Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

We Happy Few Recenzja gry

Recenzja gry 20 sierpnia 2018, 15:00

Recenzja gry We Happy Few – nieślubne dziecko BioShocka i Dishonored

Z premierą We Happy Few nie tylko BioShock, ale także Dishonored doczekał się ambitnego spadkobiercy. I chociaż tytuł ten nie przoduje, jeśli chodzi o rozgrywkę, to od strony fabuły i świata jest majstersztykiem, obok którego nie wolno przejść obojętnie.

Recenzja powstała na bazie wersji PC. Dotyczy również wersji PS4, XONE

PLUSY:
  1. kapitalna kreacja świata – jedyny w swoim rodzaju klimat;
  2. interesująca fabuła, która potrafi przykuć do ekranu (pomimo niedostatków w rozgrywce);
  3. wyraziste postacie, które poznajemy podczas bardzo dobrych dialogów i cut-scenek;
  4. humor wysokiej próby, spod którego wyłania się wiele poważnych tematów;
  5. sporo unikatowych pomysłów na gameplay...
MINUSY:
  1. ...których wykonanie jednak nie do końca zachwyca;
  2. można się szybko znudzić z powodu mnóstwa bezsensownej bieganiny;
  3. toporne skradanie się, które dodatkowo psuje mierna sztuczna inteligencja;
  4. słaba optymalizacja i dużo błędów.

Czy We Happy Few to nowy BioShock? Jeśli oglądaliście lub czytaliście wcześniej cokolwiek na temat tej gry – zwłaszcza w naszym serwisie – na pewno spotkaliście się z sugestią, że dzieło Compulsion Games jawi się jako duchowy spadkobierca kultowej już serii. Być może teraz sami zadajecie to pytanie. Odpowiedź na nie brzmi: tak... i nie.

Na pewno oba przytoczone powyżej tytuły są sobie bliskie z tego względu, że i tu, i tu pierwsze skrzypce gra tak naprawdę nie kierowana przez gracza postać, tylko całe miasto, w którym toczy się akcja. Co więcej, choć realia w pierwszej chwili mogą wydawać się oderwane od rzeczywistości – by nie rzec: absurdalne i wyssane z palca – w istocie są dość mocno osadzone w prawdziwym świecie i określonej sytuacji historycznej. Deweloperzy zawarli w swoim dziele sporo błyskotliwych spostrzeżeń... i niepokojących pytań. Aha, no i w obu przypadkach mamy do czynienia z reprezentantami szeroko pojętego gatunku pierwszoosobowych gier akcji.

Jednak skojarzenia z BioShockiem dają tylko połowę obrazu tego, czym jest We Happy Few. Dzieło Compulsion Games można śmiało porównywać także z Dishonored. Znajdziecie tutaj rozbudowane mechanizmy skradankowe, w miarę wyraźną dychotomię między graniem w sposób śmiercionośny (czyt. z naciskiem na walkę bronią białą) a pacyfistyczny, sporą swobodę taktyczną, lokacje o otwartej konstrukcji i szeroką paletę pomysłowych gadżetów. Wszystko to w połączeniu z pewnymi szczegółami projektu świata raz po raz przywodziło mi na myśl produkcje studia Arkane.

Kupowanie ekwipunku w automatach – i jak tu nie mieć skojarzeń z BioShockiem?

Ale czy przy tym wszystkim We Happy Few jest w swoim całokształcie grą równie dobrą jak hity wymienione wcześniej? Ech, cholibka, chciałbym móc odpowiedzieć na to pytanie twierdząco, naprawdę bym chciał... Niestety, od strony rozgrywki tytuł ten wypada w najlepszym razie średnio – błyszczy oryginalnymi pomysłami na gameplay, ale ich wykonanie pozostawia już wiele do życzenia. Niemniej zostańmy na razie przy omówieniu aspektów, które chłopakom i dziewczynom z Compulsion Games wyszły najlepiej.

Czy brak polskiej wersji językowej to duży problem?

Recenzja gry We Happy Few – nieślubnego dziecka BioShocka i Dishonored - ilustracja #2

Tak, to jest problem. Po pierwsze, w grze pojawia się sporo tekstu do przyswojenia – nie dość, że mamy tu rozbudowane dialogi, to jeszcze co chwilę można przeczytać jakiś list, dziennik czy notkę. Po drugie, twórcy nie szczędzą słów z najgrubszych słowników angielskiego, tych, które zrozumieją tylko „wykształciuchy”. I chociaż znajomość języka z podstawówki powinna wystarczyć, by ogarnąć cele misji i jakoś przejść grę, to jednak bez odpowiedniej biegłości ryzykujecie, że ominie Was to, co w We Happy Few najlepsze – tona smaczków, intrygujących szczegółów świata czy fabuły oraz żarcików czających się za każdym zakrętem. Jeśli nie czujecie się zbyt pewnie ze swoją znajomością mowy Szekspira, lepiej poczekajcie na polonizację gry – oficjalną lub nie (prędzej to drugie, obawiam się).

Latający cyrk Compulsion Games

Wellington Wells. Zapamiętajcie te dwa słowa, bo jeszcze nieraz je usłyszycie, gdy uczone głowy branży gier będą w przyszłości zabierać się za omawianie najdziwniejszych, najciekawszych i najbardziej wyrazistych cyfrowych światów, jakie widziano w wirtualnej rozrywce. To miasto będzie wymieniane jednym tchem z Rapture, Columbią i Dunwall, bądźcie tego pewni.

Bramy broniące niepowołanym osobom wstępu w głąb miasta… Czy ktoś właśnie powiedział „Dishonored”?

Wyobraźcie sobie prowincjonalne brytyjskie miasteczko z lat 60. XX wieku. Wiecie, czerwone budki telefoniczne, brukowane uliczki, puby, w których serwuje się przede wszystkim whisky, policjanci (tzw. bobbies) odziani w czarne mundury i charakterystyczne wysokie hełmy z „daszkiem”, deszczowa aura, kamienne murki przy drogach – no i wszechobecny brytyjski akcent. Macie to?

Teraz spójrzcie na ten obrazek w krzywym zwierciadle. Regularnie zażywający cudowny specyfik o wymownej nazwie „Joy” mieszkańcy chodzą wiecznie uśmiechnięci od ucha do ucha – ich radość podkreślają maski na twarzach – i pozdrawiają się nawzajem serdecznie. Ulice są pomalowane na wszystkie kolory tęczy, co drugi szyld głosi, że „nastał kolejny cudowny dzień!”, a zewsząd – z rozwieszonych na każdym rogu ekranów i głośników – dobiega głos ukochanego Wujka Jacka, którego dobroduszna mądrość wlewa w serca wellingtonian otuchę i który opowiada swoim owieczkom bajki na dobranoc. Robi się ciekawie?

„Nie ma tu nic do oglądania” – wystawiwszy taką tablicę, policja może liczyć na 100% dyskrecji przechodniów.

A teraz jeszcze wyobraźcie sobie, że oglądacie to wszystko w skeczu grupy Monty Pythona. Uszczęśliwieni mieszkańcy ganiają po ulicach tzw. „smutasów”, by za pomocą kijów do krykieta wytłumaczyć im, ani na moment nie przestając się uśmiechać, dlaczego nie powinni być przygnębieni. Zatwardziałe „smutasy” spierają się z praworządnymi obywatelami, czy to na pewno jest „cudowny dzień na to” (nie pytajcie na co, nikt tego nie wie).

Każda osoba wkraczająca do Wellington Wells musi wziąć udział w uroczystym quizie, w którym udowodni, że wie, jak się zachowywać. Nocą porządku w mieście pilnują wielkie odkurzacze, które w rytm wydobywającej się z nich radosnej melodyjki wsysają ludzi nieprzestrzegających godziny policyjnej. Upiornie uśmiechnięci bobbies przy każdej okazji dają intelektualny popis, używając możliwie jak najbardziej wysublimowanego słownictwa (np. kiedy każą Ci spływać, bo nie chce im się z Tobą gadać), a gdy nikt nie patrzy, są skłonni przymknąć oko na przestępczość, jeśli tylko wręczy się im butelkę szkockiej. I tak dalej, i tak dalej.

Krzysztof Mysiak

Krzysztof Mysiak

Z GRYOnline.pl związany od 2013 roku, najpierw jako współpracownik, a od 2017 roku – członek redakcji, znany także jako Draug. Obecnie szef Encyklopedii Gier. Zainteresowanie elektroniczną rozrywką rozpalił w nim starszy brat – kolekcjoner gier i gracz. Zdobył wykształcenie bibliotekarza/infobrokera – ale nie poszedł w ślady Deckarda Caina czy Handlarza Cieni. Zanim w 2020 roku przeniósł się z Krakowa do Poznania, zdążył zostać zapamiętany z bywania na tolkienowskich konwentach, posiadania Subaru Imprezy i wywijania mieczem na firmowym parkingu.

więcej

Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

Hoboczak_Huba VIP 1 września 2018

(PC) Jakoś mnie ta gra nie porwała

6.0
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.

Recenzja gry Helldivers 2 - to jedna z najlepszych pozycji w historii do grania z kolegami
Recenzja gry Helldivers 2 - to jedna z najlepszych pozycji w historii do grania z kolegami

Recenzja gry

Helldivers 2 pokazuje, co może zrobić doświadczony zespół specjalizujący się w określonym gatunku gier, mając wsparcie dużego wydawcy pokroju Sony. Zdecydowanie nie sprawi, że serwery będą działać stabilnie po 14 dniach po premierze.