autor: Szymon Liebert
Graliśmy w Overwatch – Blizzard kontra Team Fortress 2 - Strona 3
Blizzard tworzy świeże uniwersum i próbuje swoich sił w nowym gatunku. W Bostonie mieliśmy okazję zagrać w Overwatch – grę, która odważnie rzuca wyzwanie Team Fortress 2.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Overwatch – Blizzard pozamiatał
Łatwo, ale trudno
Rozgrywka jest tak zaprojektowana, aby osoba, która miała styczność ze strzelankami, od razu wiedziała, o co chodzi. Tutaj nie trzeba się nad niczym zastanawiać – po prostu zaczynamy grać. Mówię naturalnie o samym sterowaniu, bo zupełnie inną kwestią jest zachowanie podczas meczu. Jako że każda postać dysponuje całkiem innym zestawem umiejętności, musiałem często improwizować.
Myślę, że tym, co najlepiej pokazuje odmienność Overwatch, jest skupienie się na tym, aby bohaterowie byli różnorodni i żeby nie dotyczyło to tylko broni, ale też umiejętności. Każdy heros z Overwatch posiada zestaw niesamowitych zdolności, jakich nie widziałeś w żadnej innej grze. Myślę, że gdy ludzie pograją, zauważą, że to nie jest gra tylko o strzelaniu” – pochwalił się Jeff Kaplan.
Przy pierwszym kontakcie z danym bohaterem wykorzystanie jego zdolności w strategiczny sposób było trudne, ale czasem się udawało. Szybko nauczyłem się na przykład, że błyskawiczny wyskok w górę Farą przydaje się w walce z opancerzonym gorylem Winstonem, który potrafi wściekle szarżować na wrogów. Często robiłem również użytek z granatu, który odpycha przeciwników, żeby oczyścić pole lub odrzucić drużynę wroga sprzed tarczy tanka.
Atak z satelity Farą czy zabójcza broń rewolwerowca to natomiast czysta radość – o ile zdołamy naładować energię i wykonamy ów superatak poprawnie. Ten typ umiejętności pełni dwie funkcje: potężnej broni i zastrzyku satysfakcji dla gracza. Nawet jeśli nie idzie nam przy użyciu bardziej standardowych technik, tu otrzymujemy sposobność, żeby to nadrobić. Generalnie rzecz biorąc, widzę tu królującą obecnie filozofię projektowania – zrobić grę łatwą, ale trudną. Wymagającą, ale dającą satysfakcję nawet największym, za przeproszeniem, ofermom. Tak to przynajmniej wygląda po tym pierwszym, naprawdę skromnym kontakcie.
Nowy wspaniały świat
Osobną kwestią jest samo uniwersum Overwatch i podejście Blizzarda do budowania tła fabularnego. Tutaj również nie ma wielkich zaskoczeń i wszystko odbywa się na zasadach, z jakimi mieliśmy już do czynienia wielokrotnie.
W przypadku Overwatch chcemy zdecydowanie rozwijać grę i jak inne nasze produkcje będziemy traktować ją w kategoriach nieustającej usługi. Chcemy jednak, żeby to było ostrożne, przemyślane i nie zaburzało równowagi. Taką lekcję wyciągnęliśmy z dotychczasowych tytułów. StarCraft chyba poradził sobie z tym najlepiej” – wyjawił Jeff Kaplan.
Fabułę w grze można sobie odczytać z wypowiedzi postaci, konstrukcji map i umieszczonych na nich elementów. Blizzard, jak to Blizzard, podchodzi do tego poważnie i z humorem jednocześnie. Poważnie w tym sensie, że wszystko jest niesamowicie dopieszczone i wymuskane, a samych bohaterów nie sposób nie polubić przy pierwszym spotkaniu. Nie wiem, jak to robią, ale pewnie w grę wchodzi wiele czynników – talent, technologia, psychologia, a może i nawet pakt z diabłem.
Jak zawsze firma nie kryje się też ze swoim poczuciem humoru, który w Overwatch zawarto w rozgrywce – komiksowej i rozrywkowej – oraz chociażby smaczkach umieszczonych na mapach. Na jednej z nich widziałem na przykład salon arcade z automatem do fikcyjnej gry Fighters of the Storm. Na ekranie toczyła się bitwa dwuwymiarowych postaci z dzieł Blizzarda, stylizowanych na te ze starszych części Street Fightera. Wyobraźcie sobie terrańskiego marine w rozpikselowanej wersji. Urocze i... niebezpieczne, bo aż chce się zostawić drużynę na pastwę losu, żeby sobie mapę pooglądać. Na szczęście tego typu elementy występują w nasileniu tylko w strefach początkowych.
Skazany na hit
Overwatch musi być hitem – chyba dla Blizzarda nie ma innej drogi. Jeśli twórcy dojdą do wniosku, że gra nie spełni wygórowanych oczekiwań albo nie będzie budzić wystarczająco dużych emocji społeczności, pewnie nigdy nie doczekamy się pełnej wersji. W tym momencie wszystko wskazuje jednak na to, że produkcja nabiera rozpędu i tytuł stanie się kolejnym dużym uniwersum Blizzarda. Jak zapewniał Kaplan, tego właśnie chce jego firma.
Ważnym testem będzie beta, która wystartuje pod koniec tego roku – pewnie już ostrzycie sobie na nią pazury. Wcale się temu nie dziwię, bo amerykański gigant znowu robi to, z czym go kojarzymy. Bierze doskonale sprawdzony pomysł i podaje go w wersji tak dopieszczonej, że fani piszczą z zachwytu. A antyfani – są tacy? – mogą tylko wściekle wymachiwać pięściami. Overwatch jest skazany na sukces, bo w innym przypadku w ogóle byśmy o nim nie rozmawiali.