autor: Szymon Liebert
Graliśmy w The Last Guardian - grę piękną i archaiczną - Strona 2
Na tegorocznych targach E3 poznaliśmy datę premiery The Last Guardian i mogliśmy zagrać w demo tej produkcji. Dzieło Fumito Uedy robi niesamowite wrażenie, ale technologia może je popsuć.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry The Last Guardian – gry są sztuką, choć czasem źle zoptymalizowaną
Zwierzę, które wszystko zmienia
Demo The Last Guardian kończy się w momencie najciekawszym – gdy chłopiec i Trico wydostają się z pułapki. Nie będę więc podejmować próby odgadnięcia zamysłu fabularnego Uedy i spółki, zamiast tego przejdę do rzeczy bardziej przyziemnych. Na przykład rozgrywki. Pod tym względem oczekiwana opowieść bazuje na dobrze znanych motywach, bo będzie grą przygodową z elementami platformowymi. Jako dzieciak możemy biegać, wspinać się, popychać cięższe przedmioty, a także podnosić mniejsze obiekty i rzucać nimi. W ten sposób oswobadzamy Trico i dostarczamy mu kolejnych beczek z jego przysmakiem. Rozrzucając beczki, nakłaniamy go również do przełamywania instynktownych blokad, jak np. niechęci do wody – nasz podopieczny, jak niemal każde zwierzę, nie przepada za kąpielami.
W tej dość sztampowej rozgrywce pojawia się jeden czynnik, który zmienia wszystko: tak, ponownie chodzi o Trico. Obecność stworzenia sprawia, że zupełnie inaczej wykonujemy większość klasycznych dla gier czynności. Możliwość wdrapywania się na tego wielkiego czworonoga, łażenia po jego grzbiecie oraz nawoływania go przydaje się podczas pokonywania przeszkód w terenie, z którymi dzieciak sam sobie nie radzi. Tajemnicze błyskawice Trico potrafią też niszczyć słabsze fragmenty murów, otwierając przejścia. Jeśli tylko uda nam się nakłonić go do działania, zyskujemy potężnego kompana. Namówienie go do współpracy nie zawsze jest jednak łatwe.
Mimo jego oczywistej funkcjonalności Trico nie da się traktować w kategoriach czysto pragmatycznych – jako „narzędzia do ukończenia gry”. Zachowanie zwierzęcia i sposób komunikacji z nim sprawiają, że naprawdę trudno nie poczuć doń sympatii i nie uwierzyć w jego prawdziwość. Gra operuje subtelnym systemem animacji, który mocno odbiega od tego, co znamy z innych produkcji. Wszyscy chyba kojarzymy sytuacje, kiedy postacie w grze „wchodzą” w pewną animację, co po prostu wygląda sztucznie. W The Last Guardian włożono mnóstwo pracy w to, by zarówno Trico, jak i chłopak poruszali się w bardziej naturalny sposób. Ueda postawił też na mało precyzyjny system komunikacji z kompanem – owszem, możemy wskazywać mu lustrem miejsca do „ostrzału”, lecz poza tym pozostaje nam jedynie okrzyk przywołujący oraz możliwość głaskania zwierzęcia. Powoduje to, że w grze nie tyle rozwiązujemy kolejne problemy, ile próbujemy porozumieć się z Trico.
Technologiczny brak magii
O ile zamysł The Last Guardian jest przepiękny, tak wykonanie wciąż pozostawia sporo do życzenia. Chyba wszyscy znamy historię tej gry, która miała wyjść na PlayStation 3, a później utknęła w tak zwanym „piekle deweloperskim”. Zapowiadając wersję na PlayStation 4, firma Sony przekonywała, że dopiero teraz można zrealizować śmiałą wizję Fumito Uedy – wcześniej brakowało do tego mocy. Cóż, gra rzeczywiście działa, ale szczerze mówiąc – nie najlepiej. W krótkim demie widać było pewne problemy z optymalizacją i przycięcia w niektórych fragmentach. Przy tym wszystkim produkcja ta nie oferuje zbyt szczegółowych tekstur czy bogatej geometrii świata, bo cała para, jak mniemam, poszła w złożony system animacji Trico oraz chłopca. Nie do końca zadowalające możliwości graficzne silnika są rekompensowane świetnym kierunkiem artystycznym, ale dla malkontentów będzie to powód do narzekań.