Wielki powrót legendy - recenzja gry Deus Ex: Bunt ludzkości
Mało kto wierzył, że to może się udać, a jednak. Debiutujące studio dało światu grę, która w konfrontacji ze swoim kultowym pierwowzorem wychodzi obronną ręką. Co takiego urzekło nas w Deus Ex: Bunt Ludzkości?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Kiedy pod koniec kwietnia odpalałem po raz pierwszy tę grę, byłem absolutnie zaskoczony. Nie spodziewałem się, że studio Eidos Montreal szykuje tak rozbudowany i skomplikowany produkt – oczekiwałem raczej prostego FPS-a z niezłym klimatem, którego po kilku godzinach zmagań odstawię na półkę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Bunt ludzkości z typową strzelaniną ma jednak niewiele wspólnego. To wzbogacona o elementy RPG gra akcji, która pod względem treści zostawia w tyle niemal całą dzisiejszą konkurencję. Jeśli nieobce są Wam takie tytuły jak System Shock 2 czy pierwsze Deus Ex, trafiliście pod właściwy adres.
Akcja rozpoczyna się w roku 2027, dwadzieścia pięć lat przed wydarzeniami, których świadkami byliśmy w debiutanckiej odsłonie serii. Znajomość pierwowzoru nie jest konieczna do delektowania się grą, choć weterani cyklu są uprzywilejowani – to właśnie z myślą o nich autorzy powtykali w swój produkt masę rozmaitych nawiązań. Głównym bohaterem jest Adam Jensen, szef ochrony firmy Sarif Industries, specjalizującej się w produkcji wszczepów – implantów imitujących ludzkie organy, które dodatkowo dają właścicielowi różne nadnaturalne zdolności, np. możliwość widzenia przez ściany. To właśnie wokół wszczepów oraz związanych z ich użyciem kontrowersji osnuto całą intrygę.

Jensena poznajemy, kiedy jest jeszcze człowiekiem. Ten stan nie trwa jednak długo, bowiem już kilka minut po rozpoczęciu zmagań siedziba chronionej przez niego firmy zostaje opanowana przez odrutowanych terrorystów. Adam staje do nierównej walki (etap ten pozwala poznać podstawowe mechanizmy rządzące rozgrywką), ale w końcu musi uznać wyższość znacznie potężniejszych rywali. Zmasakrowany przez wrogów, trafia po ataku na stół operacyjny, gdzie eksperci Sarifa aplikują mu zestaw wszczepów. Nasz śmiałek przechodzi długą rekonwalescencję i po sześciu miesiącach wraca do pracy. Formalnie po to, by wykonywać kolejne polecenia swego szefa. Jensen chce jednak przede wszystkim dopaść swoich oprawców, a pomoże mu w tym zestaw zainstalowanych wbrew jego woli gadżetów.
Jak już wcześniej wspomniałem, najnowsze Deus Ex jest połączeniem klasycznej gry akcji ze skradanką, nafaszerowaną dodatkowo, w podobnym stopniu jak System Shock 2, elementami charakterystycznymi dla produkcji spod znaku RPG. Jednocześnie Bunt ludzkości wydaje się grą nieco uboższą od swojego pierwowzoru, ale trudno traktować to w kategorii wady. Autorów należy raczej pochwalić za to, że udało im się zrobić udany miks obowiązkowych obecnie rozwiązań ze starymi, często zapomnianymi już pomysłami. Z jednej strony mamy więc często spotykany dziś system osłon i automatyczną regenerację zdrowia, z drugiej ograniczony ekwipunek, niepozwalający bohaterowi zabrać ze sobą wszystkiego, co napotka w trakcie wędrówki. Co ciekawe, w Buncie ludzkości miejsce w plecaku zajmuje nie tylko broń, ale również amunicja do niej – to duże i pozytywne zaskoczenie.
Zmagania podzielono na misje, zarówno te główne, obowiązkowe, jak i drugorzędne, do wykonywania których nikt nas nie zmusza. Momentami Bunt ludzkości przypomina zubożony sandboks, pozwalający włóczyć się bez ograniczeń po otwartych, ale niezbyt dużych lokacjach, innym znów razem to typowy rollercoaster z okazjonalnym skokiem w bok. Nie zmienia to jednak faktu, że gra jest bardzo obszerna. Przy pierwszym podejściu ukończenie całości zajęło mi grubo ponad trzydzieści godzin, przy czym niektóre zadania poboczne świadomie zignorowałem, a inne z kolei przegapiłem. O ich istnieniu dowiedziałem się dopiero po przejrzeniu steamowych osiągnięć.