autor: Kacper Pitala
Mirror's Edge: Catalyst - już graliśmy w pierwszoosobowy symulator parkouru - Strona 4
Wybraliśmy się do Szwecji, aby sprawdzić w akcji nadchodzącą wielkimi krokami, nową odsłonę cyklu Mirror's Edge. Co zmieniło się po ośmiu latach w pierwszoosobowym symulatorze parkouru?
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Mirror's Edge: Catalyst - Faith podąża śladem Assassin’s Creed
Dyskusji nie podlega też fakt, że miejsce akcji wygląda o wiele lepiej. Tak, charakterystyczna paleta barw i czystość miasta zostały zachowane, ale pierwsza część nie ma startu do tego, co ogląda się w Catalyście. Architektura jest o wiele ciekawsza, na horyzoncie widać sporo wyróżniających się budowli, a twórcy operują kolorami i światłem w bardziej plastyczny sposób. W szczególności światłem, bo aktualnie mamy szansę zobaczyć metropolię również w nocy, a to przecież wtedy miasta pełne różnokolorowych neonów mają najwięcej do zaoferowania. Wreszcie pojawiło się też więcej życia – samochodów i ludzi, których istnienie nie jest już tylko sugerowane. Świat Mirror’s Edge wydaje się teraz o wiele bogatszy i mam nadzieję, że scenariusz utrzyma ten poziom, bo miasto jako takie prezentuje naprawdę wysoką jakość.
Jak na współczesną grę przystało, Catalyst został usprawniony o element sieciowy, który otrzymał własną nazwę. Osobny fragment prezentacji poświęcono tzw. Social Play, ale na bieganie ramię w ramię z innymi nie ma co liczyć. W ramach tego systemu dostajemy np. opcję tworzenia na mapie swoich wyścigów – wystarczy w dowolnym miejscu wcisnąć odpowiedni przycisk, żeby ustawić pierwszy punkt kontrolny, a następnie możemy swobodnie poruszać się po świecie i umieszczać kolejne znaczniki. Na to, jak wiele osób zobaczy nasze cudo na mapie, wpłynie już jego popularność. Pomysł jest całkiem niezły, dobrze wykorzystuje otwartą strukturę i przy odpowiednim zastosowaniu ma szansę dodać do gry trochę ciekawej zawartości. Oprócz tworzenia wyścigów nie znajdziemy tu, niestety, wiele więcej. Na wzór Dark Souls da się zostawiać w różnych miejscach swoje ślady, a także hakować elektroniczne bilbordy, czego efekt ujrzą połączeni z nami gracze. Żadna z tych rzeczy nie sprawiała jednak wrażenia, jakby miała znacząco uatrakcyjnić grę z podłączeniem do sieci, i właściwie najważniejszym elementem społecznościowym jest znów ten najprostszy – rankingi widoczne przy różnych zadaniach.
W świetle tych wszystkich wrażeń i informacji pierwsze Mirror’s Edge faktycznie nie wydaje się już mieć czegokolwiek unikatowego do zaoferowania. Rzadko z tak dużą pieczołowitością przygotowuje się grę, która ma po prostu zastąpić poprzedniczkę, i w przypadku tej serii okazuje się to bardzo dobrym pomysłem. W najnowszej odsłonie zdaje się chodzić nie tyle o „kontynuowanie” czy „powrót po przerwie”, ile o zaspokojeniem niedosytu po grze dobrej, ale z potencjałem na świetną. Nie wiem, czy chciałbym zobaczyć trzecie Mirror’s Edge, ale na pewno chcę, żeby wizja tej produkcji została w pełni zrealizowana chociaż w tym jednym tytule, jakim ma szansę być Mirror’s Edge: Catalyst.
Kacper Pitala | GRYOnline.pl