Saints Row 5 to nie jest Saints Row. To zupełnie nowa gra - Strona 2
Saints Row: Self Made, bo tak będzie się zwała „piątka” ma być grą bez szaleństwa, bez gumowych przyrodzeń i bez kiczu. Czy to ma sens? Wciąż szukam odpowiedzi na to pytanie, choć wstępnie mi się to podoba.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Saints Row - Święci, Święci i po Świętych
Interesująca broń
Jest rok 2013. Przy okazji premiery Saints Row IV w Australii wybucha mały skandal – oto gra zostaje wstrzymana z powodu nazwy dostępnej w niej broni (oraz jej wyglądu) nawiązującej do napaści seksualnej. Jest to ogromny gadżet erotyczny – Alien Anal Probe. Koniec końców strony dochodzą do porozumienia, konflikt zostaje zażegnany. Wcześniej, w 2011, bez żadnych większych problemów (o których wiemy) twórcy wprowadzili do Saints Row 3 kij bejsbolowy będący po prostu bardzo długim dildem na kiju. Na pewno znacie, na pewno wybraliście je chociaż raz.
Trochę przewidując, co szykują w piątej odsłonie, zapytałam autorów: „Czy w tej części dostaniemy jakąś interesującą broń? :wink:”. Oto, co usłyszałam w odpowiedzi, gdy tylko panowie opanowali śmiech:
Jeśli to ta broń, o której wydaje mi się, że myślisz, to nie. Na ten moment odłożyliśmy ją do muzeum. Ale zawsze zostawiamy sobie pewien procent broni, by zrobić z nimi szalone rzeczy, więc tak – interesująca broń będzie w grze.
James Hague
Nie oszukujmy się. TAKIEJ broni nie będzie w grze. Dostaniemy śmieszne nazwy i zwariowane funkcje. Ale czasy, gdy takie rzeczy przechodziły jako zabawny wiralowy element, na którym tytuł może zyskać trochę popularności, odeszły w niepamięć. Nikt przy zdrowych zmysłach – na szczęście – nie śmieje się już z gwałtów, nie wykorzystuje ich (w formie „satyry” oczywiście) do promocji gry – a przynajmniej nie robi tego wszystkiego publicznie.
O fallicznym przesycie rynku przekonał się nawet CD Projekt RED, gdy okazało się, że porozstawiane wszędzie dilda nieszczególnie przypadły do gustu graczom. No bo właściwie po co one tam są w takiej ilości?
Panowie z Volition zdają sobie z tego wszystkiego sprawę. Wiedzą, że świat, który zaserwowali w poprzednich odsłonach serii, już się przedawnił. I mimo że są z niego dumni (a my w większości mamy związane z nim dobre wspomnienia), chcieli stworzyć coś bardziej aktualnego, dostosowanego do obecnych standardów. A dla osób, którym ten kierunek nie odpowiada, przygotowali remastera Saints Row: The Third.
Co ważniejsze?
Cześć z Was pewnie uważa, że to wszystko poprawność polityczna, że kastrowanie gry, że wszędzie się teraz wpycha przekaz taki, by nikogo przypadkiem nie urazić. No ale właściwie co w tym złego, że twórcy nie chcą kogoś urazić? Dzisiaj gry nie powstają zazwyczaj dla jednej grupy społecznej, tylko chcą trafić do wszystkich i przez wszystkich są oceniane. Dziś gry powstają więc także dla osób, którym nie podobają się zachowania pozbawione empatii. Dla osób przekonanych, że zrobienie komuś przykrości jest wystarczającym argumentem, by czegoś nie mówić albo nie czynić.
Dostaniemy zatem zupełnie nową grę, z lepszą grafiką (no a jak), lepszą muzyką, większymi możliwościami, nowymi obiecującymi mechanikami, spektakularnymi wyścigami, nostalgicznymi easter eggami i rozbudowanymi opcjami customizacji postaci. Z fabułą, z którą łatwiej się utożsamić i która nie jest pozbawioną logiki, tworzoną na siłę kontynuacją wcześniejszej części. Z tym samym poczuciem humoru po bandzie i klimatem unikatowym dla Saints Row. Jeśli Volition tego nie zepsuje, to może wyjść z tego niezła gra. Ja tam obejdę się bez kilku kontrowersyjnych żartów, broni w kształcie „gadżetów dla dorosłych” czy seksapilu sprowadzonego do ogromnego biustu lub genitaliów.
O AUTORCE
Nie będę ukrywać: Saints Row pokochałam właśnie za tę bezkompromisowość i brak poważania dla norm społecznych. Ale to było ponad dekadę temu. Dziś, kiedy przypominam sobie gry z tej serii, mocniejsze wstawki po prostu mnie rażą – i wiem, że teraz już by nie przeszły. Nie wyobrażam sobie „piątki” w podobnej konwencji. Mimo że moje nostalgiczne serce pękło w trakcie prezentacji na pół, cieszę się z nowej formy. No bo co byście woleli? Odgrzewane kotlety słabej jakości czy zupełnie nowy, dobrze przemyślany produkt doprawiony do smaku delikatną nostalgią? Wybór wydaje się prosty. Przynajmniej mnie.