autor: Paweł "PaZur76" Surowiec
Colin McRae: DiRT - recenzja gry
Nowy Colin to jak najbardziej strzał (prawie) w dziesiątkę. Mistrzom Kodu ręka trochę się nieco omsknęła tu i ówdzie, niemniej wiele to nie psuje.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Zdaje się, że co młodszym graczom całkiem przed chwilą zaczęły się wakacje. Cóż, w moim umyśle znaczenie tego słowa już dawno zatarło się. Całe szczęście, że na świecie są jeszcze ludzie potrafiący ulżyć człowiekowi w jego codziennej gehennie. W tym konkretnym przypadku mam na myśli ekipę Codemasters i ich najmłodsze dziecko, Colina McRae: DIRT. Bobas właściwie się im udał: wygląda cudnie, jak już płacze, to brzmi to jak wakacyjny przebój. A i w pieluchę zbyt często nie robi. Chociaż, gdy mu się dobrze przyjrzeć, można się zastanawiać, czy nie uderzył się troszkę w główkę. Ale po kolei.

Po odpaleniu gry oczom naszym ukazuje się zespół Pieśni i Tańca „Mazowsze” wykonujący swój sztandarowy przebój. Heh, nie, tutaj jest tradycyjnie: Mistrzowie Kodu serwują nam nienagannie zrealizowane, choć mało oryginalne intro (wprawdzie z ciekawymi, płynnymi przejściami pomiędzy kolejnymi sekwencjami filmowymi). Dobrze wyglądają okienka menu, takie jakby zawieszone na ekranie. W ogóle interfejs gry jest frapujący: nawet ekrany ładowania poszczególnych Odcinków Specjalnych przykuwają do monitora, bo wyświetlają statystyki gracza: ulubione trasy, nawierzchnie, samochody, liczbę przejechanych kilometrów, najdłuższe skoki, poślizgi etc.
Sercem trybu off-line jest bez wątpienia tryb kariery, zbudowany na zasadzie 11-piętrowej piramidy, której podstawę stanowią mało wymagające wyścigi składające się zwykle z jednego odcinka. Im wyżej, tym mniej rajdów, ale za to rośnie liczba odcinków w nich i trasy stają się coraz trudniejsze technicznie. Kompozycja jest więc dosyć udana i spory potencjał zabawy w niej drzemie, a żeby jeszcze ją uatrakcyjnić, w tej odsłonie programu dodano zupełnie nowe dyscypliny. Poza tradycyjnymi rajdami, w których ścigamy się tylko z czasem, weźmiemy więc udział w off-roadowych zmaganiach z podobnymi nam śmiałkami i to w tak niecodziennych (jak na Colina) wehikułach jak: ciężarówki marki Kamaz lub Kenworth (bardziej znane z 18 Wheels of Steel), terenówki firm Mitsubishi, Volkswagen i BMW czy wreszcie wozy typu Buggy. Wygrane w wyścigach umożliwiają wspinanie się po drabince sukcesu, dają też wirtualną mamonę na odblokowywanie i zakup kolejnych samochodów wszelakiej konstrukcji (z napędem na cztery koła, na oś przednią lub tylną itp.). Łącznie na odkrycie czeka imponująca liczba ponad 40 wózków i 180 różnych rodzajów malowania. Długie godziny, ba, dni zabawy mamy więc jak w banku.