Strzelając do E.T. – recenzja gry XCOM: Enemy Unknown
Firaxis Games z błogosławieństwem Sida Meiera podjęło próbę odświeżenia klasycznego UFO: Enemy Unknown i przywrócenia chwały serii XCOM. Jak się okazuje, taktyczne turówki z kosmitami w roli głównej nie stoją dziś na straconej pozycji.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- dynamiczna kampania;
- klimat grozy;
- zarządzanie drużyną;
- muzyka i oprawa dźwiękowa;
- turówka, ale pełna akcji;
- dużo drobnych szczegółów, które cieszą.
- chwilami praca kamery;
- strzelanie przez ściany, czyli problemy z polem widzenia.
Kiedy w latach 90. ktoś pytał mnie „Kto jest najlepszym producentem gier komputerowych?”, moja odpowiedź była prosta – MicroProse. Panowie powołali do życia wiele serii, które do dziś mile wspominam, w tym cykl XCOM. Stare UFO: Enemy Unknown to gra, która mnie osobiście urzekała klimatem grozy. Późniejszym kontynuacjom nie bardzo udawało się osiągnąć ten efekt. Gdy w lutym tego roku dowiedziałem się, że ludzie z MicroProse, teraz skupieni w Firaxis Games, pracują nad wznowieniem serii, pomyślałem, że wreszcie ktoś pomoże odzyskać dawnego ducha legendzie.
Kilka miesięcy później zacząłem wątpić, czy XCOM: Enemy Unknown będzie tym, czego oczekuję. Informacje o ograniczeniu się do jednej bazy i maksymalnie sześciu żołnierzy na akcji sprawiały, że przestawałem wierzyć w sukces. Była też masa innych obaw. Czy gra będzie prowadzić nas przez fabułę za rączkę? Co z destrukcją otoczenia?

Na szczęście mamy już październik, sierżant Mayer został otoczony przez Chrysalidy, przemieniony w zombie, a reszta ekipy ucieka do Skyrangera. UFO powróciło...
Twoja historia obrony ziemi
XCOM: Enemy Unknown to próba przeniesienia esencji starego UFO w XXI wiek. Mamy więc kluczowe aspekty strategiczne, jak zarządzanie bazą, globus i turową walkę taktyczną. Nie jest to jednak remake jeden do jednego – Jake Solomon i ekipa Firaxis Games dodali coś od siebie i usunęli to, co nie pasowało do ich wizji turówki pełnej akcji.
Czy to jednak nadal nasza historia walki z pozaziemskim najeźdźcą? Odpowiedź brzmi: tak – za każdym razem, gdy zaczynamy grę, wchodzimy w bardzo osobistą opowieść, w którą wpleciono pewne elementy fabularne. Prawdopodobieństwo, że trafimy na tę samą sekwencję misji lub map, jest nikłe. Dodatkowo, jeśli przy którymś podejściu do kampanii arena się powtórzy, to przeciwnik będzie dysponował innymi siłami.

Nowością są misje specjalne zlecane przez Radę Narodów – czasami chodzi o rozbrojenie bomby czy okazyjne uratowanie jakiegoś VIP-a. Pula, z jakiej dobierane są scenariusze, jest spora, więc nuda nam nie grozi. Jest to też świetne urozmaicenie znanych misji związanych z porwaniami, terrorem czy miejscami katastrof.
W Enemy Unknown dostajemy do dyspozycji tylko jedną bazę – to znak, że mamy tu trochę odmienną koncepcję niż w klasycznych odsłonach. Wybór kontynentu to pierwsza decyzja, która ma ogromny wpływ na nasze późniejsze postępy. Ameryka Południowa, pozwalająca na błyskawiczne autopsje i przesłuchania, to bardzo kusząca propozycja, ale może bardziej zależy nam na pieniądzach? To też nie jest bez znaczenia.
Z racji, że nie dowodzimy żadną armią, a raczej oddziałem specjalnym w stylu SAS-u, wysyłanym na najważniejsze misje, nie ma mowy o prowadzeniu żadnej farmy naukowców i posyłaniu Skyrangerów na przeczesywanie globu. Skala jest teraz po prostu mniejsza, pojedynczy samolot nie może być w trzech miejscach jednocześnie. To zmusza do podjęcia interwencji w państwie, które jest dla nas ważne, czy to z powodów finansowych, bonusów, czy niebezpieczeństwa, że odejdzie z rady. XCOM każe podejmować takie decyzje już od samego początku, często zmuszając do wybrania mniejszego zła, i jest to esencja tej gry.