Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Przed premierą 25 sierpnia 2018, 11:30

Graliśmy w Sekiro: Shadows Die Twice – to nie jest kalka Soulsów - Strona 2

Deweloperzy z From Software odgrażali się, że zapowiedziane na marzec Sekiro: Shadows Die Twice mocno odetnie się od formuły „SoulsBorne” i słowa dotrzymali. To gra bardziej przystępna i efektowna, choć umierać nadal będziemy co chwila.

System walki doczekał się zmian

Czasami jednak nawet najlepszym zdarza się wpadka, a wtedy walka jest nieunikniona. Ta też zmieniła się w stosunku do tego, co znamy z poprzednich dokonań studia – głównym celem pojedynku jest tu bowiem nie mozolne uszczuplanie paska życia przeciwnika, tylko raczej wytrącenie wroga z równowagi i zmuszenie go do opuszczenia gardy, by następnie wykorzystać powstałą lukę w obronie do wyprowadzenia pojedynczego, okrutnego ciosu kończącego. Gra szczególnie wynagradza odpowiednio wymierzone uderzenia oraz bloki, które mogą całkowicie odsłonić nieprzyjaciela.

Tak przynajmniej sprawa wygląda z pomniejszymi oponentami. Czasem jednak na naszej drodze staną także większe maszkary – choć na razie ani w trakcie swojej sesji, ani na zaprezentowanych fragmentach rozgrywki nie widziałem bestii dorównujących rozmiarami potworom z serii Souls czy z Bloodborne’a. Zamiast tego mierzyłem się z samurajem generałem oraz sporej wielkości ogrem, atakującym przede wszystkim poprzez łapanie bohatera i ciskanie nim w powietrze. W przypadku bossów można sobie poważnie ułatwić potyczkę, znajdując słabość przeciwnika. Dla przykładu walka z ogrem stała się dziecinnie prosta, gdy dowiedziałem się, że stwór boi się ognia – wystarczyło tylko przy pomocy protezy na lewej ręce podpalić katanę i starcie wygrałem bez problemu.

Cybernetyczna ręka w feudalnej Japonii

Twórcy Sekiro: Shadows Die Twice zachęcają zresztą mocno do eksperymentów z naszym mechanicznym ramieniem. Przypomnijmy bowiem, że główny bohater ściga człowieka, który odciął mu lewą rękę i zostawił go na śmierć. Utraconą kończynę zastąpiła wielofunkcyjna proteza, która w trakcie przygody okaże się nieoceniona. Może bowiem nie tylko podpalać katanę, ale też dzierżyć wielki, zadający dodatkowe obrażenia topór, ciskać bronią czy oszałamiać przeciwników. Przede wszystkim jednak wyrzuca linkę z hakiem, która kompletnie zmienia sposób eksploracji poziomów.

Wynalazek ten ma naprawdę masę zastosowań. Ja początkowo korzystałem z niego, by szybko ewakuować się z pola bitwy – gdy czułem, że przeciwnicy zaczynają zyskiwać przewagę. Później – by łatwiej pozostawać niezauważonym i móc atakować z ukrycia, a na samym końcu linka służyła mi do błyskawicznego przybliżania się do oponenta, gdy ten był akurat odsłonięty. To proste urządzenie czyni grę zdecydowanie bardziej efektowną – co rusz zeskakujemy z dachów i w locie chwytamy się jakichś gałęzi, by za chwilę spaść z góry prosto na swoich wrogów. Dla najtwardszych fanów poprzednich produkcji From Software może to być kolejne ułatwienie, ale w akcji wygląda i działa fantastycznie.

Jakież to piękne

I to samo można odnieść do całego Shadows Die Twice. Wprawdzie niezwykła stylistyka Dark Souls i Bloodborne’a przemawiała do mnie bardziej niż momentami niemal realistyczny projekt lokacji i przeciwników w Sekiro, ale to w zasadzie jedyny zarzut, jaki mogę postawić temu tytułowi. A i tak jest on trochę naciągany, bo w kwestii audiowizualnej to wciąż poziom nieosiągalny dla wielu innych deweloperów – wygląd wrogów, choć zdecydowanie bardziej stonowany, nadal budzi wewnętrzny dyskomfort, a ścieżka dźwiękowa podczas walki z większymi nieprzyjaciółmi potrafi zwalić z nóg.

Pół godziny – tyle zajęło Sekiro: Shadows Die Twice rozkochanie mnie w sobie do tego stopnia, że choć nie skończyłem żadnej z poprzednich gier From Software (wiem, co za wstyd!), przybliżoną datę premiery zaznaczyłem serduszkiem w kalendarzu. To tytuł zdecydowanie bardziej przystępny, ale jednocześnie oferujący bardzo solidny poziom wyzwania; wymagający samodyscypliny, ale przy okazji pozwalający na wykonywanie naprawdę niesamowitych akrobatycznych ataków. Ale w sumie po japońskiej ekipie można się było spodziewać najwyższej jakości. I już nie mogę się doczekać marca przyszłego roku, kiedy krwisto czerwony napis „DEATH” (tak – słynne „YOU DIED” chwilowo ma urlop) będę widywać częściej od tapety na monitorze.

ZASTRZEŻENIE

Koszty wyjazdu autora tekstu na targi gamescom 2018 pokryliśmy we własnym zakresie.

Jakub Mirowski | GRYOnline.pl

Jakub Mirowski

Jakub Mirowski

Z GRYOnline.pl związany od 2012 roku: zahaczył o newsy, publicystykę, felietony, dział technologiczny i tvgry, obecnie specjalizuje się w ambitnych tematach. Napisał zarówno recenzje trzech odsłon serii FIFA, jak i artykuł o afrykańskiej lodówce low-tech. Poza GRYOnline.pl jego materiały na temat uchodźców, migracji oraz zmian klimatycznych publikowane były m.in. w Krytyce Politycznej, OKO.press i Nowej Europie Wschodniej. W kwestii gier jego zakres zainteresowań jest nieco węższy i ogranicza się do wszystkiego, co wyrzuci z siebie FromSoftware, co ciekawszych indyków i tytułów typowo imprezowych.

więcej

STALKER 2 – jak może wyglądać powrót do Strefy?
STALKER 2 – jak może wyglądać powrót do Strefy?

Przed premierą

W jednym z „fałszywych” zakończeń gry S.T.A.L.K.E.R.: Cień Czarnobyla bohater wyraża życzenie: „Chcę, by Zona zniknęła”. I rzeczywiście, cykl, który dał nam Strefę, zaginął na lata – aż teraz nagle zapowiedziano jego kontynuację. Czy to może się udać?

Yandere Simulator – Postal ma siostrę, czyli niepokojący symulator morderczyni
Yandere Simulator – Postal ma siostrę, czyli niepokojący symulator morderczyni

Przed premierą

Yandere Simulator to jedna z najdziwniejszych i najbardziej niepokojących gier, jakie obecnie powstają. Symulator szkolnej morderczyni powstaje w USA, choć wygląda jak kolejne japońskie dziwactwo.

Valheim to jeden z najlepszych survivali, w jaki kiedykolwiek grałem!
Valheim to jeden z najlepszych survivali, w jaki kiedykolwiek grałem!

Przed premierą

Na rynku jest już mnóstwo gier tego gatunku, ale mało która startując z pułapu Early Access szturmem podbiła serca graczy, uzyskując 96% pozytywnych opinii spośród niemal 17 tysięcy wystawionych recenzji. Czy Valheim zasłużył na ten zachwyt?