autor: Bolesław Wójtowicz
Schizm: Prawdziwe Wyzwanie - recenzja gry
Przecież to nie dzieje się naprawdę, to tylko gra. Zapamiętaj te słowa, bo gdy znajdziesz się na Argilusie, zobaczysz zupełnie inny świat.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Zacznę może trochę nietypowo, bo od pewnego cytatu. A brzmi on tak:: „“Schizm-Prawdziwe Wyzwanie” już jest skończony i opuścił laboratoria Avalonu. Powinna właśnie być dostępna w sklepach. Czekałem na ten moment dwa lata i teraz chcę tylko jednego: zainstalować grę i móc odpowiedzieć sobie na pytanie, czy było warto...”
Wiecie, kto napisał te słowa? Nie? Cóż, trudno się dziwić, gdyż je napisałem ja sam. Kiedy w maju tego roku oddawałem do redakcji zapowiedź do mającej ukazać się lada dzień gry, byłem przekonany, że jej wydanie w naszym kraju to rzeczywiście raczej kwestia dni niż miesięcy. Chodziłem, pytałem, dopominałem się, wysyłałem listy... i nic. Okazało się, że muszę czekać aż do września. Całe szczęście, że akurat zaczęły się wakacje...
Ale co się odwlecze... Zajęty innymi, niewątpliwie równie przyjemnymi sprawami, prawdę powiedziawszy zapomniałem o terminie wydania Schizma. Wówczas do drzwi mojego mieszkania zapukał kurier z przesyłką. Kiedy pokwitowałem odbiór i nerwowo odpakowałem pudełko, z jego wnętrza wypadła... Wystarczył rzut oka. Doczekałem się... Oto w rękach trzymałem wspaniale wydane pudełko, na którym widniał napis: Schizm – Prawdziwe Wyzwanie.
Z pewną taką nieśmiałością otworzyłem opakowanie i wyjąłem dwustronną płytę DVD, którą, opanowując drżenie rąk, natychmiast umieściłem w napędzie. Za oknami już zmierzchało, a o parapet zaczęły stukać krople deszczu. Gdzieś w oddali było słychać pomruki nadciągającej burzy. Mrok pokoju rozświetlał jedynie ekran monitora, a z głośników dobiegał delikatny szum, jakby w oczekiwaniu na mające popłynąć stamtąd dźwięki. Chwila zawahania... Potem krótka instalacja i oto mogłem rozpocząć podróż, na którą tak długo czekałem, mogłem wyruszyć w nieznane... Ocknąłem się dopiero kilka godzin później, jakbym nagle coś sobie przypomniał... Wyszła już... Aha, jutro będą kłopoty... No cóż, życie... Wróciłem na Argilusa, do świata, który mnie oczarował i zawładnął moją wyobraźnią...
Ale jak to w życiu – początki bywają trudne... Nie inaczej było teraz. Kiedy pierwszy raz uruchomiłem grę i nie bawiąc się w większe ustawienia i konfiguracje kliknąłem przycisk „Nowa Gra”, oczekiwałem, że grafika powali mnie na kolana. I... powaliła. Tyle tylko, że ze śmiechu na podłogę. Niestety, to, co zobaczyłem w tak zwanym intro, a co miało być formą prezentacji fabuły oraz aktorskim wstępem do przygód naszych dzielnych pilotów, spowodowało, że od razu nabrałem odpowiedniego dystansu. I to bardzo sporego. Dlaczego? Pominę już słabiutką, wykonaną byle jak grafikę katastrofy w kosmosie, odpuszczę sobie literówkę w napisach, ale jednego faktu nie mogę pominąć milczeniem. Fatalna, sztuczna gra aktorów, którzy klepali swoje kwestie w języku najprawdopodobniej angielskim, na co podłożono nie mniej sztucznie brzmiące głosy polskie, spowodowała, że czułem się jak podczas oglądania południowoamerykańskiej telenoweli. Widać twórcy gry nie wyciągnęli wniosków ze swojego innego dzieła, jakim była „Reah”, znakomita przygodówka, którą w dużej mierze położyli aktorzy.
Na szczęście historia, którą opowiadali nasi bohaterowie brzmiała tak ciekawie, że wsłuchany w jej treść, przetrwałem jakoś ten film. A teraz uruchamiamy wyobraźnię...
W studiu telewizyjnym siedzi dwójka pilotów i opowiada z ogromnym przejęciem przestraszonej pani redaktor o przygodzie, która rozegrała się na tajemniczej planecie Argilus. Na początku zaciekawiły mnie słowa: „To było jak odkrycie Mary Celeste”. Brzmiały trochę jak slogan reklamowy, ale kiedy opowieść Hannah i Sama dobiegła końca, przyznam, że rzeczywiście historia ich przeżyć na tej planecie trochę przypominała tę ciągle nie wyjaśnioną tajemnicę sprzed prawie stu trzydziestu lat. Pamiętacie tę sprawę, prawda? Nie?