Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

BioShock: The Collection Recenzja gry

Recenzja gry 22 września 2016, 17:00

autor: Przemysław Zamęcki

Recenzja BioShock: The Collection – klasyki w nowych szatach

BioShock: The Collection to dla jednych doskonała okazja, by zapoznać się z prawdziwymi arcydziełami sztuki rozrywkowej, dla innych zaś możliwość powrotu do jednych z najlepiej wykreowanych dystopii.

Recenzja powstała na bazie wersji PS4. Dotyczy również wersji PC, XONE

Welcome to Rapture. 2K tchnęło nowe życie w serię na konsolach.

PLUSY:
  1. wszystkie trzy gry wraz z dodatkami w pakiecie w przypadku konsol;
  2. darmowe wersje dla posiadaczy oryginalnych wydań na PC;
  3. 1080p i 60 klatek na sekundę w przypadku konsol, czyli zdecydowane polepszenie jakości w stosunku do edycji na siódmą generację;
  4. seria w ogóle się nie zestarzała.
MINUSY:
  1. brak poprawienia niektórych błędów występujących w oryginalnych wydaniach;
  2. zabugowane edycje pecetowe pierwszego i drugiego BioShocka;
  3. problem z zapisywaniem stanów gry na PlayStation 4.

O BioShocku mówimy, że wielką grą był i basta. I to bez względu na to, czy się komuś podobał, czy nie, bo nie o to w tym przypadku chodzi. Podwodna przygoda w mieście Rapture zaliczana jest dziś do klasyki nie dlatego, że była dobrą strzelanką (bo nie była), i nie dlatego, że stała technologicznie na najwyższym poziomie, bo w rzeczywistości działała na mocno zmodyfikowanej drugiej wersji silnika Unreal, podczas gdy konkurencja pokazywała już wtedy zapierające dech w piersiach tytuły oparte na Unreal Enginie 3. BioShock przeszedł do historii za sprawą kreatywnej wizji Kena Levine’a i jego ekipy, w której znajdujące się na dnie oceanu miasto było milczącym świadkiem upadku społeczeństwa. Dystopii rozkładającej się na skutek dekadencji elit i szaleństwa na punkcie plazmidów – nowego wynalazku obdarzającego ludzi niezwykłymi mocami.

BioShock to także mistrzostwo designu. Zarówno pod względem wizualnym, kiedy wędrując korytarzami Rapture, dosłownie przesiąkamy niesamowitym klimatem odrealnionego stylu art deco, jak i projektu rozgrywki, pozostawiającego wiele swobody w sposobach radzenia sobie z różnymi sytuacjami. Także przyjęta forma narracji, galeria nietuzinkowych postaci i jeden z największych fabularnych twistów – wszystko to uczyniło dzieło ekipy Irrational Games wyjątkowym. Na tyle, że 2K postanowiło posiadaczom konsol ósmej generacji przypomnieć całą serię (włącznie z częścią trzecią, której akcja zabiera nas z morskich otchłani wprost w przestworza), przygotowując specjalne wydanie zatytułowane BioShock: The Collection.

Wyraźnie podrasowano widoczki za oknem.

Jako że omawianie każdej z oferowanych w pakiecie gier nie ma większego sensu, w tekście skupię się na samym wydaniu i wrażeniach z rozgrywki w odnowione części. Głównie na konsolach, bo choć i pecety otrzymały swoje wersje remasterów, to w rzeczywistości chyba niespecjalnie tego potrzebowały. Jak się zresztą okazało, pełne bugów i niedoróbek, z których co prawda część dało się wyeliminować poprzez własnoręczną edycję plików konfiguracyjnych, niemniej pierwsze wrażenie na zawsze pozostaje pierwszym, a kiedy jest złe, trudno o nim potem zapomnieć.

Biedny pecet…

Czasem warto się przyczaić i poczekać na rozwój wypadków.

W dniu premiery zabrałem się niecierpliwie za przeglądanie biblioteki Steama, wypatrując darmowych kopii pierwszych dwóch części. BioShock: Infinite na PC remastera się nie doczekał, bo zupełnie nie było takiej potrzeby, skoro to właśnie on stanowił odniesienie dla teamu przygotowującego odświeżone wersje „jedynki” i „dwójki”. Bawiąc się dłuższy czas obydwoma tytułami, osobiście nie natrafiłem na większe problemy. Być może miałem szczęście, bo w sieci nie brakuje opinii zawiedzionych graczy. Tym, co w moim przypadku sprawiło, że ręce mi opadły, był fakt, iż po zainstalowaniu obok remasterów wersji oryginalnych, pierwszy BioShock poza menu przestał wydawać jakiekolwiek dźwięki – obojętne, czy w stereo, czy w 5.1 – a na dokładkę gra blokowała się w momencie wypłynięcia batysfery, pozwalając mi jedynie na kręcenie się w miejscu i zmuszając jednocześnie do bezsilnego patrzenia na zastygłe w bezruchu figury splicerki i biednego Johnny’ego, który za kilka sekund powinien paść jej ofiarą. Sytuacji nie zaradziła ani reinstalacja, ani wykasowanie remastera. Na szczęście w części drugiej nie odnotowałem już żadnego niepożądanego wpływu nowej edycji.

…i bogate konsole

Tekstury, to coś, co wyraźnie odróżnia wersję na ósmą generację od poprzedniej.

Co innego na PlayStation 4. Opakowane w ładną obwolutę pudełka skrywały dwie płyty BD. Na jednej znajdowały się dwie pierwsze części wraz ze wszystkimi dodatkami (pecety oczywiście również je otrzymały) przeznaczonymi do samodzielnej rozgrywki, a na drugiej BioShock: Infinite. Wydawca zrezygnował z umieszczenia na krążku zawartości dedykowanej zabawie wieloosobowej w BioShocku 2, wychodząc chyba ze słusznego założenia, że nie ma sensu na nowo uruchamiać serwerów zarządzających dołożonym trochę na siłę i bez polotu trybem gry, którym na dobrą sprawę pies z kulawą nogą się nie zainteresował. Dzięki temu ominęły nas takie atrakcje jak dodatek Kill ‘Em Kindly, w którym masakrowaliśmy pozostałych graczy kijami golfowymi. Zostawiono natomiast rozszerzające fabułę DLC Minerva’s Den i Protector Trials.

Pierwszą część BioShocka wzbogacono o muzeum niewykorzystanych projektów, które w dowolnym momencie możemy zwiedzić z poziomu menu, dodatek Challenge Rooms (muzeum i pokoje wyzwań po raz pierwszy pojawiły się w wersji na PlayStation 3 i do tej pory tylko na tej platformie można było się z nimi zapoznać) oraz filmiki przedstawiające różne aspekty produkcji gry. Te ostatnie odblokowujemy, odnajdując w Rapture taśmy filmowe, co nie jest łatwym zadaniem i wymaga uważnej eksploracji.

Bycie tatusiem bitym przez mamusię nie jest łatwe.

Ostatnia z części, BioShock Infinite, otrzymała trzy DLC. Columbia’s Finest Pack zawiera dodatkowe wyposażenie głównego bohatera, Clash in the Cloud jest zestawem coraz trudniejszych wyzwań, a fabularne Burial at Sea pozwala jeszcze chwilę poprzebywać w towarzystwie Elizabeth. Jest tu więc wszystko, co każdy fan powinien otrzymać, a przy tym w o wiele wyższej jakości niż w przypadku konsol siódmej generacji.

Małe kłopoty

Oj, ta woda wygląda podejrzanie.

To, co w głównej mierze wyróżnia nowe wydania, to podwyższona rozdzielczość do 1080p i animacja działająca przez większość czasu w sześćdziesięciu klatkach na sekundę. Podrasowano także tekstury i poczyniono trochę kosmetycznych zmian, które sprawiają, że Rapture wydaje się nieco mniej obskurne. Dzieje się to głównie dzięki zwiększeniu liczby detali w oceanie, dodaniu roślin czy ławic mniejszych rybek. Trochę szkoda, że nie zdecydowano się na większą ingerencję w oprawę graficzną, dostosowując ją do panujących obecnie standardów, ale z drugiej strony mamy do czynienia z dziełami tak – nie boję się użyć tego słowa – wybitnymi, że być może mogłoby to za mocno zmienić ich charakter. Poza tym żaden BioShock nie zestarzał się jeszcze na tyle, żeby trzeba było go przepisywać na nowe platformy całkowicie od początku. Osoby, które wcześniej miały do czynienia jedynie z wersją gry przeznaczoną na Xboksa 360, docenią również fakt poszerzenia pola widzenia, czyli FOV.

Wszystkie BioShocki to gry bliskie memu sercu i powróciłem do nich z wielką przyjemnością, poddając się ich niezwykłemu urokowi. Jednak nawet tak bezgraniczne oddanie nie może pozostać ślepe na pojawiające się w wydaniu konsolowym braki. Jest ich niewiele i w zasadzie można by je przemilczeć, ale byłoby to nieuczciwe względem potencjalnych nabywców.

Szkoda, że jego czas musi przeminąć.

Pomimo upływu lat seria nadal ma kłopot z szybkim wczytywaniem tekstur po załadowaniu nowej lokacji. Problem ten ciągnie się za silnikiem Unreal i konsolowymi wydaniami gier przez lata, nie ulegając żadnej poprawie. W rezultacie trzeba odczekać kilka sekund, zanim porządne tektury pozwolą nam lepiej przyjrzeć się otoczeniu. Czasem zdarza się, że przyłapujemy jakiś detal w rodzaju propagandowego plakatu zawieszonego na ścianie, który nie zdąży zmienić rozdzielczości na wyższą. Muszę przyczepić się także do dźwięków, które jako takie świetnie oddają klimat lokacji, ale w Rapture wciąż trafiają się miejsca, gdzie ich natężenie nie zmienia się wraz ze zbliżaniem się do wydającego odgłos obiektu. Jako przykład podam przepływający przez Arcadię strumyk, w przypadku którego z niewielkiej odległości nie słychać żadnego szmeru, ale wystarczy, że zrobimy krok w jego kierunku, a szum płynącej wody zaczyna rozbrzmiewać w głośnikach z siłą wodospadu.

Zupełnie oddzielną sprawą są rozrastające się w postępie nieomal geometrycznym sejwy w pierwszej części. Ich objętość zmienia się wraz z eksploracją kolejnych lokacji, co jest zrozumiałe w przypadku gier, w których można cofnąć się do wcześniej odwiedzonych miejsc, gdzie na dodatek zaszły nieodwracalne zmiany związane z naszym działaniem. Z samą wielkością plików zapisu nie byłoby może takich problemów, choć ich rozmiary są ogromne i w późniejszej fazie rozgrywki wynoszą nawet ponad siedemdziesiąt megabajtów, gdyby nie fakt, że w pewnym momencie gra stwierdza, iż na dysku brakuje miejsca i jesteśmy zmuszeni nadpisywać istniejące już sejwy. Jakby tego było mało, pod koniec pojawiają się nawet kłopoty z automatycznie zapisywanymi stanami. W części trzeciej zapisy rozpoczynają się od objętości ponad stu megabajtów. Trudno na razie stwierdzić, czy to jakiś niewykryty wcześniej błąd i czy zostanie on naprawiony w przyszłości, ale kładzie się to trochę cieniem na tym wydaniu. Tym bardziej że na konsolach siódmej generacji pliki z sejwami nie były nawet w przybliżeniu aż tak „miejscożerne”.

Warto wrócić

Zachowanie wobec dziewczynek wpływa na zakończenie gry.

Pomimo zmiany generacji BioShocki nie postarzały się w ogóle i dzielnie zniosły próbę czasu. Kolekcja pozwoli cieszyć się tymi świetnymi tytułami nowym graczom, a u tych, którzy mieli już okazję zapoznać się z serią wcześniej, zapewne wywoła chęć ponownego odwiedzenia Rapture i Columbii. Konsolowcy powinni poczuć się docenieni. Szkoda tylko, że 2K nie poradziło sobie należycie z edycją PC, dołączając do niechlubnej grupy wydawców traktujących tę platformę nieco po macoszemu. To ambitne produkcje, które zasługują na to, by zasmakowała ich jak największa rzesza fanów dobrej rozrywki. Lepsza okazja może się nie nadarzyć, wszak Ken Levine już dawno zapowiedział, że kolejnego BioShocka nie będzie.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

AntaresHellscream Ekspert 15 października 2016

(PS4) Trzy fantastyczne gry w cenie jednej, z uaktualnioną oprawą graficzną i wszystkimi możliwymi dodatkami. Seria Bioshock to dzieło sztuki, które powinien poznać każdy szanujący się gracz.

10
Recenzja BioShock: The Collection – klasyki w nowych szatach
Recenzja BioShock: The Collection – klasyki w nowych szatach

Recenzja gry

BioShock: The Collection to dla jednych doskonała okazja, by zapoznać się z prawdziwymi arcydziełami sztuki rozrywkowej, dla innych zaś możliwość powrotu do jednych z najlepiej wykreowanych dystopii.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.