Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 21 marca 2006, 08:45

autor: Radosław Grabowski

Recenzja gry Ojciec chrzestny - przyzwoity klon Mafii?

Wirtualny Ojciec chrzestny nie okazał się dziełem, ustanawiającym nową jakość w dziedzinie trójwymiarowych gier akcji. Developerzy przygotowali produkt, który jest po prostu przyzwoity.

Recenzja powstała na bazie wersji PS2. Dotyczy również wersji XBOX

Odpowiedzialność. Gdy w marcu 2004 roku redagowałem dla Gier-OnLine krótkiego newsa, informującego Szanownych Czytelników o uzyskaniu przez koncern Electronic Arts praw do tworzenia gier spod znaku The Godfather, pomyślałem właśnie o niej. Trzeba bowiem zaiste wielkiej odwagi i talentu, aby przekuć legendarną powieść pióra Maria Puzo i równie pamiętną filmową trylogię w reżyserii Francisa Forda Coppoli na elektroniczno-rozrywkowy produkt, potrafiący sprostać oczekiwaniom konsumentów. Natomiast dokładnie po upływie dwóch lat odpowiedzialność, związana z Ojcem chrzestnym, zaczęła dotyczyć także mnie, gdyż otrzymałem możliwość napisania recenzji gry pt. The Godfather w wersji dla konsoli PlayStation 2. Takiej propozycji po prostu nie mogłem odrzucić i właśnie dlatego powstał niniejszy tekst. Czy zatem korporacja EA spełniła pokładane w niej nadzieje, a ja należycie wywiązałem się z recenzenckiego zadania? Tego wszystkiego dowiecie się czytając dalej.

Od zera do Godfathera

Wprawdzie wirtualna akcja toczy się na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku, ale nastrojowa introdukcja zawiera interaktywny moment retrospektywny, pozwalający na chwilę przejąć kontrolę nad mężczyzną imieniem Johnny, będącym ojcem głównego bohatera gry. Po krótkim epizodzie w roku 1936 nadchodzi czas na dziewięcioletni skok w przyszłość na słynne wesele córki Vito. Właśnie wtedy dowiedziałem się, dlaczego właściwie przyjdzie mi już niebawem pokierować młodzieńcem, z którym w powojennym Nowym Jorku nie liczy się nikt. Moim przewodnikiem w miejskiej dżungli miał być nie byle kto, bo sam Luca Brasi, czyli de facto jedyny osobnik, darzony przez Dona Corleone bezgranicznym zaufaniem.

Uśmiech proszę!

Zanim jednak było mi dane znaleźć się na nowojorskich ulicach, musiałem zdefiniować wygląd bohatera oraz nadać mu imię. Trzeba przyznać, że pracownicy Electronic Arts postarali się, aby nikt nie miał prawa narzekać na zbyt małą liczbę opcji w dziedzinie modyfikowania aparycji. Szramy, dołeczki w brodzie, fryzura, znamiona, kształt warg i karnacja – oto zaledwie niewielki procent z ogółu elementów, które można ustawić. Po ustaleniu cech fizycznych przychodzi czas na ubranie protagonisty według zasady: im droższa odzież, tym większy szacunek, wzbudzany wśród współobywateli. Naturalnie z racji ograniczonych środków finansowych na starcie nie można zbytnio szaleć w konfekcyjnym świecie, ale na późniejszym etapie zabawy nie ma żadnego problemu z zakupem szykownej dwurzędowej marynarki, kapelusza z szerokim rondem, okularów przeciwsłonecznych w złotych oprawkach itp. Generalnie w chwili posiadania należytej ilości gotówki wyłącznie od widzimisię zależy, czy główny bohater będzie nieogolonym zbirem z przeoraną bliznami trupiobladą twarzą, ubranym w liche spodnie, szelki i koszulę z podwiniętymi rękawami, czy eleganckim „biznesmenem” o gładkim obliczu i opalonej cerze. Zmiennych przy kreowaniu postaci jest nawet aż za dużo, aczkolwiek brakuje dokładnego zbliżenia w momencie wybierania poszczególnych elementów garderoby (wyjątek stanowi selekcja nakrycia głowy i okularów), gdyż nierzadko trzeba wytężać wzrok, aby z oddalenia dojrzeć np. drobne różnice pomiędzy dostępnymi rodzajami butów.

Po skomplikowanym procesie tworzenia bohatera rozpocząłem właściwą przygodę w świecie Ojca chrzestnego. Wspomniany Luca Brasi nauczył mnie podstawowych umiejętności, niezbędnych do przeżycia w wielkomiejskim środowisku. Przede wszystkim poznałem, w jaki sposób zabijać gołymi rękoma – najpierw kilka ogłuszających uderzeń pięściami, a potem już szeroki wachlarz akcji, „gaszących światło” po wykonaniu chwytu (m.in. tłuczenie głową ofiary o niskie obiekty, kopanie klęczącego z wyczerpania i duszenie). Szczególnie efektowne okazały się tzw. style egzekucji, czyli np. wrzucanie przeciwnika do stojącego w pobliżu pieca lub fundowanie wrogowi twardego lądowania na chodniku po krótkim locie z dachu budynku. Rzecz jasna do dyspozycji gracza oddano także kilka typów narzędzi mordu, począwszy od kija baseballowego (ewentualnie metalowej rury), poprzez dwa rodzaje rewolweru, pistolet i strzelbę, a skończywszy na broni automatycznej (legendarny Tommy Gun), dynamicie, bombie, garocie i koktajlu Mołotowa. Mimo wszystko zaimplementowany arsenał jest dość skromny i sytuacji nie ratuje nawet możliwość dwukrotnego ulepszania pukawek za odpowiednią opłatą. Niemniej jednak udostępniono dwa tryby prowadzenia ognia, więc albo celuje się samodzielnie, albo włącza się opcję, pomagającą w nakierowywaniu się na określone miejsca (strzał w głowę natychmiast eliminuje ofiarę, trafienie w kolano czyni cel chwilowo bezbronnym itd.).

Przebrnięcie przez główny wątek scenariusza zajmuje około 1/4 czasu, koniecznego do pełnego ukończenia gry. Wykonujemy mnóstwo rozmaitych zadań, związanych z wydarzeniami, przedstawionymi w pierwszym epizodzie filmowej serii The Godfather. Spotykamy oczywiście szereg pamiętnych postaci, wyglądających i mówiących niemal dokładnie tak, jak na srebrnym ekranie (wirtualny Vito Corleone jest właściwie identyczny z tym, zagranym u Coppoli przez niezapomnianego Marlona Brando – podobnie Sonny Corleone i Tom Hagen). Niestety Michael Corleone nie posiada głosu i aparycji Ala Pacino, ponieważ gwiazdor ów nie zgodził się na współpracę z Electronic Arts.

Wbita w oko drzazga, to najmniejszy problem pana w płaszczu.

Naturalnie na terenie miasta działa, oprócz rodziny z lwem w herbie, również czwórka innych familii (Barzini, Cuneo, Stracci i Tattaglia), którym należy odbierać wpływy (wymuszanie haraczy na sklepikarzach, przekupywanie administratorów nielegalnych kasyn etc.), aby zyskiwać pieniądze i szacunek. Dzięki temu ostatniemu możemy rozwijać pięć cech bohatera (m.in. umiejętność walki wręcz i liczba punktów życia). Wyeliminowanie (tj. objęcie kontroli nad interesami i wysadzenie w powietrze rezydencji) wszystkich konkurencyjnych organizacji gangsterskich pozwala osiągnąć ostateczny cel rozgrywki, czyli tytuł Dona Nowego Jorku. Dziwne jest jednak, że nawet wtedy trzeba co tydzień płacić rodzinie Corleone kwotę w wysokości czterdziestu procent tygodniowego dochodu. Warto zauważyć, iż w miarę postępów odblokowaniu ulegają fragmenty filmu pt. Ojciec chrzestny, więc nadarza się okazja obejrzenia łącznie 25 urywków kinowego przeboju (niektóre sekwencje uaktywniają się dopiero po zebraniu odpowiedniej liczby specjalnych szpul, rozmieszczonych w różnych punktach miasta wzorem chociażby paczek z trzeciej części Grand Theft Auto).

I want to be a part of it – New York, New York

Wprawdzie powyższy śródtytuł jest fragmentem pamiętnej piosenki z końca lat siedemdziesiątych XX wieku, wykonywanej przez Lizę Minnelli (później odświeżonej przez Franka Sinatrę), ale wydał mi się odpowiednim narzędziem do określenia wrażenia, towarzyszącego mojemu pierwszemu spotkaniu z wirtualną wersją Nowego Jorku z przełomu piątej i szóstej dekady dwudziestego stulecia. Poczułem się niczym przybysz z dalekiej prowincji, osaczony przez licznych przechodniów (każdego można zagadnąć), przemieszczające się nieustannie pojazdy i gąszcz wysokich budynków. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, iż eksplorowane przeze mnie Małe Włochy stanowią dopiero przystawkę przed prawdziwą ucztą. Realizując kolejne założenia scenariusza przejechałem bowiem słynnym blisko dwukilometrowym mostem, oddanym do użytku dokładnie sto lat przed moimi urodzinami, do dzielnicy Brooklyn. Potem odwiedziłem ścisłe centrum Manhattanu z górującym nad nim gmachem Empire State Building, poznałem podejrzane rewiry Hell’s Kitchen i wreszcie Tunelem Lincolna pod dnem rzeki Hudson przedostałem się do niewielkiego fragmentu stanu New Jersey. Przyszło mi nawet raz na krótko opuścić wschodnie wybrzeże USA, aby w głębokiej tajemnicy wykonać dla Dona Vito pewne zlecenie w związku ze złożoną przez niego propozycją nie do odrzucenia.

Dłuższy kontakt z wirtualną metropolią unaocznił jednak szereg dość istotnych problemów. Przede wszystkim zaczęło irytować skromne zróżnicowanie budynków (chociaż dzielnice cechują się odmiennymi stylami architektonicznymi), przechodniów i samochodów. Tych ostatnich jest zaledwie kilka rodzajów, a każdy z nich prowadzi się w stricte zręcznościowy sposób – w zależności od wybranego modelu zmienia się właściwie tylko przyspieszenie i prędkość maksymalna. Ponadto wszystkie auta posiadają nieprzezroczyste szyby i nie ulegają realistycznym uszkodzeniom (bezowocne są chociażby próby przestrzelenia opon). Z kolei podczas pościgów dzieje się tak, że obojętnie jak szybko by się nie jechało, to zawsze zostanie się dogonionym.

Podgrzewanie pączków w policyjnym radiowozie.

Problem natury samochodowej dostrzegłem także w trakcie wykonywania jednej z misji dla Michaela Corleone, ponieważ po mieście poruszałem się pojazdem z charakterystycznymi drzwiami z tyłu, natomiast kończąca zadanie scenka przerywnikowa prezentowała bohatera, wysiadającego z zupełnie innego wozu. Zbliżony brak konsekwencji widoczny jest też w innych momentach nieinteraktywnych – przykładowo jeśli kupić protagoniście kapelusz, to będzie twardo nosił go nawet podczas rodzinnych spotkań, w trakcie których pozostali członkowie familii ściągają swoje nakrycia głowy. Developerzy nie ustrzegli się również nużącej schematyczności (rezydencje zawsze zdobywa się według tego samego planu, podobnie zresztą jak magazyny, węzły transportowe etc.) oraz nie uczynili policjantów szczególnie skutecznymi. Nawet jeśli nieźle się narozrabia, to nie ma najmniejszego problemu z pozbyciem się pościgu np. poprzez schowanie się w kryjówce. Zdecydowanie łatwiej jest więc zginąć i natychmiast powrócić do zabawy po wizycie w gabinecie lekarskim bez utraty ekwipunku, niż wylądować za kratami.

Za co developerzy powinni spać z rybami w Wiśle?

Polskie wersje językowe gier dla konsoli PlayStation 2 coraz częściej zaczynają się ostatnimi czasy pojawiać w ofercie EA. Amerykański koncern zdecydował się na zlokalizowanie Ojca chrzestnego w sposób kinowy, czyli pozostawiono oryginalne dialogi po angielsku, a tłumaczeniu poddano jedynie napisy. Autorzy nie byli jednak zawsze konsekwentni, gdyż np. wezwania niektórych kościołów występują w języku Szekspira, podobnie zresztą jak nazwy wybranych sklepów. Ponadto okazjonalnie przy podnoszeniu przedmiotów zamiast odpowiedniego komunikatu, powiadamiającego przykładowo o natrafieniu na amunicję do rewolweru, ukazuje się dziwaczny ciąg znaków, wyglądający bez wątpienia na błąd. Natomiast wykorzystana przez Elektroników metoda prezentowania tekstu w trakcie scenek przerywnikowych jest po prostu chybiona, ponieważ jasne i cokolwiek małe litery rzucane są bezpośrednio na poruszający się obraz, co w pewnych określonych przypadkach uniemożliwia poprawne odczytanie napisów. Zdecydowanie lepszym wyjściem byłoby umieszczenie znaków na dolnym czarnym pasku, pojawiającym się podczas wyświetlania sekwencji nieinteraktywnych.

Don amerykański kontra Don z korzeniami czeskimi

Właściwie dokładnie od momentu opublikowania pierwszych informacji, dotyczących gry o nazwie Ojciec chrzestny, zaczęto snuć domysły w temacie przyszłego porównania produktu Electronic Arts z Mafia: The City of Lost Heaven – słynnym dokonaniem programistów ze studia Illusion Softworks, działającego na terenie Republiki Czeskiej. Jednakże dzieło naszych południowych sąsiadów można uznać za wybitne tylko w wersji pecetowej, bowiem wydane dwa lata po oryginale (konkretnie w 2004 roku) edycje konsolowe (dla PlayStation 2 i Xbox) są jedynie wyrobami poprawnymi z uwagi na wprowadzone ograniczenia w stosunku do komputerowego wariantu (na pierwszy rzut oka widać przede wszystkim pogorszoną oprawę graficzną, chociaż istnieje jeszcze szereg innych wad). Dokonując porównania Ojca chrzestnego z dziełem Czechów i mając na uwadze wyłącznie gry z platformy PS2 stwierdziłem zatem, że oba produkty reprezentują zbliżony poziom, aczkolwiek należy wyraźnie podkreślić, iż ta druga pozycja jest znacznie starsza.

Werdykt o charakterze symbolicznym

Mając niewiele więcej lat, niż młody Vito Andolini w momencie przybycia do Stanów Zjednoczonych i otrzymania przy okazji nazwiska Corleone, dziwiłem się moim rodzicom, oglądającym po kilka razy jakiś nudny amerykański film o mafii, zapisany na trzech kasetach video. Jeśli nadal znajdowałbym się na poziomie wiedzy z okresu szkoły podstawowej i miałbym już styczność z grami pokroju Grand Theft Auto: San Andreas, to pewnikiem uznałbym Ojca chrzestnego za produkt niezbyt interesujący – wynikałoby to jednak zwyczajnie z niezrozumienia tematu. Teraz mój wiek oscyluje w granicach tego, w którym Vito doczekał się potomka w osobie Santino (znanego lepiej, jako Sonny), a za sobą mam zarówno kinematograficzną trylogię Coppoli, jak i powieść Puzo. Właśnie dlatego podczas grania w dzieło EA czułem się, pomimo obecności pewnych niedociągnięć, bardzo przyjemnie. Miałem bowiem okazję m.in. po raz kolejny spotkać się z charakterystycznymi postaciami i lokacjami, usłyszeć przepiękne motywy muzyczne oraz zobaczyć pamiętne wydarzenia z całkowicie nowej perspektywy.

Recenzowana przeze mnie gra otrzymała najwyższą kategorię wiekową (tj. 18+) według ogólnoeuropejskiego systemu klasyfikacji PEGI. Teoretycznie powinno to ograniczyć dostęp do niniejszego produktu osób niepełnoletnich, wśród których siłą rzeczy występuje znacznie więcej laików w dziedzinie marki The Godfather, ponieważ filmy fabularne nt. rodziny Corleone wcale nie należą do pozycji przystępnych dla młodego odbiorcy (o literaturze już nie wspominając). Niestety w polskich warunkach posiadaczami Ojca chrzestnego staną się nie tylko dorośli i rozeznani w temacie, lecz także (jeśli nie przede wszystkim) małoletni, nie zapoznani wcześniej z tematyką i wychowani na trójwymiarowych odsłonach serii GTA. Ci ostatni użytkownicy mogą uznać wystawioną przeze mnie ocenę 69% (mającą formę symboliczną, bowiem w 1969 roku Mario Puzo opublikował powieść pt. The Godfather) nawet za zbyt wysoką. Natomiast prawdziwi entuzjaści Dona Vito i spółki z pewnością byliby skłonni wywindować werdykt np. do 72% (przypomnę, że w 1972 roku odbyła się premiera pierwszej części mafijnego cyklu Francisa Forda Coppoli). Malkontenci narzekać będą oczywiście na dyskretnie dorysowujące się obiekty na horyzoncie, nigdy nie dachujące samochody i charakterystycznie połyskujące klamki w drzwiach, oznaczające możliwość ich otwarcia.

Jaki Nowy Rok, taki cały rok.

Ogólnie rzecz biorąc wirtualny Ojciec chrzestny nie okazał się według mnie dziełem, ustanawiającym nową jakość w dziedzinie trójwymiarowych gier akcji. Developerzy przygotowali produkt, który jest po prostu przyzwoity i de facto przeznaczony raczej dla odbiorców, posiadających orientację w poruszanej problematyce (podobnie elektroniczno-rozrywkowe tytuły, traktujące o przygodach Harry’ego Pottera, są atrakcyjne zwykle wyłącznie dla fanów książek autorstwa Joanne Rowling). Warto zauważyć, iż korporacja Electronic Arts dysponuje prawami do tworzenia kolejnych gier spod znaku The Godfather, więc zapewne w przyszłości ujrzymy adaptacje scenariuszy drugiej i trzeciej części filmowej trylogii. Oby tylko w głowach Elektroników nie zrodził się pomysł nadmiernego eksploatowania mafijnej marki, niczym w przypadku cyklu Need for Speed i FIFA – wypuszczanie pozycji pokroju Ojciec chrzestny 2013 nie wpłynęłoby korzystnie na czyjkolwiek wizerunek.

Radosław „eLKaeR” Grabowski

PLUSY:

  • Vito Corleone, Tom Hagen, Paulie Gatto i inne kluczowe postaci dokładnie takie, jak w pierwszej części trylogii Francisa Forda Coppoli;
  • odblokowywane wraz z postępami w rozgrywce sekwencje video;
  • style egzekucji i sposób wymuszania haraczy;
  • pamiętne filmowe sceny, widoczne z nowej perspektywy.

MINUSY:

  • Michael Corleone pozbawiony charakterystycznego głosu i aparycji Ala Pacino;
  • niewielkie zróżnicowanie przechodniów, samochodów, budynków etc.;
  • niedokładności w opracowaniu polskiej wersji językowej;
  • momentami irytująca schematyczność.
Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

sargon162 VIP 20 listopada 2017

(PC) Całkiem niezła gra. Przeszedłem całą

8.0
The Godfather: Blackhand Edition - recenzja gry
The Godfather: Blackhand Edition - recenzja gry

Recenzja gry

The Godfather w wersji na Wii przyciąga uwagę nie tylko ze względu na unikalny system sterowania. Developerzy nie poszli na łatwiznę i znacznie wzbogacili Blackhand Edition również pod względem treści.

Ojciec chrzestny - recenzja gry
Ojciec chrzestny - recenzja gry

Recenzja gry

Przeniesienie akcji kultowego filmu Francisa Forda Coppoli na małe ekraniki PSP stało się faktem. Możliwość pracy dla rodziny Corleone to prawdziwy zaszczyt, ale czy to wystarczy, by sięgnąć po Ojca Chrzestnego?

Ojciec chrzestny - recenzja gry na PC
Ojciec chrzestny - recenzja gry na PC

Recenzja gry

Oczekiwania związane z tym tytułem, skutecznie podgrzewane przez kampanię informacyjną były ogromne. Czy fabuła to wystarczający argument, aby zrównoważyć słabe strony komputerowego Ojca chrzestnego?