autor: Mikołaj Królewski
Midnight Club: Los Angeles - recenzja gry
Midnight Club Los Angeles to świetna gra wyścigowa. Dopracowany model zniszczeń i wysoki poziom trudności nie pozwolą nam szybko odejść od ekranu.
Seria Midnight Club na pewno nie jest znakiem rozpoznawczym firmy Rockstar Games. Warto jednak wiedzieć, że silnik graficzny o nazwie Rage przyczynił się nie tylko do stworzenia Liberty City, ale także do skonstruowania wirtualnego miasta upadłych aniołów. Tu bowiem rozgrywa się akcja nowej części wyścigów MC o podtytule Los Angeles. Po chwilowej nieobecności racer ten ląduje na konsolach nowej generacji i staje do walki o miano króla gatunku. Czy ma jakiekolwiek szanse?
Zabawę zaczynamy jako nikomu nieznany, łysy żółtodziób, sponsorowany przez firmę Pirelli. Widać firma ta, produkująca opony i kalendarze, stawia na młode umysły lub też nie lubi rozgłosu. Naszym zadaniem jest wygranie kilkudziesięciu wyścigów bądź ich serii, by stać się najlepszym i zdobyć jak największy szacunek wśród innych. Fabuła nie jest najmocniejszym elementem gry, ale nie ona jest najważniejsza w tego typu produkcjach. Warto jednak dodać, że postacie występujące w scenkach, wypadają naturalne, a rozmowy prowadzone między nimi zawierają dużą dawkę humoru. Wybieramy jeden z dostępnych samochodów i ruszamy na podbój ulic.
Wyścigi fabularne to jednak nie wszystko. W dowolnym momencie możemy wyzwać na pojedynek każdego kierowcę, którego spotkamy na skrzyżowaniu. Wystarczy, że błyśniemy kilka razy długimi światłami, a ten już pruje do przodu. Chyba że w pobliżu kręci się policja, wtedy powie nam, że nie chce ryzykować i poda miejsce startu. Oprócz tego mamy do wyboru znane z innych gier wyścigowych tryby, takie jak: Tournament, Free Trial, Time Trial, Delivery Mission (time trial z karą za obicie wozu), Wager Race (wyścig za kasę), Pink Slip Race (zwycięzca zabiera samochód przegranego), Payback Mission (rozwalamy samochód przeciwnika) oraz znany z gier FPP – Capture the Flag. Dla kreatywnych graczy przygotowano także edytor wyścigów. Nudzić się nie możemy, a oś fabularna gry idealnie współgra z dodatkowymi eventami.
Patrole policyjne są sporym zaskoczeniem w serii Midnight Club. Nie stanowią one dużego problemu podczas wyścigu, ale podczas wolnej jazdy po mieście mogą się do nas przyczepić jak przysłowiowy rzep. W tej sytuacji mamy do wyboru dwie opcje. Możemy zjechać na pobocze, zapłacić drobną kwotę i odjechać lub też poczekać, aż gliniarz zbliży się do naszego wozu i wcisnąć gaz do dechy. Ucieczka na początku jest zabawna, ale później zdarza się częściej niż byśmy tego chcieli. Jeśli zostaniemy wtedy złapani, to płacimy wysoką karę pieniężną, a na dodatek lądujemy na komisariacie, oddalonym od miejsca, gdzie się kierowaliśmy o kilkadziesiąt kilometrów.