Recenzja gry Shadow Warrior 2 - godnego rywala Dooma i Borderlands znad Wisły
Studio Flying Wild Hog przybywa z odsieczą graczom, którzy martwią się, że Polacy nie będą mieli czym walczyć w tym roku o branżowe nagrody. Shadow Warrior 2 może okazać się czarnym koniem wśród strzelanek... i zagrozić nawet Doomowi.
Shadow Warrior 2 w wielkim stopniu oddalił się od swojego przodka z 1997 roku, ale w paru miejscach można jeszcze znaleźć po nim ślad.
- miodny system walki – bogaty w możliwości, szybki i brutalny;
- elementy RPG doskonale uzupełniające formułę klasycznego FPS-a;
- klimatyczne i rozległe poziomy z licznymi znajdźkami;
- tona humoru i nawiązań do popkultury, kapitalne dialogi w wykonaniu barwnych postaci (Lo Wang!);
- przyzwoitej długości kampania;
- świetna oprawa audiowizualna i porządna optymalizacja.
- na dłuższą metę trochę brakuje atrakcji i różnorodności w rozgrywce (zwłaszcza w odniesieniu do powtarzalnych fragmentów poziomów);
- walka bywa zbyt chaotyczna przez nadmiar efektów i detali otoczenia;
- warstwa fabularna słabsza niż w poprzedniej części;
- szwankujące skrypty w zadaniach oraz pomniejsze problemy z SI, fizyką i grafiką.
Na żadną premierę tegorocznej jesieni nie czekałem z taką niecierpliwością jak na Shadow Warriora 2. Pierwszą częścią Polacy ze studia Flying Wild Hog wskoczyli do ekstraklasy twórców FPS-ów, więc wszelkie informacje o „dwójce” łowiłem chciwie, odkąd tylko została zapowiedziana. Każdy kolejny materiał witałem z euforią... a także rosnącymi powoli obawami. Bo doprawienie formuły klasycznego, bezpardonowego FPS-a silnym pierwiastkiem erpegowym na papierze wyglądało doskonale, ale czy nie było tak naprawdę zbyt dużym wyzwaniem dla relatywnie niewielkiego polskiego studia? Nie było. Proszę państwa, od teraz ani Doom, ani Borderlands nie mogą czuć się bezpiecznie, kiedy Lo Wang jest w pobliżu.
Wyjaśnijmy sobie od razu, dlaczego ta śmiała teza nie jest wcale tak niepoprawna, jak może się wydawać. Oczywiście Doom i Borderlands to strzelanki, które różnią się od siebie w wielkim stopniu – natomiast Shadow Warrior 2 wpasowuje się idealnie pomiędzy nie, dzięki czemu może stanowić alternatywę dla obydwu tych dzieł. Z jednej strony oferuje bowiem hardkorową krwawą jatkę, jakiej nie powstydziłoby się id Software, z drugiej zaś udanie doprawia ją takimi atrakcjami jak tryb kooperacji, misje główne i poboczne czy zarządzanie ekwipunkiem, skręcając w stronę dorobku Gearbox Software (ale – co istotne – robi to w mniej „nachalny” sposób niż Borderlands).
Shadow Warrior uczy, bawi, wychowuje. Tak jak w poprzedniej grze, zbieranie ciasteczek z wróżbami jest świetną atrakcją.
Kto chce trochę wylevelować Wanga?
Ogólnie rzecz biorąc, Shadow Warrior 2 jest grą mniej rozbudowaną niż tytuły z flagowej serii studia Gearbox Software (a zwłaszcza ostatnie jej odsłony). Nie uświadczymy tu podziału na klasy postaci, zadań jest mniej, a ponadto – co najistotniejsze – świat ma zupełnie inną strukturę. Centralny punkt stanowi małe, odseparowane od reszty krainy miasteczko (hub), gdzie gracz przyjmuje i zdaje misje, handluje czy oddaje się rzemiosłu. Stamtąd teleportujemy się do odrębnych lokacji (po jednej na każde zadanie), w których realizujemy określone cele, przedzierając się przez zastępy przeciwników i szukając łupów.
Nie są to jednak korytarzowe, liniowe etapy, jakie znamy z poprzedniego Shadow Warriora. Niemal każdą misję wypełniamy na dość rozległej mapie o częściowo otwartej strukturze, dzięki której możliwe jest przemieszczanie się różnymi drogami i – niekiedy – odhaczanie poleceń w wybranej kolejności. Na dodatek gra ciągle zachęca do zaglądania w zakamarki, kusząc szansą na spotkanie elitarnych przeciwników i zdobycie mnóstwa skarbów – zarówno użytecznych przedmiotów (np. broni i jej ulepszeń), jak i znajdziek w rodzaju klasycznych ciasteczek z zabawnymi wróżbami czy różnych zapisków.