Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 21 grudnia 2006, 15:25

autor: Krzysztof Gonciarz

Testujemy Wii i uprawiamy Sports

Nie każdy chce je kupić, nie każdemu się ono w ogóle podoba, ale ze świecą szukać takiego, co by się nie zastanawiał jak to całe Wii się naprawdę sprawdza w praktyce.

Nikt nie ma chyba wątpliwości, że spośród wchodzących tymi czasy na rynek konsol i ogólnie produktów związanych z grami wideo to właśnie Wii wzbudza największa emocje. Nie każdy chce je kupić i nie każdemu się podoba jego idea przewodnia, ale *każdy* się przecież zastanawia, jak ten cały ambaras z Wiilotami sprawdzi się w praktyce. Ba. Wystarczy przyznać się komuś choćby średnio siedzącemu w temacie do posiadania tej konsoli, by zostać zalanym kawalkadą pytań i próśb o wydanie werdyktu. A sprawa jest przecież zbyt złożona, by streścić ją w dwóch słowach – nie jest ani aż tak dobrze, ani aż tak źle. Kilka dni testowania najnowszego dziecka Nintendo odpowiedziało nam na wiele pytań, ale postawiło też sporo nowych. Przed wami rozprawka o największej branżowej niewiadomej ostatnich lat.

Dumnie wygląda ten niewielki sprzęcik, dynamicznie przechylony do tyłu przez nowatorskiego vertical standa, a pod względem designu zdradzający wyraźne inspiracje dokonaniami Apple’a i ich ofertą z literką „i” na szpicy. Z tylniej ścianki konsoli standardowo wychodzą trzy kable: audio/video, do zasilacza oraz do tzw. Sensor Bara, czyli niewielkiego, płaskiego czujnika, którego umieścić mamy nad (lub pod) telewizorem, by umożliwić pilotom komunikację z systemem. Z wtyczek i wytyczek niewykorzystywanych domyślnie mamy tu USB (aktualnie używane tylko przez kartę sieciową, którą możemy dokupić w razie braku Wi-Fi), port kart pamięci SD oraz zestaw wejść zgodnych z GameCubem – 4 gniazda na pady oraz 2 na memorki. Głównym brakiem jest brak cyfrowego wyjścia audio i jeśli myślimy o podłączeniu Wii do dobrej klasy sprzętu nagłaśniającego, skazani będziemy na podwójnego chincha. Nieco więcej swobody mamy w kwestii obrazu, jako że opcjonalnie dokupić możemy kabel component, umożliwiający wyświetlanie obrazu w rozdzielczości 480p. Niestety, swoje on kosztuje i trochę przykro się robi na myśl, że np. Microsoft dorzuca do 360-tki wszystko i jeszcze trochę, jeśli chodzi o okablowanie (tym „jeszcze trochę” jest kabel Ethernetowy, nikomu do życia nie niezbędny w końcu). Nie będzie to zresztą ostatni przytyk w stronę Ninny jak idzie o ceny.

Menu konsoli

Po szybkim montażu i włożeniu bateryjek możemy wreszcie odpalić konsolę. Dokonujemy tego przez wciśnięcie przycisku Power na obudowie bądź też na którymkolwiek z pilotów. W tym drugim przypadku kontroler, którego użyliśmy, automatycznie podłączany jest jako Player 1 i przejmuje stery nad dashboardem. Menu systemowe, które po kilku sekundach ukazuje się naszym oczom, podsumowuje aktualną myśl projektową Ninny, łączącą w sobie tradycyjną, arcade’ową stylistykę z nowoczesną szatą graficzną oraz „kulturalnym” zacięciem. Jak pewnie większość zorientowanych w temacie czytelników wie, system Wii podzielony jest na tzw. kanały, które najogólniej porównać możemy do aplikacji. Na chwilę obecną zobaczymy tu 6 pozycji, natomiast w całym menu miejsca jest na aż 48 kanałów – zwiastuje to intensywne update’y ze strony Nintendo. Mamy przynajmniej taką nadzieję.

Główne menu konsoli – poszczególne ekrany odpowiadają omówionym poniżej kanałom.

Pierwszym i najważniejszym kanałem jest Disc Channel, odpowiadający za wczytywanie gier (w standardzie Wii lub NGC) umieszczonych w napędzie konsoli. Płytki nie są więc automatycznie wczytywane po resecie i zawsze uruchamiamy je ręcznie.

Dalej jest tzw. Mii Channel, związany z lansowaną przez Nintendo koncepcją tworzenia przez graczy własnych, cartoonowych avatarków, które następnie występować będą w wybranych produkcjach na tę konsolę. Po przejściu do kanału Mii otrzymamy możliwość tworzenia nowej postaci lub edycji już istniejących. Choć pomysł ten na pierwszy rzut oka wydaje się zbędną przeszkadzajką, praktyka pokazuje, że kryje on w sobie zaskakująco dużo frajdy. Dobrze opracowane są zestawy elementów składowych naszych pupili, dzięki czemu kreując swoje wirtualne alter-ego nie jesteśmy nazbyt skrępowani schematami – mogłoby tylko być ich nieco więcej. Wciąż, edytorek jest rozbudowany i miły w obsłudze. Ciekawą atrakcją związaną z Mii jest możliwość wgrywania ich do przenośnych pamięci Wiilotów, dzięki czemu możemy grać swoją postacią nawet na gościnnej partyjce u znajomych. Ciekawie zapowiada się też automatyczne przenikanie ludzików z jednej konsoli do drugiej za pośrednictwem Internetu. Ani się obejrzymy, a widownia naszych meczów tenisa w Wii Sports zapełni się tworami innych graczy, bomba. Gdy pisane są te słowa, z Mii współpracują 2 wydane w Europie tytuły: Wii Sports oraz Wii Play.

Nieoficjalne próby zMiizowania redakcji Gry-OnLine.

Następny jest Photo Channel, z pomocą którego możemy przeglądać zdjęcia zgrane z czytnika kart SD (lub Message Boarda, do którego dojdziemy) oraz bawić się w podstawową edycję obrazu, ograniczającą się raczej do dziecinnego bazgrania po fotkach. Raczej nic epokowego się tutaj nie rozgrywa, niemniej dla najmłodszych będzie to pewnie nawet niezgorsza zajawka. Starsi (i tylko oni, z powodów prawnych) znajdą za to dreszczyk emocji w kolejnym kanale, Wii Shop Channel. To tutaj właśnie nabyć można za pośrednictwem Internetu klasyczne gierki Nintendo z poprzednich platform oraz – docelowo - nieco dodatkowego oprogramowania (w tym momencie na horyzoncie widać już przeglądarkę Opera, która współpracować będzie z zapowiadanym na koniec grudnia Internet Channel). Punkty, za które kupujemy dostępny tu software, zdobyć możemy za pośrednictwem karty kredytowej bądź kupowanych w sklepach (jak sądzę nie u nas) kart. Stare, sprawdzone rozwiązania. Cena 1000 punktów to w tym momencie 7 funtów. Gry z NES-a kosztują 500, SNES-a – 800, N64 – 1000 punktów. Wybór na tę chwilę jest mocno ograniczony i z kompletną oceną całego sklepu trzeba wstrzymać się, aż się sprawa nieco bardziej rozkręci. Tym bardziej, że wszystkie gry oprócz tych z NES-a wymagają inwestycji w kontroler Classic.

Wii Shop swoje czasy świetności ma dopiero przed sobą.

Dwa pozostałe widoczne na dziś dzień kanały to News Channel oraz Forecast Channel – ten pierwszy ruszyć na w styczniu, drugi natomiast został uruchomiony raptem kilka dni temu. W fajny sposób pozwala on sprawdzić prognozę pogody dla całego świata, oferując sympatyczny, interaktywny globus. Niestety, aby skorzystać z tej usługi (podobnie jak z Wii Shop zresztą) trzeba ustawić kraj z menu konsoli na jeden z bardziej cywilizowanych niż nasz – trochę żenada. Ostatnią atrakcją, jaką znajdziemy w systemie, jest wspomniany już Message Board, czyli, jak sama nazwa wskazuje, rodzaj elektronicznej tablicy ogłoszeń, zorganizowanej w formie kalendarza. Pojawiać się tu będą wiadomości o naszych dokonaniach w poszczególnych grach (dokumentujące np. zdobycie medalu w którejś z konkurencji) oraz maile od innych użytkowników.

Warto jeszcze dodać kilka słów na temat ustawień systemowych, a konkretnie najistotniejszego ich aspektu – połączenia z Internetem. Konsola wyposażona jest w modemik Wi-Fi i jeżeli mamy w domu access pointa bądź router sieci bezprzewodowej, konfiguracja powinna przejść szybko i bezboleśnie (popularny u nas Livebox też daje radę, pamiętajcie tylko o wciśnięciu przycisku REG z tyłu jego obudowy, bo tak jak ja będziecie się bez końca głowić, co jest nie tak, hehe). Gracze bez opcji nawiązania łączności bezprzewodowej skazani są na kolejny dostępny osobno gadżet – kartę sieciową, którą wpinamy na USB.

Na naszej tablicy ogłoszeń pojawiają się notki o dokonaniach w poszczególnych grach.

Atrakcje związane z Internetem są na tę chwilę dość ubogie i każdy, kto zaznał sieciowej rozkoszy Xbox Live zareaguje na ofertę Nintendo z niesmacznym grymasem mięśni twarzy. Boli, że nie mamy faktycznej możliwości nawiązania komunikacji z kimkolwiek, z kim nie porozumiemy się wcześniej drogą bardziej tradycyjną – do wysłania jakiejkolwiek wiadomości potrzebujemy bowiem 16-cyfrowego numeru konsoli adresata. Tak jest, żadnych chat roomów, żadnego forum, nic. Grając na tej platformie jesteśmy sami, a teoretycznie ciągła obecność konsoli w sieci, usługa o dumnej nazwie WiiConnect24, w ogóle tej sytuacji nie zmienia. Zero łączności ze światem, o ile nie pogrzebiemy po forach internetowych w poszukiwaniu znajomych. A nawet jeśli to zrobimy, co najwyżej będziemy mogli pisać do siebie wiadomości i wymieniać Miiludki. Ech.

Wiilot

No tak, dochodzimy do sedna sprawy. Jak w praktyce sprawdzają się te legendarne już kontrolery, które swoistego kultu dosłużyły się na długo przed premierą? Najlepiej odpowiada na to pytanie słowo „naturalnie”. Tak, to właśnie w naturalności i intuicyjności jest pies pogrzebany, jako że po kilku godzinach grania i przełamaniu pierwszych barier przestajemy w zasadzie myśleć, że trzymamy w łapach jakieś eksperymentalne indywiduum, a bez żadnych dystrakcji skupiamy się na rozgrywce – w wymiarze bardziej interaktywnym niż zwykle. Zabawne, że każdy rozpoczyna swą przygodę z pilotami od ekspresyjnego machania łapami we wszystkie strony. Taki w końcu obraz gry na Wii próbowało nam narzucić Nintendo we wszystkich tych spotach reklamowych, w których roześmiani skośni bracia i skośne siostry szaleją przed telewizorami niczym epileptycy. Przypomina się też słynna prezentacja Wii Sports, w trakcie której Mr. Miyamoto i spółka rozegrali mecz dwóch na dwóch, wykonując przy tym ruchy godne sesji motion capture. Nie, nic z tych rzeczy – granie na tej konsoli tak nie wygląda. Prawie wszystko jesteśmy w stanie wykonać oszczędnymi, ale precyzyjnymi ruchami nadgarstka. Zawiedzeni? Jeśli tak, to niepotrzebnie. Paradoksalnie, to co wielu z nas (w tym mnie, polecam teksty na temat tegorocznego Games Convention) swojego czasu ubodło w tym sprzęcie, okazuje się być jego niekłamaną zaletą. I z drugiej strony – wszyscy ci, którzy obrzucali Wii błotem, mówiąc, że statystyczny gracz woli siedzieć brzuchem do góry, niż biegać po pokoju, de facto zostali wysadzeni z siodła. Leżenie bądź siedzenie brzuchem do góry jest w istocie znaczącym aspektem zabawy tą konsolą.

Menu wywoływane przyciskiem Home w dowolnym momencie zabawy.

Rozłóżmy kontroler na czynniki pierwsze. W jego lewym-górnym rogu znajduje się przycisk Power, który służy do włączania/wyłączania zarówno konsoli, jak i samego pilota. Tuż obok mamy tradycyjny, cyfrowy krzyżak, jak na mój gust (czy raczej: jak na moje dłonie) umieszczony został o jakiś centymetr za daleko od grającego. Dwa główne przyciski, A i B, znajdują się odpowiednio pod kciukiem oraz palcem wskazującym. Idąc nieco niżej napotkamy 3 kolejne guziczki: „+”, „-„ oraz występujący między nimi Home. Zastosowanie plusa i minusa różni oczywiście w zależności od gry, podobnie jak umieszczonych na samym dole „1” i „2”, Home za to pełni rolę podobną do logo Xboxa na padzie do 360-tki. Gdy go wciśniemy w dowolnym momencie zabawy, wysunie się pomocnicze menu z ustawieniami kontrolera oraz opcją powrotu do głównego menu konsoli bądź resetu gry (uwaga: zarówno reset na obudowie konsoli jak i ten software’owy nie powoduje ponownego uruchomienia całego systemu, odpowiada jedynie za wczytanie płytki na nowo).

Co istotne, w menu Wiilota skontrolować możemy stan baterii (na szczęście nie są one zbyt energożerne), a także wyregulować głośność wbudowanego w kontroler głośniczka. O tym ostatnim lepiej nie zapomnieć, jeśli gramy w nocy ze słuchawkami na uszach. Raz mi się zdarzyło, że domownicy wszczęli ogólny rwetes, gdyż zupełnie nieświadomie zapewniłem im w środku nocy godzinną sesję odgłosów rakiety tenisowej.

Pamiętaj o ściszeniu głośniczka w Wiilocie przed nocnym graniem.

Za bezpieczeństwo użytkowania pilota odpowiada praktyczna opaska, którą zakładamy na rękę i zaciskamy. Warto przestrzegać tego skromnego BHP, zwłaszcza na początku przygody z konsolą, gdy jeszcze automatycznie mamy skłonność do pakowania w ruchy zbyt dużej siły. W sprytny sposób do owego zabezpieczenia podpinany jest również Nunchuk, czyli druga część kontrolera Wii, kształtem przypominająca... no w sumie ciężko powiedzieć co. Znajdziemy na niej gałkę analogową oraz 2 przyciski. System rozpoznawania ruchu działa podobnie jak w przypadku Wiilota, za to analog umożliwia w wielu grach znalezienie punktu zaczepienia dla bardziej konwencjonalnego sposobu sterowania (vide Zelda). Zamykając temat kontrolera napisać jeszcze wypada o wysokim komforcie użytkowania go: obie części składowe wykonane są z bardzo miłego w dotyku, matowego materiału, dobrze rozprowadzają ciepło i przyjemnie leżą w dłoniach. Kawał dobrej roboty pod względem ergonomii i designu.

Przed uruchomieniem każdej gry konsola przypomina nam o zapięciu pasów.

Gameplay

Na temat poszczególnych gier na tę platformę przyjdzie się jeszcze nie raz rozpisać, stąd potraktujmy temat ogólnie i rozpatrzmy sumaryczne wrażenia z trzech testowanych pozycji: Wii Sports (o Sports jeszcze w tym tekście), Wii Play (zestaw minigierek z dołączonym drugim Wiilotem – bez Nunchuka) oraz Zeldy. Rozstrzał gatunkowy mamy tutaj zauważalny: od bardzo prostych mini-gierek, przez nieco bardziej złożone sporty aż po niejako pełnowartościową, kompletną produkcję. Wszystkie trzy kategorie zdają się mieć na tej platformie swoje miejsce; wykorzystują one uwarunkowania technologiczne kontrolerów na tyle dobrze, że (za wyjątkiem Zeldy) nawet nie będąc grami z prawdziwego zdarzenia potrafią wciągnąć i przykuć uwagę na długie godziny. Rodzi się tylko pytanie, czy jest to tylko efekt syndromu nowinki technicznej, czy faktycznie cykl życia konsoli nie ucierpi ze względu na wtórność gier i słabe bebechy.

Wiecie o co chodzi – trzydziesty piąty zbiór minigier polegających na celowaniu w baloniki czy dojeniu krowy nie będzie już zbytnią atrakcją. Bardzo ważna jest więc pod tym względem Zelda, która udowadnia, że „normalną” grę też się da na Wii wydać, a z kontrolera uczynić atrakcję drugoplanową w stosunku do samej rozgrywki. Właśnie w tę stronę muszą pójść developerzy, gdyż opieranie zabawy wyłącznie o kontroler może mieć w większym horyzoncie czasowym krótkie nogi. W obliczu powyższych słów dość groźnie brzmią możliwości sprzętowe konsoli, niewiele wykraczające poza specyfikację NGC. Nintendo nie zostawiło sobie zbyt wiele otwartych furtek na moment, w którym Wiiloty przestaną być gadżetem na fali i przejdą w oczach graczy do porządku dziennego. Wtedy pozostaną już tylko fanatycy brandu japońskiej firmy, grupa na pewno bardzo liczna, ale w skali całego rynku wręcz zaniedbywalna.

Minigry bawią jak na żadnej innej konsoli, ale nie zapewnią konsoli spektakularnych sukcesów komercyjnych poza Japonią.

Kilka konkretów. Obraz wyświetlany przez konsolę (póki co testowaliśmy tylko kabel domyślny, bez wsparcia dla 480p) jest bardzo dobrej jakości jak na zastosowane medium. W systemie znajdziemy przełącznik między 50 a 60 Hz (576i / 480i), co też jest pewnym dodatkowym plusikiem. Obsługiwanym formatem dźwięku przestrzennego jest Dolby Pro Logic II, czyli software’owa emulacja standardów wielokanałowych. Efekty są całkiem zadowalające, ale na próżno szukać tu głębi, jaką zapewnia X360. Ogółem, na chwilę obecną uwarunkowania te można z czystym sumieniem zaakceptować, ale obawy zaczynają się, gdy wybiegniemy kilka lat wprzód. Pewną nadzieją na przyszłość jest rozbudowanie współpracy z Internetem o atrakcje zbliżone do Xbox Live – już po tytułach startowych da się niestety wyczuć bolesny brak sieciowego multiplayera. Szkoda też, że zbierane przez nas w grach medale (w Sports i Play) nie są sumowane do jakiejś ogólnej statystyki wzorowanej na microsoftowych achievementach.

Nie zrozumcie mnie w tym wszystkim źle – arcade jak najbardziej jest w stanie sprawić, że warto dany system kupić. Problem w tym, że z odcinaniem się od branżowych trendów łatwo jest przesadzić i w efekcie obudzić się z ręką w nocniku. Żaden inny system nie zapewnia tego rodzaju wrażeń co Wii, a grywalność rozpatrywać tu należy w nieco innych kategoriach niż dotychczas i jest to fakt niezaprzeczalny. Ale czy nowy rodzaj kontrolera będzie nas bawić bez końca? Wiadomym jest, że zręcznościówki to najbardziej uzależniający genre ze wszystkich, ale.

Wii Sports

Wraz z konsolą otrzymujemy atrakcyjny pakiet mini-gierek zatytułowany Wii Sports. Dobrze go wszyscy kojarzą – wszak w kampanii reklamowej platformy pełnił rolę wręcz centralną, a wchodzący w jego skład Tennis był pierwszą grą na Wii, którą oddano w ręce wygłodzonych pismaków z całego świata (E3 2006). Każdy miłośnik zręcznościówek od dawna ostrzył sobie na ten tytuł zęby, mając w świadomości, że nie ma na świecie lepszego developera gierek małych i niewinnych od Ninny.

Menu gry – utrzymane w konwencji dashboarda konsoli.

Gra podzielona jest na 5 części: tenis, baseball, kręgle, golf oraz boks. Poszczególne konkurencje nie są ze sobą w żaden sposób powiązane i nie mamy możliwości rozegrania jakiegoś interdyscyplinarnego wieloboju. Poza krótką partyjką w każdy ze sportów, możemy jeszcze pobawić się w minigry treningowe (minigry przygotowujące cię do minigier, groovy) oraz zaaplikować sobie terapię tzw. Wii Fitness. To ostatnie jest pewnym nawiązaniem do nader popularnych Brain Age’ów z DS-a, bada bowiem współczynnik zwany Wii Fitness Age – na podstawie wydajności w teście złożonym z kilku dyscyplin ocenia „wiek” grającego. Raczej to zbędne, ale w gruncie rzeczy dobrze, że jest.

Wii Sports wykorzystuje ideę Mii, czyli tworzonych z poziomu głównego menu konsoli ludzików-avatarów, które przejmują tutaj role zarówno sportowców, jak i publiczności. Możemy tu zobaczyć na własne oczy, że koncepcja ta ma w sobie dość duży potencjał zabawowy. Mii-kumple obserwujący nasze poczynania w kręgielni ze stołków w tle, mii-przełożony stojący naprzeciwko nas w pojedynku bokserskim, mii-ojciec miotający piłkę w baseballu – to wszystko zawiera pewien niewysłowiony pierwiastek bycia cool. Zabawę w każdej dyscyplinie rozpoczynamy właśnie od wyboru postaci, w którą się wcielamy, a także określenia, czy jesteśmy lewo- czy praworęczni (swoją drogą to naprawdę niezwykłe, jak wielkie to ma znaczenie). Każdy Mii uczestniczący w zabawie ma przypisany Skill Level, liczbowo odzwierciedlający aktualny poziom umiejętności gracza. Zmienia się on, rosnąc i malejąc, w zależności od osiąganych wyników – kiedy uda nam się dobić do pułapu tysiąca punktów (kwestia kilku godzin treningu), otrzymamy wdzięczny tytuł PRO. Ot, takie tam poboczne bajery. Szkoda tylko, że nie wiążą się z tym faktem żadne unlockables.

Tenis

Zawarty w Wii Sports tenis jest najbardziej znaną gierką w tym pakiecie, głównie za sprawą częstego wykorzystywania jej przez Nintendo w materiałach reklamowych nowej konsoli. Oczekiwania wobec tego niewielkiego tytułu urosły głównie na skutek powszechnego wyobrażenia, że gracz będzie zmuszony wykonywać przed telewizorem ruchy faktycznie zbliżone do tych, które zwykło się wykonywać uprawiając ten sport. I tak to zazwyczaj w pierwszym kontakcie wygląda – my machamy łapami, a konsola zdaje się całkiem sprawnie interpretować owe wygibasy.

Fani Nintendo od miesięcy czekali na tę chwilę.

Każdy mecz jest tutaj deblem, a gracze (w przypadku partyjki jedno i dwuosobowej) kontrolują jednocześnie obu tenisistów. Może się to wydawać nieco dziwne, ale po pewnym czasie samoistnie wchodzi użytkownikowi w krew. Dojście do piłki odbywa się automatycznie, co jest pomysłem jak najbardziej słusznym, a przy tym dobrze zaimplementowanym i pasującym do ogólnej mechaniki rozgrywki. Naszym zadaniem jest tylko i wyłącznie sterowanie rakietą. Odbywa się to w sposób, którego pełne zrozumienie wymaga rozegrania przynajmniej kilku meczów. Otóż o kierunku naszego zagrania decyduje moment wykonania machnięcia Wiilotem – a nie sposób, w jaki się do owego machnięcia zabierzemy. Jedynym wymogiem jest wykonanie ruchu zgodnego z ustawieniem naszego zawodnika do piłki – backhandu lub forhendu. Spryt Nintendo polega na tym, że choć wykonywanie „tenisowych” ruchów przed telewizorem nie da nam tu rewelacyjnych wyników, umożliwi jako-takie panowanie nad wydarzeniami na korcie. Po kilku godzinach zabawy siłą rzeczy odkryjemy jednak, że najlepsze efekty zapewnia gwałtowne szarpanie samym nadgarstkiem – i w ten sposób będziemy grać już do końca, bezpowrotnie porzucając fun płynący z wygłupiania się.

O ile jednak wrażenie realności pryska dość szybko, poziom miodu utrzymuje się na wysokim poziomie przez wiele godzin. Sposób wykorzystania Wiilota jest tu bowiem na swój sposób tajemniczy i nawet posiadając już spore obycie z grą nie możemy być absolutnie pewni swych ruchów. Okazuje się, że – podobnie jak większość gier w Sports – tenisa łatwo jest opanować, ale trudno doprowadzić do perfekcji. Rażą co prawda znaczne nadużycia systemu gry, jeśli odnieść je do rzeczywistości (np. sterowanie przednim zawodnikiem jest celowo udziwnione, gdyż 3/4 przechodzących przez niego piłek mogłoby z miejsca kończyć wymianę), ale przy nastawieniu na niezobowiązującą, arcade’ową zabawę trudno się tu do czegokolwiek przyczepić.

Gdy stajemy się coraz lepsi, gra dobiera nam coraz trudniejszych przeciwników do ogrania.

Baseball

Ach, o co tak naprawdę chodzi w tej grze, to chyba wiedzą u nas tylko wybrańcy. Na całe szczęście, ta wersja ogranicza się do stawiania nas na przemian w roli miotacza oraz battera, a obie funkcje są na tyle proste do zrozumienia, że nie ma mowy o jakichkolwiek problemach – znajomość zasad jest całkowicie zbyteczna. Dwa oblicza tej dyscypliny sprawiają wrażenie dość wyraźnie kontrastujących ze sobą, o ile bowiem odbijanie piłki jest po prostu cudowną zabawą, o tyle rzucanie jej to irytujące zawracanie Wisły kijem. Całej grywalności należy więc dopatrywać się z operowaniu „bejzbolem”, którego ustawienie dość dokładnie odzwierciedla aktualną pozycję pilota (tylko kwestia rozpoznawania siły uderzenia została zaniedbana). Zawodzi za to poziom trudności, który nawet gradacyjnie rosnąc wciąż trochę zbyt często pozwala nam na zaliczanie Home Runów (wybicia piłki poza obręb boiska).

Mii nawet z kijem baseballowym nie wyglądają zbyt groźnie.

Kręgle

Na tle innych gierek wchodzących w skład Sports, bowling wyróżnia się przede wszystkim wybitnie piwnym klimatem. Wypełniona przez Mii kręgielnia tętni życiem i emanuje luzactwem. Nasza rola jest w tym wszystkim prosta – wziąć zamach i rzucić kulę tak, by zbiła jak najwięcej kręgli. Wykonujemy przy tym ruch pilotem udanie imitujący ową czynność w rzeczywistości, a który w dodatku trudno jest zwinąć do postaci jakichś lakonicznych skurczy nadgarstka. Najwygodniej gra się w to na stojąco, i dobrze. Odpowiednio kierując kontrolerem regulujemy rotację oraz siłę uderzenia, kierunek ustalamy za to głównie z pomocą „krzyżaka”. I cóż tu więcej mówić? Elementarna gra, polegająca de facto na opracowaniu sobie jednego, pewnego ruchu, a wciąga jak diabli.

Poooosz-ła

Golf

Kolejna gierka, która próbuje zmusić nas do wstania z kanapy – kontroler powinniśmy tu trzymać skierowany pionowo w dół, uderzając piłeczki raz gwałtownymi, raz delikatnymi wymachami. Z tymi ostatnimi jest tu pewien problem, gdyż czasami oczekuje się od nas ruchu tak delikatnego, że konsola nie jest w stanie w ogóle go wykryć i musimy ryzykować mocniejsze zagrania. W niektórych sytuacjach może to niestety wypaczyć partyjkę. Do dyspozycji mamy 9 dołków, po 3 dla każdego poziomu trudności (łatwe, średnie, trudne). Nie jest to wiele, zwłaszcza że nie są one jakoś szczególnie zakręcone czy czasochłonne. Emocje płynące z obserwowania powoli zmierzającej do dołka piłeczki są tu, jak w każdej grze golfowej, bardzo intensywne, ale czegoś raczej brakuje i o ile Nintendo udało się czterem pozostałym dyscyplinom narzucić sensowny kształt i mechanikę, golf mu trochę nie wyszedł. Gameplay po prostu odstaje od reszty.

Budżetowy Tiger Woods.

Boks

Boxing to jedyna gra w zestawie, która wymaga podłączenia do pilota nunchuka. Przykra to wiadomość dla tych, którzy chcą pobawić się z kumplem, a nie zainwestowali w drugie rozszerzenie dla Wii-kontrolera. Tracą oni niemało, gdyż gierka jest nadspodziewanie rozbudowana, a także dość męcząca pod względem fizycznym. Jak łatwo się domyślić, połączone kablem urządzonka sterujące odpowiadają pięściom naszego zawodnika: trzymając je przed sobą blokujemy, wymachując nimi zadajemy ciosy, a przekręcając je na boki – wykonujemy uniki. Keczup hańcza pomarańcza, zabawa jest przednia, choć trochę za bardzo trąci chaosem. Wydaje się, że napompowanie rozgrywki odrobiną taktyki nie byłoby wielkim problemem, a znacząco podniosłoby żywotność. A tak, trochę zbyt szybko znosi nam wzrok na przycisk odpowiedzialny za powrót do menu. Mimo to, okazja do multimedialnego stłuczenia nosa wirtualnemu sobowtórowi któregoś z naszych znajomych to wciąż nieprzeciętna przyjemność.

Ten szelmowski uśmieszek nie zwiastuje nic dobrego.

Gdy się tak patrzy na wszystkie te gry, uświadamia sobie człowiek jak wielkim brakiem Wii na tę chwilę jest brak możliwości zabawy online – wsparcie dla Internetu byłoby dla Wii Sports biletem do gierczanej nieśmiertelności. Jeśli mamy z kim grać w obrębie własnego pokoju, prawdopodobnie nieprędko nam się te zabawy znudzą, w przeciwnym jednak wypadku każda z dyscyplin to rozrywka na jakieś 3-4 godziny maks. Gdyby nabycie tej produkcji było kwestią zapłacenia czegoś rzędu 200 zł, prawdopodobnie zasadność takiej inwestycji łatwo by było postawić pod sporym znakiem zapytania. Ale że tak nie jest, pozostaje po prostu zaliczyć Sports w poczet argumentów przemawiających za zakupem tej wciąż nie do końca odgadnionej konsoli.

Niewerdykt?

Na chwilę obecną największym problemem Wii jest cena. Kupując zestaw: konsola + Wii Play (drugi kontroler) + trzecia gra płacimy szokującą kwotę ponad 1500 złotych, a to już prawie tyle co X360 (ostatnio w Empikach w pakiecie z Kameo i Viva Pinata za 1599, heh, ktoś tu zaspał, czy mi się zdaje). A wypadałoby jeszcze, w wypadku posiadania dobrego telewizora, zaopatrzyć się w lepszy kabel video, drugi Nunchuk oraz ewentualnie kontroler Classic do gierek ze sklepu internetowego. Cena robi się trochę absurdalna, jeśli dodatkowo zestawimy ją z propozycją konkurencji oraz możliwościami technicznymi obu konsol. Prawda, że MS może nigdy nie dogonić Nintendo pod względem geniuszu w projektowaniu gier dla wszystkich kategorii wiekowych, w wyczuciu balansu pomiędzy arcade’em a współczesnymi wymogami wobec gier, ale cóż z tego, jeśli nieopatrznie Wii zostanie skazana na niszową, dyskretną egzystencję w głębokich odmętach grajcarkowego uniwersum. Zabawa jest przednia, ale czy warta aż takich pieniędzy? Czekajmy na dobre gry i wiernie trzymajmy kciuki, gdyż widmo niebytu może się okazać niebezpiecznie namacalne.

Krzysztof „Lordareon” Gonciarz

PLUSY:

  • Wiiloty!
  • design;
  • marka Nintendo;
  • (Sports) świetna zabawa dla kilku osób;
  • (Sports) okazja do zapoznania się ze sposobem działania Wiilotów.

MINUSY:

  • słabe możliwości techniczne, brak rozdzielczości HD i dźwięku wielokanałowego;
  • cena;
  • (Sports) brak głębi i unlockables.
Wii Sports

Wii Sports