Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 20 czerwca 2005, 18:44

autor: Malwina Kalinowska

Premiera MoH: Wojna w Europie

W sobotę, 18 czerwca w warszawskim Muzeum Wojska Polskiego przy Powsińskiej odbył się piknik historyczno-edukacyjny. Tematem imprezy była Druga Wojna Światowa w ogóle i polska premiera gry Medal of Honor: Wojna w Europie w szczególności.

W sobotę, 18 czerwca w warszawskim Muzeum Wojska Polskiego przy Powsińskiej odbył się piknik historyczno-edukacyjny. Tematem imprezy była Druga Wojna Światowa w ogóle i polska premiera gry Medal of Honor: Wojna w Europie w szczególności.

Naturalnie – wybrałam się. Po raz pierwszy uczestniczyłam w imprezie na świeżym powietrzu, w której prezentowano grę komputerową. Fort Czerniakowski, obecnie mieszczący muzeum, wyposażony jest obficie we wszelkiego rodzaju pojazdy i wyrzutnie rakiet z czasów wojny, więc stanowi doskonałe tło dla odtwarzania wydarzeń historycznych, i to nie tylko na monitorach. W programie pikniku przewidziano rozmaite atrakcje: próbne rozgrywki w Medal of Honor na PS2, spotkania z kombatantami, wykłady, występy taneczne i konkurs wydawnictwa „Bellona”. Gwoździem programu okazały się jednak rekonstrukcje potyczek. Przy dawnej fosie Fortu znajduje się przeszło kilometr kwadratowy terenu, gdzie rozegrano walki z Niemcami. Na pokaz trzeba było czekać ponad pół godziny, co spowodowało poślizg w całym programie dnia. Jeden z „polskich żołnierzy” wyjaśnił opóźnienie w ten sposób:

- Wydawanie historycznej broni zawsze trwa bardzo długo i wymaga wielu formalności.

W pokazach brały bowiem udział grupy znane z wielu historycznych programów telewizyjnych; były to, można powiedzieć, oddziały zaprawione w bojach. Wszystkie szczegóły zapięto na ostatni guzik. Zadbano o efektowne wybuchy i strzały, rzecz jasna ze ślepej amunicji, a wszystkie mundury i ekwipunek ściśle odpowiadały realiom historycznym. Była nawet grupa ludzi z łopatami do kopania rowów strzeleckich odziana w kaszkiety i „starożytne” marynarki, wojsko miało służby sanitarne i działka polowe, a kawalerzysta jechał na prawdziwym koniu. Dowódcy używali oryginalnych komend, ci niemieccy oczywiście po niemiecku. Kapitan SS nieco zepsuł wspaniały efekt fotografując z dumą swoje oddziały w czasie odprawy i nie używał do tego bynajmniej historycznego aparatu. Mimo silnego wiatru, a chwilami nawet mżawki, publiczność dopisała. Przeważali chłopcy w wieku szkolnym, wielu z nich towarzyszyli rodzice i młodsze rodzeństwo. Z braku ciepłej pogody na pewno cieszyli się żołnierze, gdyż, jak wyjaśnił konferansjer, pełny ekwipunek wojaka z Drugiej Wojny Światowej ważył do 35 kilogramów!

Wreszcie zaczął się pokaz. Niemcy szturmowali obóz aliantów, którzy bronili się dzielnie mimo przewagi liczebnej wroga. Prócz odgłosów ślepej amunicji i głośnych wybuchów, głośniki transmitowały dźwięk karabinów maszynowych. Mniejsze dzieci zatykały uszy. Jeśli w prawdziwej bitwie hałas jest podobny, to nie dziwić się dezerterom! Zza potrójnego kordonu widzów rozstawionych wzdłuż stumetrowej taśmy oddzielającej teren walk ulatywały w niebo iskry i kłęby dymu. Walki wrzały przez pół godziny i brało w nich udział ponad 40 osób.

- Po czternastej my będziemy atakować Niemców – powiedział szkocki żołnierz z przepięknie wymodelowanym otwartym złamaniem nogi, który nie brał udziału w bitwie. – Ci, co teraz walczą są z trzydziestego dziewiątego roku, a my z czterdziestego czwartego. Widzisz, tamci Amerykanie też będą później.

Rzeczywiście, na terenie Fortu można było spotkać wojska z rozmaitych krajów i formacji. Schodząc z terenu walk podziwiałam całe obozy i miejskie barykady pełne ludzi i akcesoriów w stylu lat czterdziestych. A gdzie wojsko, tam i oczywiście kuchnia polowa z nieuniknioną grochówką. Od czasu do czasu główną drogą przejeżdżały wozy pełne wesołych żołnierzy. Było na co popatrzeć!

Po bitwie na niewielką estradę weszły dziewczyny z Formacji Tanecznej M6 w pięknych sukniach z falbanami i rewiowych nakryciach głowy.

- Paryż dla Aliantów, rok 1944!

I zaczął się wspaniały kankan. Nie wiem, czy był to efekt zamierzony, lecz realiom historycznym stało się zadość: fikające nogami dziewczyny znalazły uznanie przede wszystkim w oczach wojaków wracających z pola bitwy.

A jak tymczasem potoczyły się losy Medal of Honor: Wojna w Europie? Pod zadaszeniem, gdzie rozmieszczono monitory i konsole, stale kłębił się tłumek młodych graczy.

- Grają cały czas, od jedenastej – powiedział mi jeden z organizatorów. – Czasem podchodzimy prosić, by ktoś, kto gra zbyt długo, ustąpił miejsca następnym.

- A jak długo wolno grać?

- Po pięć, dziesięć minut.

Hm... Czy to aby wystarcza, by wyrobić sobie opinię o grze? Postanowiłam zapytać samych graczy. Na początek upatrzyłam sobie osiemnastoletniego entuzjastę:

- Podoba ci się gra? – spytałam głupio, bo przecież widziałam, że ma oczy kwadratowe ze szczęścia.

- Podoba się, ale grywalność na PlayStation jest nędzna. Generalnie to lepsza gra, niż Call of Duty.

- Jakie są największe zalety?

- Grafika i realizm.

Nie był to aż taki entuzjasta, jak sobie wyobrażałam, bo zdążył w kilkunastu słowach zawrzeć krytykę konsoli, nim powrócił do zabawy. Musiałam zdobyć więcej opinii i zaczęłam zaczepiać następnych graczy.

Trzynastoletni Piotr powiedział:

- Bardzo fajna gra, jest dużo emocji, dużo się dzieje; cały czas coś się zmienia.

- Czy są jakieś wady?

- Powinna być lepsza widoczność, jest za ciemno. Może to celowe utrudnienie.

- Kupisz tę grę?

- Dopiero jak wyjdzie na PC.

A teraz dwie opinie czternastolatków:

- Wrażenia ogólne dobre, chociaż spodziewałem się czegoś lepszego. Paciffic był lepszy. Nie podobają mi się ikonki nad przedmiotami. Podobają się bronie i grafika, ale nie kupię sobie tego. Gra będzie pewnie kosztowała 150 złotych, nie jest warta tej ceny.

- Myślałem, że to będzie coś lepszego – krzywi się Łukasz w mundurku harcerza. – W porównaniu z Battlefield to badziewie. Grafika mogłaby być dokładniejsza.

By zyskać opinie starszych osób, zwróciłam się do dwóch organizatorów. Obaj już grali.

- Średnie. Wolałbym na PC.

Drugi organizator był bardziej wylewny:

- Gra mi się podoba, tylko grafika nie. To normalne na PlayStation, myślę, że na PC będzie lepiej.

- A co jest w tej grze najfajniejszego?

- Strzelanie! Zabijanie!!!

No cóż, zdania są podzielone. Z czego jednak, jak się okazuje, gracze sobie nie zdają sprawy, iż Medal of Honor: Wojna w Europie jest przeznaczona jedynie dla konsol. W kwestii ich popularyzacji jest jeszcze nieco u nas do zrobienia.

Tymczasem w „namiocie dowództwa” zaczęła się prelekcja profesora Piotra Majewskiego z wydziału historycznego UW. Namiot miał raptem trzy metry długości, więc możliwość obejrzenia map i zdjęć ilustrujących wykład mieli tylko nieliczni szczęśliwcy. Na szczęście głos profesora dzięki głośnikom rozlegał się także na zewnątrz. Ekspert bardzo ciekawie opowiadał o przebiegu historycznych bitew, jakie można znaleźć w scenariuszu nowej edycji Medal of Honor: St. Nazaire, Stalingrad, Ardeny... Niestety po prelekcji profesor przyznał się z rozbrajającą szczerością:

- Nawet nie miałem gry w rękach.

Nie była to chyba najszczęśliwsza premiera wszechczasów, chociaż cały piknik można uznać za bardzo udany. Przechadzając się wśród samolotów i czołgów, którymi obstawiono Fort zauważyłam stoliki i parasole mini-barów. Serwowano tam kiełbaski, pączki i piwo, ale bez powodzenia. Wyraźnie najważniejsza okazała się uczta duchowa. I o to chodziło.

Malwina „Mal” Kalinowska

Medal of Honor: Wojna w Europie

Medal of Honor: Wojna w Europie