
autor: Przemysław Zamęcki
Gra we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonuje.
Recenzja gry Batman: Arkham Origins - prequel bazujący na sprawdzonym schemacie
Seria Arkham po raz trzeci i ostatni w tej generacji sprzętu trafia pod strzechy. Batman: Arkham Origins, choć chronologicznie pierwszy, jest najmniej oryginalny, ale czy to przeszkadza w dobrej zabawie?
Recenzja powstała na bazie wersji X360. Dotyczy również wersji PS3
Sporym osiągnięciem obecnej generacji jest prawdziwe odrodzenie jednego z najbardziej archetypicznych bohaterów współczesnej popkultury. Bawidamka i miliardera, który w nocy zamienia się w łowcę walczącego z bezprawiem w mieście Gotham. Bruce Wayne i Batman – dwie strony tej samej monety. Wykorzystać posiadane bogactwo, by jako zamaskowany mściciel nieść anonimową pomoc wszystkim potrzebującym – marzenie każdego nastolatka.
- najciekawszy bohater uniwersum DC znowu w akcji;
- zmodyfikowany i wzbogacony tryb detektywa;
- nieco wyższy stopień trudności walki;
- jak zwykle mnóstwo dodatkowych aktywności;
- cięższy klimat niż w poprzednich częściach;
- oprawa artystyczna.
- wyraźny brak świeżych pomysłów i wrażenie zbyt częstego recyklingu;
- w początkowej fazie gry za dużo biegania po mieście;
- opustoszałe Gotham, po ulicach którego poruszają się jedynie zakapiory i skorumpowane oddziały SWAT;
- bardzo słabe walki z niektórymi bossami.
Niestety, popularność Batmana nie szła w parze z rozwijającą się branżą gier wideo. Mroczny Rycerz nie miał szczęścia do deweloperów i do pewnego momentu z góry można było założyć, że kolejna gra z tym bohaterem znowu zaliczy blamaż. Do czasu Arkham Asylum przygotowanego przez ekipę Rocksteady – dzieła wybitnego pod względem mechaniki, klimatu, scenariusza i konstrukcji uniwersum. Rozwinięciem pomysłów z „jedynki” było Arkham City, które z dusznych korytarzy azylu dla przestępców zabierało nas do półotwartego świata dającego jeszcze więcej możliwości myszkowania po kątach. Gra oczywiście opierała się na podobnych założeniach, ale dało się też wyczuć progres, jaki zrobili autorzy, przygotowując tytuł pod każdym względem większy. Kwestią gustu pozostaje, czy również ciekawszy, choć niewątpliwie obie części wypracowały pewien wzorzec, wyznaczający kierunek kolejnym odsłonom cyklu. I z tego właśnie szablonu skorzystało montrealskie studio Warner Bros, które zajęło się przygotowaniem trzeciej, a chronologicznie pierwszej gry z serii Arkham.

Akcja w Batman: Arkham Origins rozgrywa się dwa lata po tym, jak Bruce Wayne postanawia po raz pierwszy przywdziać kostium nietoperza. Dla mieszkańców Gotham jest on tylko plotkarskim wymysłem, w który nie za bardzo wierzą nawet stróże prawa. Tu pojawia się pewien zgrzyt w scenariuszu, bowiem na tego wymyślonego bohatera postanawia zapolować jeden z nękających miasto arcyłotrów, gangster o przydomku Czarna Maska. Tenże jegomość jest w stanie wyłożyć pięćdziesiąt milionów zielonych dla tego, kto pokona Batmana. Gruba kasa jak za ponoć nieistniejącą postać. Ale przejdźmy nad tym do porządku dziennego, bowiem Czarna Maska wynajmuje ośmiu zbirów gotowych zgarnąć kapuchę. Wśród nich są tak kanoniczne postacie jak Bane czy Deathstroke, ale również złoczyńcy, których skojarzą jedynie osoby zgłębiające uniwersum DC w większym stopniu niż przeciętny gracz. Na przykład gość z miotaczem ognia w kostiumie owada (Firefly) czy akrobatka Copperhead, umiejętnie posługująca się w walce truciznami. Historia rozgrywa się w wigilijną noc w Gotham, podzielonym na kilka oddzielonych od siebie długaśnym mostem dzielnic. A wszystko to w rytmie niepokojącej muzyki typowej dla klimatu Batmana i wśród padającego przez większość czasu śniegu.
