autor: Remigiusz Maciaszek
Battlefield: Bad Company 2 - Vietnam - recenzja gry
Jeśli chodzi o sieciowe strzelaniny, to Wietnam jest bardzo obszernym tematem, a deweloperzy z DICE po raz kolejny udowodnili, że potrafią go świetnie wykorzystać.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Przebiegamy przez drogę, wysokie krzaki widoczne po drugiej stronie powinny stanowić świetną kryjówkę. W pobliżu flagi nie ma nikogo. Doskonały czas, by zająć tę pozycję. Maverick powoli posuwa się do przodu, za nim idę ja i Rick, a gdzieś z tyłu wlecze się medyk. Do flagi podchodzimy ostrożnie i wtedy zaczyna się piekło. Dwóch partyzantów kryje się w pobliskiej chacie. Pierwszy obrywa Rick, medyk otwiera ogień ze swojego M60 – położył jednego przeciwnika, drugi dostaje granatem ode mnie, Maverick gdzieś pobiegł. Po chwili milkną wszelkie odgłosy, na polu walki pozostałem tylko ja, Rick dostał w głowę, medyk leży w kurzu pobliskiej dróżki. Chwila ciszy, po raz pierwszy słyszę odgłosy dżungli. Po chwili muzykę. Muzykę? Szlag, to wietnamski czołg z podpiętym megafonem gra na cały regulator, a jego lufa łapczywie zerka w moim kierunku. Eksplozja. Otwieram oczy, czołg w płomieniach, prawie czuć dym. Maverick wychyla się z pobliskich zarośli, machając do mnie zdobycznym RPG. Znowu cisza.
Battlefield: Bad Company 2: Vietnam to najbardziej klimatyczna strzelanina, w jaką miałem okazję grać. Jeszcze nigdy nie widziałem tak wiarygodnego pola walki. Biegnąc za żołnierzami z mojego oddziału, miewałem wrażenie, że wręcz czuję dym ze spalonego napalmem Wzgórza 137, chłód wody, kiedy wskakuję do rzeki w Vantage Point, i podmuch wiatru, gdy przelatuje nade mną helikopter US Navy.
DICE udało się dokonać rzeczy trudnej i dorównać klimatem pierwowzorowi, jakim dla omawianego dodatku jest niewątpliwie Battlefield Vietnam z 2004 roku. Atmosfera najnowszego i jedynego na razie rozszerzenia do Bad Company 2 jest absolutnie rewelacyjna i wysoko ustawia poprzeczkę kolejnym dziełom tego dewelopera.
Jednak atmosfera to nie wszystko. Gdyby nie kilka wad, gra mogłaby pretendować do miana najlepszej strzelaniny wszech czasów, oczywiście nadal może, ale jej szanse z kilku powodów są odrobinę mniejsze.
Zacznijmy od rzeczy oczywistych, które widać na pierwszy rzut oka. Po pierwsze – grafika. Tytuł działa na bazie Bad Company 2, nie zmienił się zatem silnik gry. To nadal ten sam bardzo udany Frostbite 1.5, który pozwala na radosną destrukcję otoczenia. Użycie go w produkcji o Wietnamie wydaje się jednak wydobywać z niego jeszcze więcej niż do tej pory, a to za sprawą niesamowitych pejzaży i projektów lokacji, w jakich przychodzi nam toczyć potyczki. Słońce rzuca fantastyczny blask na okoliczne rozlewiska, a sama roślinność prezentuje się nie mniej udanie. Widok płonącego nieba na mapie Hill 137 na długo pozostanie w mojej pamięci. Wysoka jakość grafiki rozciąga się również na projekty postaci, modele pojazdów czy broni. Pamiętano nawet o takich smaczkach, jak podrdzewiały ekwipunek żołnierzy Wietkongu. Każdy wizualny aspekt gry podkreśla i potwierdza fakt, że właśnie trafiliśmy do Wietnamu, począwszy od ubogiej zabudowy, poprzez bagna, dżungle i pola ryżowe, aż po czającego się w pobliskich krzakach wrogiego partyzanta z nożem.
Równie atrakcyjna jest ścieżka dźwiękowa. Odgłosy eksplozji i ostrzału są przytłaczające, człowiek ma wrażenie, że jest dosłownie wbijany w ziemię przez pobliski ogień z moździerzy, ale nawet w tym chaosie trafiają się momenty, kiedy wszystko cichnie. To takie zupełnie zaskakujące chwile, kiedy żołnierz przestaje przysłuchiwać się świstowi nadlatujących kul, by przekonać się, że świat dookoła niego też żyje i wydaje dźwięki. Do tego dochodzi absolutnie fenomenalna ścieżka muzyczna, zawierająca utwory z lat 60., takie same jak te, których słuchaliśmy już w Battlefield Vietnam. Ponownie dobiegają one z przejeżdżających w pobliżu pojazdów i człowiek ma ochotę przytulić się do pobliskiego czołgu nie tylko po to, by się schronić, ale by chociaż przez chwilę posłuchać tej fantastycznej muzyki.