Recenzja gry The Division 2 – postapokalipsa lepsza niż w Falloucie
The Division 2 to generalnie nowa mapa do „jedynki” i sporo zmian „pod maską”, które dostrzegą jedynie weterani serii. Ale The Division 2 to również i przede wszystkim bardzo wciągająca i klimatyczna eksploracja wymarłego miasta.
- rewelacyjnie zaprojektowane lokacje podczas misji fabularnych;
- bardzo satysfakcjonująca eksploracja ogromnej mapy Waszyngtonu;
- świetna sztuczna inteligencja przeciwników;
- ciekawe misje poboczne i opcjonalność losowych aktywności;
- duża liczba łupów pozwalających sprawnie tworzyć właściwe zestawy oraz eksperymentować;
- sporo ukrytych sekretów i miniquestów;
- świetne wrażenia podczas walki – niemal wzorowy looter cover shooter;
- płynne połączenie rozgrywki solo i współpracy, bogate wsparcie dla klanów.
- brak trybu survivalowego – najlepszego elementu poprzedniej części;
- słaby wątek fabularny z niemym bohaterem;
- denerwujący interfejs i skomplikowane menu;
- zbyt fantazyjni przeciwnicy, nieco psujący realistyczny klimat.
Gry w formie usługi sieciowej nie potrzebują częstych sequeli, tylko ciągłych aktualizacji i dobrego balansu. Kiedy jednak pewne elementy wymagają naprawdę gruntowego przeprojektowania, kiedy trzeba przede wszystkim na nowo zyskać sympatię i zaufanie graczy – świeży start jest lepszy niż duża łatka. The Division 2 bardzo dobrze wykorzystało kolejną szansę na sieciowy looter shooter w realistycznej scenerii i gra tylko pozornie jest „jedynką” w nowym otoczeniu. Twórcy wzięli sobie do serca sporo uwag i widać, że tym razem się postarali, wypełniając mapę pomysłową zawartością oraz dokonując różnych poprawek w mechanizmach walki i działania ekwipunku.
Bez względu jednak na to, czy lubimy gatunek cover shooterów i pogoń za coraz lepszymi łupami, pierwsze wrażenie The Division 2 zrobi na nas wstrząsającą i przerażająco realną wizją upadłego miasta. Wirtualny Waszyngton po biologicznej apokalipsie wygląda po prostu niesamowicie – podobnie jak Nowy Jork w „jedynce” to właśnie miasto jest głównym bohaterem gry. Odmienność lokacji oraz mnogość detali sprawia, że chce się zaglądać w każdy kąt ogromnej mapy, a różne sekrety oraz łupy czynią eksplorację fascynującą i satysfakcjonującą zarazem. Wszystko to powoduje, że stworzona głównie z myślą o sieciowym co-opie gra przez bite kilkadziesiąt godzin najlepiej smakuje podczas powolnej, samotnej, niezwykle klimatycznej rozgrywki.
Szkoda tylko, że w parze z tym nie idzie poważna, wciągająca fabuła, ale ciężko o takową, gdy główny bohater nie wypowiada ani jednego słowa. W porównaniu z pierwszą częścią nie ma w tej kwestii żadnej poprawy, bo w The Division 2 najwięcej usprawnień zaszło pod maską i w endgame’owej zawartości. Pomimo nowych aktywności boli jednak brak rewelacyjnego trybu survival z „jedynki”, zwłaszcza że sam endgame trochę lepiej sprawdza się w grze drużynowej, na razie nie oferując za wiele samotnikom. Bardzo istotną zmianę stanowi też ogólny klimat gry, co dla wielu osób może być ciężkie do przełknięcia. Zimowe plenery i pierwszy szok po biologicznej apokalipsie ustąpiły miejsca iście madmaxowej bitwie o miasto w letnie upały. Nie odczułem jednak, żeby atmosfera stała się w związku z tym gorsza czy lepsza – po prostu jest nieco inna – i chyba taka odmiana była grze potrzebna.
AKTUALIZACJA Z OCENĄ (20 marca 2019 roku)
Do momentu napisania recenzji spędziłem z grą ponad 50 godzin, co wystarczyło, by ukończyć fabułę i zaliczyć w zasadzie wszystkie przygotowane na ten moment atrakcje. Zdołałem wkroczyć do świata o poziomie trudności tier 4, prawie wymaksować poziom sprzętu, przetestować specjalizacje postaci, potyczki PvP, nowości w Strefie Mroku oraz endgame zdominowany przez kolejną frakcję przeciwników.
Zdaję sobie sprawę, że to jeszcze nie wszystko i wkrótce pojawi się nowa misja, poziom trudności tier 5 oraz kooperacyjny rajd. Jednak jedyna istotna nowość, czyli właśnie rajd, nadal będzie tylko bardzo niewielką częścią gry, która – tak czy siak – nie wpłynęłaby już na przyznaną tej pozycji notę. Gry-usługi mają to do siebie, że ocenić można to, co przygotowano na premierę, a nie świetlaną (być może) przyszłość. Z pewnością powrócimy jednak do tego tytułu z kolejnymi wrażeniami, gdy stanie się on bogatszy w zawartość lub zajdą w nim jakieś istotne zmiany.
The Division 2, tak jak i „jedynka”, urzekło mnie niesamowicie zaprojektowaną mapą miasta – oszałamiającą wizualnie i w końcu pełną ukrytych questów i tajemnic, do których wskazówek próżno szukać w interfejsie gry. Bardzo spodobały mi się też odczucia podczas strzelania i walki, zwłaszcza drużynowej, oraz mnogość wyzwań i powodów, by logować się do gry dzień w dzień. Nie przeszkadza mi aż tak bardzo standardowy dla looter shooterów słaby wątek fabularny czy duże podobieństwo do pierwszej części, ale brak klimatycznego survivalu czy czegoś w rodzaju losowych podziemi sprawia, że pozycja ta słabo balansuje zawartość dla grających solo i w drużynie. Denerwowały mnie również nieprzemyślane funkcje interfejsu. Poza tym jednak The Division 2 to solidny sequel, który daje popalić żółtodziobowi we wspomaganym kombinezonie i tutaj z pewnością nie trzeba czekać, aż kiedyś z tej gry coś będzie. To już jest pełnoprawny produkt i według mnie zasługuje na solidne 8/10.
Urban explorer
Waszyngton w The Division 2 różni się od Nowego Jorku z „jedynki” nie tylko porą roku. To zupełnie inne miasto pod względem zabudowy – bez drapaczy chmur, klaustrofobicznych ulic, ale za to dużo bardziej zróżnicowane. Inaczej prezentują się rozległe, otwarte tereny wokół budynków rządowych i muzeów w centralnym The Mall, inaczej zabytkowe kamienice Georgetown, gdzie mapa trochę przypomina Nowy Jork, a jeszcze inne wrażenia zapewnia wyspa Roosevelta z obszarami tak zalesionymi, że gra wygląda niemal jak Ghost Recon Wildlands. Dzięki temu nawet spora liczba obiektów typu kopiuj-wklej nie jest w stanie się opatrzyć i każda ulica daje poczucie ciągłej wędrówki przez nowe rejony.
Mapa stała się trochę mniej wertykalna. Więcej biegamy na przełaj „przez pole”, ale nie oznacza to, że nie znajdziemy tu miejsc do łażenia po dachach – zwłaszcza w zachodniej części. Bardziej rozległy teren nie spowodował na szczęście, że gramy w nudnej pustce. Liczba detali, obiektów i przeróżnych śmieci na każdym kroku wręcz oszałamia, szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę, że mamy do czynienia z ogromną, otwartą mapą bez żadnych ekranów ładowania, a nie z wąskim korytarzem do przejścia.
Wrażenie robią znane, świetnie odtworzone lokacje, jak The Mall, Kapitol czy Mauzoleum Lincolna, ale to w rejonach związanych z apokalipsą graficy wykazali się prawdziwym kunsztem. Rozbity samolot Air Force One przed siedzibą parlamentu czy opryskana żółtym pyłem DC-62 dzielnica Georgetown w Strefie Mroku to jedne z najlepszych miejscówek, jakie kiedykolwiek widziałem w grach. Klimat, jelenie i wszechobecna roślinność przywodzą na myśl film Jestem legendą z Willem Smithem, jednak Waszyngton w The Division 2 jest dużo bardziej ponury i straszny.
Największe skarby przed skarbcem - w looter shooterze takie skrzynie to najprzyjemniejszy widok, a w The Division 2 pojawia się bardzo często.
To właśnie lokacje jako takie, w obliczu braku ciekawych bohaterów i opowieści, zachęcają do przejścia kampanii fabularnej. Scenerie w muzeach lotnictwa i aeronautyki czy historii Ameryki są tak pomysłowe i rewelacyjne, że później chce się już tylko zobaczyć, dokąd zaprowadzi nas następna przygoda ze strzelaniem na dokładkę. A pomiędzy misjami warto zaglądać w każdy kąt ulic i budynków, bo autorzy poukrywali tam nie tylko ogromną ilość skrzyń z coraz lepszym sprzętem, ale i znajdźki, tajne schowki, a nawet miniquesty, wskazówek do których próżno szukać na mapie!
Wszystko to czyni eksplorację naprawdę ciekawą oraz wartą poświęconego jej czasu. Zawsze na coś natrafimy, coś złupimy i zobaczymy – bez poczucia mozolnego obowiązku farmienia surowców czy ekwipunku. Jedyne, do czego można się przyczepić, to fakt, że znajdźki nie są już zbyt interesujące. Echa (czyli holograficzne projekcje z przeszłości) oraz audiologi nie dokumentują zagłady miasta, tylko jakieś wewnętrzne konflikty walczących frakcji, czasem tylko opowiadając ciekawe historie cywilów. Niepotrzebnie doszły też typowo ubisoftowe znajdźki, nic nieznaczące dla rozgrywki i fabuły, występujące chyba jedynie po to, by denerwować nas jakąś statystyką niezaliczoną na sto procent.