Diablo 4 wygląda jak Diablo, którego zawsze chcieliśmy - Strona 3
Hell, it's about time – powiedział Findlay w zwiastunie StarCrafta 2 i ten cytat idealnie pasuje do sytuacji Blizzarda. Możliwe, że Diablo 4 będzie takim hack'n'slashem, o jakim zawsze marzyliśmy i pozwoli nam wybaczyć firmie wszystkie potknięcia.
Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.
Narzędzia zniszczenia
Diablo 4, jak bogowie hack'n'slashy przykazali, zapewni nam stały dopływ „żelastwa”, które przeobrazi herosów w jednoosobowy pluton egzekucyjny. Te wszystkie zbroje, toporzyska, amulety, miecze i kolczaste niczym jeż hełmy z morkego snu fana metalu czekają na odkrycie. Tyle że przybiorą bardziej mroczny, gotycki kształt. Na znalezienie czeka tona sprzętu.
Wracają wyjątkowe właściwości przedmiotów legendarnych rodem z Diablo 3, ale w przeciwieństwie do przytoczonej odsłony – tu nie będzie takich problemów ze znalezieniem porządnego ekwipunku. Na pokazanym demie każda z postaci wywalczyła przynajmniej jedną przyzwoicie wyglądającą legendę. Także możemy mieć nadzieję, że Auction House nie wyjdzie z szafy. Co więcej, unikaty i magiczne (podpisane niebieską czcionką) przedmioty mają być przydatne częściej niż tylko na trasie od znalezienia do najbliższego kupca. Chcę zobaczyć, jak Blizzard to osiągnie, ale zobaczymy.
A teraz zapnijcie pasy. Wracają uwielbiane przez graczy słowa runiczne. W gniazdach przedmiotów będziemy mogli osadzać nie tylko klejnoty, ale też runy, z których powstaną słowa. Z tego też powodu z gry usunięto runy, które pozwalały spersonalizować każdą umiejętność.
Na pierwszy rzut oka system rozwoju jest podobny do tego, który znamy z Diablo 3. Zanim jednak zaczniecie rzucać zgniłymi pomidorami, posłuchajcie. Owszem, będziemy mogli do woli żonglować umiejętnościami aktywnymi, ale tym razem pojawi się też drzewko pasywnych bonusów, które podbijamy co poziom. Przypomina to bardziej intuicyjną hybrydę inwestowania w statystyki z Diablo II oraz drzewek z Path of Exile, tyle że w mniej przytłaczającej formie.
Tak czy inaczej, nasze wybory będą miały znaczenie (choć pewnie jakaś forma respecu się pojawi). Twórcom przyświeca filozofia maksymalnego zróżnicowania. Starają się projektować grę tak, by nie narzucać graczom zbyt sztywnych buildów postaci, co przecież irytowało społeczność Diablo 3. I może im się uda, kto wie? Ryzykowne założenie i ciężko ulec pokusie, ale może odkryją jakiś złoty środek.
W premierowej edycji poprowadzimy jednego z pięciu bohaterów. Na razie pokazano samych starych znajomych – barbarzyńcę, druida i czarodziejkę. Czarodziejka używa mocy żywiołów z siłą atomówki, barbarzyńca sięga po żelastwo, mnóstwo żelastwa (ma cztery sloty w każdej „zakładce” i choć dwie będą czekać przy pasie, to najprawdopobniej skorzysta z wszystkich premii), a druid kontroluje zwierzęta i zmienia się w bestie. Ich umiejętności różnią się i przywodzą na myśl to, co dobrze znamy z poprzednich odsłon. Tyle że podane ze sporą dawką nowoczesnych sterydów.
Wątpliwości i nadzieja
Jeszcze wiele może pójść nie tak. Może gdzieś na obrzeżach naszego postrzegania czają się wredne mikrotransakcje. W hack'n'slashach tkwi tyle aspektów, które aż proszą się o zmonetyzowanie, a przecież mimo zmiany kierunku artystycznego Blizzard raczej nie zrezygnuje z rynku azjatyckiego, gdzie ten model płatności się przyjął. Fabuła, mimo zapewnień i prezentowanej nam wizji, może okazać się kretyńska i rozdmuchana jak w trzeciej części (motyw wszechmocnych Nefalemów do dziś odbija mi się czkawką).
Prawie na pewno na premierę „wykwitną” rozmaite problemy z serwerami, bo przecież gracze rzucą się na grę jak na świeżą dostawę pączków. Idę też o zakład, że usłyszymy psioczenie na balans przedmiotów, umiejętności i postaci. Może zresztą system lootu nie jest aż tak uczciwy, jak nam obiecują. Niemal na pewno będziemy musieli być stale podłączeni do sieci, by cieszyć się światem Sanktuarium. Możliwe, że czeka nas też kilka PR-owych gaf związanych zarówno z samą grą, jak i obecną sytuacją Blizzarda.
Podczas prezentacji na BlizzConie widzowie dawkowali entuzjazm z ostrożnością. Boją się, to zrozumiałe po tym, co zobaczyli w poprzednich latach. Przed Blizzardem jeszcze długa droga do odzyskania zaufania graczy. To zabawne, niemal ironiczne, że ich pierwszym krokiem do odkupienia może być opowieść o nurzaniu się w mroku i grzechu. Opowieść, którą powinniśmy dostać siedem lat temu. Ale lepiej późno niż wcale. Zwłaszcza jeśli ma być podana w takiej formie.
O AUTORZE
Jest czwarta nad ranem. Oczy mi się same zamykają. Pisałem dla Was ten tekst po prześwietleniu wszystkiego, co 1 listopada wypuszczono o grze. A jednak wciąż mam siły, żeby jarać się jak Tristram. Dawno temu Diablo II zaprosiło mnie do świata gier fantasy, pokazało, jak mroczne i intrygujące mogą być, nawet jeśli w gruncie rzeczy polegają na prostej rąbance. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to Diablo 4 stanie się tym, czym poprzednie odsłony jawią się w naszych nostalgicznych wyobrażeniach. Nim padnę, mam do Ciebie jedną prośbę, Blizzardzie. Ostatnią. Nie spieprz tego.