Graliśmy w singla gry Battlefield 5 – czy w kampanii jest klimat II wojny światowej? - Strona 2
Battlefield 5 – najnowsza część serii tradycyjnie skupiającej się na rozgrywkach sieciowych - kusi w tym roku miłośników singlowych kampanii, której po raz pierwszy zabrakło w konkurencyjnej strzelance, słynącej z historii o filmowym rozmachu.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Battlefield 5 – świetne multi i słaba kampania
Wybuchające beczki i RTX
Możemy oskryptować jakąś akcję dla was i będzie bardzo dobra. O wiele lepiej będzie jednak dać wam narzędzia i wraz z nimi okazję do tworzenia własnych akcji. Dajemy wam zestaw broni, pojazdów i gadżetów do wyboru. Od was zależy, przed jakim wyzwaniem staniecie i co się wydarzy.
Daniel Berlin – Franchise Design Director w EA DICE
O ile scenariusze i pomysły na konkretne epizody do końca mnie nie porwały, tak sama rozgrywka wypada już całkiem nieźle. Autorzy spełnili swoje obietnice o dużej swobodzie działania. Tylko od nas zależy, czy zdecydujemy się radzić sobie po cichu, czy też zasypiemy przeciwników ołowiem. Wiąże się to co prawda z paroma sztampowymi mechanikami, znanymi od dawna z niezliczonej liczby gier, ale robi lepsze wrażenie niż podążanie ciasnym, oskryptowanym korytarzem. Możemy więc, jak w pełnoprawnej skradance, rzucać łuski dla odwrócenia uwagi, wyłączać alarmy na słupach, skrycie podrzynać gardła, używać tłumików, zerkać na stan zaalarmowania wroga lub przeciwnie – celować w gęsto rozstawione wybuchające beczki i korzystać z równie łatwo dostępnej potężnej broni stacjonarnej.
Wyborowi sposobu działania sprzyjają dość duże mapy i sporo ścieżek prowadzących do aktualnego celu (przejście całego pierwszego epizodu zajęło mi około 2 godzin). Czasem takich obiektów jest kilka i możemy sami ustalić kolejność ich zaliczania, ale to już widzieliśmy poprzednio w Battlefieldzie 1. Nowością jest za to obecność pojazdów, które da się również potraktować jako broń, rozjeżdżając wrogów na prawo i lewo. Podczas mojego krótkiego czasu z grą nie doczekałem się zapowiadanych momentów „tylko w Battlefieldzie”, ale czuć, że jest na nie potencjał.
W tej całej poprawie rozgrywki i zwiększeniu swobody najbardziej nie spodobał mi się „czas do zabicia wroga”, czyli TTK. Jest on zdecydowanie zbyt długi, przez co mamy wrażenie strzelania do gąbek na pociski albo gumowymi kulami. Pomimo świetnego wyglądu i soczystych odgłosów nasza broń zachowuje się tak, jakby wcale nie miała mocy powalania nieprzyjaciół. Autorzy dali się też ponieść i w przeciwieństwie do kampanii z Call of Duty: WWII, wolnej od fikuśnych pukawek, tutaj także w singlu pojawiają się koszmarki z multi, czyli np. MP40 z nowoczesnym kolimatorem otwartym.
Pochwała oprawy audiowizualnej nie dotyczy oczywiście wyłącznie samej broni. Trzeba przyznać, że gra wygląda po prostu oszałamiająco. Tekstury, zasięg rysowania terenu, ogromna liczba detali, nawet przy jakichś skałach czy strumykach – wszystko to robi ogromne wrażenie. Pustynny krajobraz oraz oświetlenie w drugim epizodzie wyglądały tak naturalnie i niesamowicie, że całość podobała mi się bardziej niż śnieżne scenerie w pierwszym. Jest to o tyle ciekawe, że tylko pierwszy, norweski, scenariusz testowaliśmy z włączoną technologią RTX. Być może były tam jakieś niesamowite refleksy powierzchni, ale ewentualne różnice nie są warte wzmianki – przynajmniej nie w grze, w której trzeba dużo strzelać i szybko się poruszać.