Graliśmy w The Elder Scrolls: Legends – bój się, Gwincie - Strona 3
Karciany Skyrim zapowiadał się przyzwoicie, ale efekt końcowy już teraz robi doskonałe wrażenie. The Elder Scrolls: Legends będzie ważną karcianką, a jej popularność szczególnie mocno może dopiec Gwintowi.
Karciany Skyrim

Siłą Hearthstone’a, poza popularnym uniwersum i dopracowaną mechaniką rozgrywki, jest świetna oprawa graficzna. Podchodząc do Legends, nie spodziewałem się wiele – pierwsze screeny niezbyt przypadły mi do gustu. Teraz wiem już, że było to mylne wrażenie. Efektowne animacje, niezłe grafiki na kartach i klimatyczna muzyka w praktyce się sprawdzają. Nie jest to poziom karcianki Blizzarda (szczególnie boli, że występuje tu tylko jedna plansza i nie można na niej w nic kliknąć), ale efekt końcowy i tak okazuje się świetny. Twórcom z Bethesdy udało się utrzymać niepowtarzalną aurę serii The Elder Scrolls – atmosfera Tamriel aż wylewa się z ekranu. Niech za dowód wystarczy, że co rusz łapałem się na tym, iż próbuję ściągnąć The Elder Scrolls Online, żeby choć na chwilę przenieść się do Morrowind.

W oprawie graficznej najbardziej rzuciło mi się w oczy przywiązanie do szczegółów. Nagrody za mecz (talie, złoto czy paczki z kartami) wyglądają przepięknie, a dopracowanie detali skojarzyło mi się z serią gier logicznych The Room. Niezłe jest też udźwiękowienie, szczególnie w kampanii fabularnej, a także animacje ataków czy czarów. Szkoda tylko, że pewne elementy (np. cyfry ilustrujące zadawane obrażenia) nie przystają do całości i wyglądają po prostu marnie. Mam nadzieję, że twórcy z czasem je dopracują.

NA RATUNEK CESARZOWI

Kampania fabularna w Legends przypomina serię Duels of the Planeswalkers. Na razie dostępne są trzy rozdziały, a każdy opowiada kolejną część tej samej historii. W praktyce są to niezłe animowane przerywniki, po których walczymy z kolejnymi przeciwnikami. Zabawy wystarczy na parę godzin i jest niezbyt trudna – tylko do finałowego starcia podchodziłem parę razy. W kampanii fabularnej także widać sporo podobieństw do Hearthstone’a (wrogowie mają specjalne zasady i indywidualne talie, np. w czasie oblężenia nie mogłem zagrywać kart na prawym polu, zanim nie pokonałem specjalnej karty murów obronnych).
As w rękawie

The Elder Scrolls: Legends to strzał w dziesiątkę. Z jednej strony mamy wzorowanie się na dynamicznym i udanym Hearthstonie, z drugiej rozbudowanie mechaniki o dodatkowe elementy oraz wiele zawartości dla jednego gracza. Dodajmy do tego wysmakowaną oprawę audiowizualną, która emanuje klimatem Tamriel, a otrzymamy karciankę, która ma szanse wybić się na zatłoczonym już rynku tego typu produkcji. Oczywiście, nie ma opcji, żeby Legends przerwało dominację Heartstone’a, ale twórcy innych gier tego rodzaju powinni poczuć się zaniepokojeni – szczególnie deweloperzy z CD Project RED, pracujący nad samodzielnym Gwintem. Karciany Skyrim wchodzi bowiem na rynek z przytupem, ma spory potencjał i oparcie w silnej marce. Nie ma na co czekać – sprawdźcie The Elder Scrolls: Legends sami.