy bajeczne lokacje, które oferować nam będą interesujące „bonusy” do ataków mocą – dla przykładu na „wrakowisku” znajdziemy cewki, zdolne zwielokrotnić siłę uderzenia piorunem. Przy czym, podróże wiążą się nie tylko z nowymi przeciwnikami do pokonania, na nowe sposoby, które poznajemy, ale też z... przebieraniem się postaci ucznia w coraz to nowe wdzianka. Hm.
Dużo uwagi autorzy TFU poświęcają na prawidłową deformację otoczenia. Uderzenie mocą w metal wygnie go, szkło się w takiej sytuacji zaś stłucze, a z drewna polecą drzazgi. Gigantyczne grzyby, które znajdą się polu rażenia, zafalują realistycznie. (Jeśli tylko gigantyczne grzyby mogą mieć coś z realizmem wspólnego). Trochę nieszczęśliwie wygląda w tej feerii destrukcji znikanie zabitych przeciwników oraz zniszczonych elementów wystroju wnętrz, ale cóż, zabawa polegać ma na tym, żeby biec przed siebie i niszczyć, a nie oglądać się wstecz.

Głównym tematem gry ma być odkupienie. I w zasadzie tyle konkretów na ten temat. :-/ Podobno owo odkupienie może przybrać różną postać i choć zaczniemy grę jako tajny uczeń Vadera, niekoniecznie jako on mamy ją skończyć. Trochę tu będzie zależeć od dokonanych przez gracza wyborów, niemniej na szczególną nieliniowość nie mamy co liczyć – twórcy TFU bardzo dużą uwagę przykładają do zobrazowania z pomocą gry silnej, jednolitej fabuły, a to nijak się ma do nieliniowości, jak wiemy.
Czego by jednak o TFU nie napisać, najważniejsza będzie widowiskowa walka. Wyobraźcie sobie zmagania z pająkowatym rycerzem Jedi (pamiętacie generała Grievousa? ciut podobny), który biega po ścianach, błyskawicznie atakuje, a osłabiony montuje naprędce gigantycznego golema z pozbieranych kawałków wraków i śmieci. Innym razem, na innej planecie spomiędzy przerośniętych grzybów wyłazi rancor i jemu też trzeba dać radę. Na brak ciekawych bossów nie powinniśmy narzekać.
W całym tym graficznym, animacyjnym i prawdopodobnie fabularnym przepychu smuci jedynie zbytnia, co więcej: bezkarna zręcznościowość zabawy. Pozostaje nadzieja, że elementy rozwoju postaci oraz dokonywanie wyborów sprawią, że TFU pozwoli graczowi na odrobinę swobody oraz... niepewności przy odkrywaniu tych wszystkich światów w odległej galaktyce, które zawsze chcieliśmy zwiedzić.
Borys „Shuck” Zajączkowski