autor: Michał Chwistek
Niskie wymagania i brak cheaterów – Valorant to strzelanka twórców LoL, która może namieszać - Strona 2
Valorant, strzelanka od twórców League of Legends, zapowiada się niezwykle ciekawie. Niskie wymagania sprzętowe, brak lagów i cheaterów oraz sporo wzorów z CS GO sprawiają, że ten tytuł może mocno namieszać!
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Valorant – świetny zlepek sprawdzonych pomysłów
Może nie cudo, ale pójdzie na wszystkim
Inna ciekawa statystyka zaprezentowana na pokazie dotyczyła tego, na jakich maszynach będziemy mogli pograć w Valoranta. Żeby to zobrazować, twórcy odwołali się do danych uzyskanych od graczy w League of Legends. Według ich wyliczeń na minimalnych ustawieniach graficznych gra będzie płynnie działać na komputerze za 120 $ (ok. 500 zł). Taki lub lepszy sprzęt posiada 88% graczy w LoL-a. Zabawa w 60 klatkach i na średnich ustawieniach graficznych będzie wymagać sprzętu za 500 $ (ok. 2000 zł), którym dysponuje 66% graczy w LoL-a. Na granie na ultra będzie mogło natomiast pozwolić sobie 33% fanów League of Legends.
Jak widać, Valorant nie powinien być zasobożerny. Z tego też powodu nie ma jednak co liczyć na jakieś szczególne wodotryski graficzne pokroju ray tracingu. Gra ma być przyjemna dla oka, ale działać nawet na kalkulatorze – i tak właśnie jest. Stylem graficznym przywodzi na myśl zarówno Overwatcha, jak i Team Fortress, ale zdecydowanie nie wywołuje okrzyku „wow!” tak jak strzelanka Blizzarda po pierwszym uruchomieniu zaraz po premierze.
W Valorancie kolory wydają się dużo bardziej stonowane, co ma jednak swoje uzasadnienie. Twórcy kierowali się zasadą, że najważniejsza powinna być czytelność, i to widać. Mimo nieznajomości gry i mimo efektownych umiejętności niektórych postaci podczas rozgrywki nigdy nie miałem sytuacji, w której nie wiedziałem, co dzieje się na ekranie. Z drugiej strony po pierwszym dniu trudno było mi też przypomnieć sobie jakieś charakterystyczne elementy otoczenia czy map, na których grałem. Zdecydowanie nie były one tak ładne i zapadające w pamięć jak te z Overwatcha.
Łowcy cheaterów
Wszelkiego rodzaju cheaterzy to poważna plaga gier sieciowych, a walka z nimi najczęściej przypomina ulubione zajęcie słynnego jegomościa z La Manchy. Czy twórcom Valoranta uda się wyeliminować oszustów? Wątpię, ale na pewno bardzo utrudnią im życie. Jak dowiedziałem się w trakcie prezentacji, podczas tworzenia Valoranta niemal każdy element wprowadzany do gry był wcześniej konsultowany z zespołem odpowiedzialnym za walkę z cheaterami. Przykład? W grze nie znajdziecie celownika podświetlającego się po najechaniu na przeciwnika, bo byłoby to jak prezent urodzinowy dla programisty aimbota.
W Valorancie wszystkie obliczenia związane z poruszaniem się i strzelaniem będą odbywać się po stronie serwera. Zastosowana zostanie również tzw. mgła wojny. Klient gry nie otrzyma informacji o położeniu wroga, dopóki celownik gracza nie znajdzie się w bliskiej odległości od jego modelu. Jeżeli więc mamy zainstalowanego wall hacka, to możemy zobaczymy wroga chowającego się za rogiem, przy którym stoimy, ale gdy przeciwnik stanie kilka kroków dalej, nawet dla naszego cheata będzie zupełnie niewidoczny.
Do tych wszystkich pułapek przygotowanych przez twórców dojdą oczywiście jeszcze inne powszechnie stosowane rozwiązania. Zgłaszanie oszustów przez graczy, bany sprzętowe, wykorzystanie nauczania maszynowego czy walka z producentami cheatów. Ciekawe brzmi również automatyczne wyrzucanie oszustów jeszcze w trakcie trwania meczu oraz przekazywanie graczom informacji, że grali z kimś takim lub że ich zgłoszenie przyczyniło się do zbanowania nieuczciwego użytkownika.
W swoim tekście w dużej mierze skupiłem się na kwestiach technicznych, ale też właśnie o nich przede wszystkim mówili twórcy Valoranta podczas prezentacji. Nowe dzieło Riot Games nie spowoduje rewolucji. Nie wywróci gatunku taktycznych strzelanek do góry nogami. To głównie aspekty techniczne mają przekonać fanów konkurencyjnych tytułów do przesiadki na nowego konia. Świetne serwery, małe wymaganie sprzętowe i brak oszustów to często coś, o czym twórcy gier myślą na końcu procesu produkcji, jeśli nie nawet dopiero po premierze gry.
W przypadku Valoranta ma być inaczej. Jeśli dodać do tego ciekawych bohaterów i częste aktualizacje, wiele zacznie wskazywać na to, że mamy szansę otrzymać naprawdę dobry produkt. Czy to wystarczy, żeby pokonać starego i doświadczonego króla (CSGO) oraz młodego i coraz popularniejszego księcia (R6S)? Z pewnością nie będzie łatwo, ale kontynuując królewską analogię, myślę, że szykuje się nowy pretendent do tronu, a przynajmniej rywal, który może sporo namieszać. Premiera już latem tego roku.
ZASTRZEŻENIE
Koszty wyjazdu na pokaz gry pokryła firma Riot Games.
Michał Chwistek | GRYOnline.pl