autor: Maciej Makuła
Ninja Gaiden II - recenzja gry
Przepis na Ninja Gaiden 2 okazał się bardzo prosty: ma być więcej i lepiej. Żadnych ryzykownych posunięć pokroju wymyślania czegoś na nowo. Pierwowzór został rozłożony na czynniki pierwsze, które potem trafiły w imadło, gdzie poddane zostały...
Recenzja powstała na bazie wersji X360.
Ach – xboksowy Ninja Gaiden: gra, która popłynęła pod prąd rzeki coraz mniej wymagających od gracza produkcji. Pokazywała, czym jest przemyślany system i wzorowo dopasowany doń poziom trudności. Nie było zmiłuj – nikt się tam z graczem nie patyczkował, nie prowadził za rączkę, nie ocierał łez. Była dla niego tak brutalna, jak jej główny bohater dla swoich wrogów. Niemniej potrafiła nagrodzić cały trud: jeśli tylko ktoś odnalazł się w końcu w gąszczu licznych zawiłości jej systemu – przeżywał katharsis.
Następowała wtedy ta piękna chwila, kiedy wszystko zaczynało wychodzić. Rozlegał się śpiew anielskiego chóru, przechodził gniew, nie liczył się zepsuty grzejnik i podniszczony pad, a planowany mord na ekipie studia Team Ninja zamieniał się w chęć wysłania bukietu kwiatów. O tak, Ninja Gaiden była produkcją magiczną. Przynajmniej taką zachowała się w mej pamięci. Z którymi to wspomnieniami musi się teraz zmierzyć jej druga część...
Naszym sekretem jest ciasto
Przepis na Ninja Gaiden 2 okazał się bardzo prosty: ma być więcej i lepiej. Żadnych ryzykownych posunięć pokroju wymyślania czegoś na nowo. Pierwowzór został rozłożony na czynniki pierwsze, które potem trafiły w imadło, gdzie poddane zostały... No właśnie, na większości widać pracę i precyzyjne szlify, trafiły się jednak też i takie, które najwyraźniej cały proces przeleżały gdzieś niezauważone. Po kolei.
Oskar w kategorii najlepszy scenariusz wędruje do...
Fabuła kontynuuje podejście poprzedniczki – jest stekiem luźno połączonych bzdur, a prowadzenie akcji nie ma zbyt wiele wspólnego z owianym mgłą legendy stereotypem drogi wojownika ninja (Ryu zawsze wchodzi frontowymi drzwiami, które wykopuje z zawiasów). Jednak gwoli jasności: wszystko rozbija się o kobietę imieniem Elizebet i członków klanu pająka, którzy postanowili obudzić cztery arcydemony. W tym celu przypuścili atak na rodzimą wioskę naszego bohatera, Ryu Hayabusy, będącą siedzibą jego klanu, gdzie skrywana była niezbędna do przeprowadzenia całego procesu statuetka. W trakcie ataku, oprócz wspomnianego posążka, ginie też ojciec Ryu. I z taką to właśnie listą rzeczy do pomszczenia wyruszamy za oprawcami w pościg po świecie. Historia taka sobie, prawda? Jednak założę się, że bardzo niewiele osób zakupi grę właśnie dla niej.
Zostań ninją – zwiedzisz świat
Tym razem część lokacji, które odwiedzimy, jest odzwierciedleniem znanych z rzeczywistości miejsc. I tak demony przebudzą się na ulicach Nowego Jorku i Wenecji, oprócz nich zwiedzimy też Tokyo oraz naturalnie krainy nie należące do świata ludzi. Postarano się też wyeliminować występowanie tzw. backtrackingu, czyli w praktyce bardziej otwartej architektury etapów, związanego z nią błądzenia i częstego powracania w te same miejsca. Całość skonstruowana została tym razem tak, że graczowi ciężko będzie się zgubić i wystarczy, że podążać będzie jedyną słuszną ścieżką. Czasami trafi się jakieś odbicie, niemniej o stanie uproszczenia niech świadczy fakt wyeliminowania możliwości wyświetlenia mapy. Wada? Ależ skąd, nie to jest w Ninja Gaiden najważniejsze, zresztą teraz wystarczy kierować się w stronę miejsc, które nie są ubabrane krwią.