autor: Przemysław Zamęcki
Graliśmy w We Happy Few – to nie jest nowy BioShock - Strona 3
We Happy Few zaskoczyło prezentacją podczas ostatnich targów E3, przywodząc na myśl grę utrzymaną w stylistyce BioShocków. Dystopiczna rzeczywistość połowy lat sześćdziesiątych w Wielkiej Brytanii skrywa jednak inne tajemnice.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry We Happy Few – nieślubne dziecko BioShocka i Dishonored
W poszukiwaniu prawdy
Wszystkie niezbędne przedmioty da się stworzyć w panelu craftingu. Jedzenie trzeba znaleźć. Wody można nabrać do kilku manierek z dość licznie występujących w miasteczku hydrantów. Na początku trudno to wszystko zmieścić w plecaku, ale na szczęście ten za pomocą odpowiedniej formuły da się powiększyć. Jakby tego było mało, do gry wkradł się także element RPG. Protagonistę opisuje kilka współczynników, które w trakcie zabawy mogą być rozwijane za pomocą znajdowanych książek. Do tego dochodzą różne ubrania, w których na przykład postać lepiej się skrada, bądź takie, które są niezbędne chociażby do sprostania wyzwaniu typu wykradnięcie miodu z gniazda pszczół.
We Happy Few zostało bowiem zbudowane w taki sposób, że każde główne zadanie wymaga poświęcenia dodatkowego czasu na znalezienie elementów potrzebnych do wykonania jakieś rzeczy. To trochę tak, jakby do erpegowych filarów typu „przynieś, wynieś, pozamiataj” dodać jeszcze komendę „szukaj”, co niekoniecznie może spodobać się fanom oczekującym interesującej przygody. Nie przeczę, że tę również można tu odnaleźć – twórcy nawet w przypadku pobocznych questów postarali się o sporą różnorodność i kilka zapadających w pamięci momentów, ale czy to wystarczy, żeby nie znudzić się w trakcie całej kampanii? Na pewno na plus zaliczyć należy zbierane notatki poszerzające informacje o historii świata gry, czy jednak zachętą do zapoznania się z nimi musi być konieczność przetrząsania każdego śmietnika?

We Happy Few sięga po sprawdzony schemat alternatywnej historii naszego świata, w którym wydarzenia potoczyły się zupełnie innym torem, zmieniając rzeczywistość. W przypadku sztuki filmowej warto przede wszystkim zainteresować się obrazem Vaterland, w którym Rutger Hauer znajduje się w dość podobnej do bohatera WHF sytuacji, stopniowo odkrywając skalę nazistowskich zbrodni po zwycięstwie Niemiec w II wojnie światowej. W podobnej konwencji utrzymana jest książka Philipa K. Dicka zatytułowana Człowiek z Wysokiego Zamku, którą w ubiegłym roku postanowiono zaadoptować na potrzeby serialu. Inne warte polecenia dzieła to m.in. filmy Wyspa, Equilibrium i powieść Nowy wspaniały świat Aldousa Huxleya.
Warto poczekać
To, czego doświadczyłem w trakcie zabawy w We Happy Few, sprawia, że moje odczucia względem dzieła Compulsion są nieco ambiwalentne. Z jednej strony wydaje się, że oto jesteśmy świadkami narodzin zupełnie nowego podgatunku survivali – nienastawionych na sam aspekt przetrwania, ale oferujących także koherentną i interesującą fabułę, z drugiej zaszkodzić grze może najzwyklejsze zmęczenie materiału. Ileż jeszcze produkcji survivalowych ma szansę zainteresować graczy, skoro jest ich „skolko ugodno” i można przebierać w nich jak w ulęgałkach? A ile z tych tytułów zapowiadanych jako hity gryzie ziemię i nawet najstarsi górale o nich zapomnieli? Na te pytania przede wszystkim muszą sobie odpowiedzieć deweloperzy, ja osobiście polecam wstrzymać się z zakupem do wydania wersji oznaczonej numerem 1.0. Do tego czasu warto jednak zaciskać kciuki i bacznie przyglądać się czynionym przez producentów postępom. Za kilka, kilkanaście miesięcy We Happy Few może okazać się nie lada hitem, czego sobie i Wam życzę.