Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 6 kwietnia 2001, 13:03

autor: Smuggler

Piractwo - to samo, a inne ... czyli podróż sentymentalna w głąb czasu i wspomnień

Powiedzmy sobie, że w naszym życiu jest naprawdę niewiele zjawisk, które możemy precyzyjnie zakwalifikować po stronie "czarne: absolutnie złe" - lub "białe: absolutnie dobre". Tak też jest zapewne z piractwem.

Disclaimer: Wyrażone tu opinie są TYLKO I WYŁĄCZNIE PRYWATNYMI opiniami głoszącącej je osoby, która to wyraża je najzupełniej prywatnie i wyłącznie we własnym imieniu. Jeśli ze złości/radości zaplujesz monitor lub zalejesz klawiaturę kawą (ew. Ciebie jasna krew zaleje) - ja wyprę się wszelkiej odpowiedzialności materialnej i moralnej. Czytać na własne ryzyko!

Jestem leniwym człowiekiem. "Leniwy" to zresztą złe słowo. Ja po prostu kocham nic nie robić. To znaczy nic na co SAM nie miałbym ochoty. Tych zaś rzeczy - do których robienia nie trzeba mnie namawiać - jest bardzo niewiele. Trzecią z nich jest pisanie. (Dwóch pierwszych wymieniać nie mogę, ponieważ zostałbym oskarżony o deprawację i rozpijanie czytelników, wśród których są też niepełnoletni, więc miałbym przechlapane).

Dlatego też gdy zaproponowano mi bym skrobnął "coś" do tego serwisu "najlepiej żeby było związane z grami" nie trzeba było mi tego dwa razy powtarzać. A i tematu nie musiałem długo szukać. Ci co troszkę mnie znają, wiedzą że - delikatnie mówiąc - nie przepadam za tymi, którzy nabywają nielegalny soft (szczególnie zaś gdy twierdzą, że to etyczne, słuszne itp.) Ale bez strachu. To nie będzie kolejna krucjata antypiracka. Powiedziałbym, że nawet jakby wprost przeciwnie. Tzn. postaram się tu spojrzeć na ów problem z nieco innej strony, w nieco inny sposób.

Powiedzmy sobie, że w naszym życiu jest naprawdę niewiele zjawisk, które możemy precyzyjnie zakwalifikować po stronie "czarne: absolutnie złe" - lub "białe: absolutnie dobre". Nawet wojny dają czasem "przy okazji" np. znacznie przyśpieszenie w rozwoju rozmaitych technologii. Nawet czarno-białe fotografie są przepełnione rozmaitymi odcieniami szarości. Tak też jest zapewne z piractwem. Nie wątpię, że można - gdyby dokładnie się przyjrzeć - doszukać się w nim rzeczy... hmmmm... MNIEJ czarnych niż reszta. A może nawet w porywach - szarych?

Czas chyba zatem zmierzyć się z tym wyzwaniem. Czas chyba napisać o nim nieco inaczej niż zwykle. Przy czym chyba nikt nie oczekuje, że na początku XXI wieku (jeee, ale to wygląda...) w jakiejkolwiek gazecie/magazynie/serwisie itp. pojawi się tekst będący pochwałą piractwa.

I ja nie zamierzam go gloryfikować. Co jednak nie znaczy, że nie mogę spojrzeć na to zjawisko nieco głębiej niż zwykle.

Ale zanim rozpocznę swe wywody, powiedzmy sobie jedno. Niezależnie od tego co zaraz będę wypisywał, to jedno tak czy siak pozostanie bez zmian: piractwo to ZAWSZE tylko ładne określenie złodziejstwa. Jasne? Wiadomo jednak, że nikt nie jest szczęśliwy gdy ktoś mu powie - choćby było to własne sumienie... - "stary, jesteś śmieciem". Żeby zatem nie razić wrażliwych duszyczek co poniektórych osobników, pozostańmy tutaj przy eleganckim określeniu "piractwo".

A teraz wcale nie będzie o piractwie. Nie, teraz odbędziemy..

...Podróż w czasie!

Szanowni Państwo, dzięki naszemu Wehikułowi Czasu (firmy H.G. Wells & naśladowcy), jesteśmy właśnie w PRL, we wczesnych latach 80-tych. Z głośników leci "Kombinat" Republiki, w TV przemawia Jaruzelski i Urban, na ulicach poppersi i punki piorą się z nudów, na kartki jest wszystko chyba tylko poza powietrzem. (A i to tylko dlatego, że w powietrzu unosi się upojny zapach gazu łzawiącego, rozpylonego podczas imprezy "ZOMO - bijące serce Partii - czuwa"). Zanim zaczniemy zwiedzanie, wyjaśnię Wam w kilku słowach co Was tam czeka. A są to: absolutnie puste półki (ocet jako towar dyżurny), ogromne kolejki za WSZYSTKIM, pozbawione realnej wartości banknoty (czy raczej "bilety Narodowego Banku Polskiego", a nie prawdziwe pieniądze) o coraz wyższych nominałach, zamknięte granice. Paszporty trzyma i wydaje władza (komu chce i o ile w ogóle chce, a chętna to ona nie jest, oj nie). Zarabia się tutaj (licząc w $) mniej więcej 10-30 $... miesięcznie. Co, wydaje się Wam, że się pomyliłem? Nie, ani trochę: 10-30 $ mie-sięcz-nie! (Z czego większość Polaków ma bliżej do 10 niż 30). Używany komputerek klasy ZX Spectrum (mocą obliczeniową i ilością pamięci niewiele przewyższający dzisiejsze tanie organizery, a grafiką dorównujący Gameboyowi) kosztuje 6-10 MIESIĘCZNYCH pensji. [Policzcie jaki sprzęt można dziś kupić za tę ilość kasy...]. A ile kosztuje JEDNA gra na Speca? (Sprzedaje się je na kasetach magnetofonowych). Mowa naturalnie o legalnej kopii. Otóż - w przeliczeniu - miesięczną polską pensję. Albo i dwie. Czy ktoś jeszcze chce mi powiedzieć, że DZISIAJ gry są drogie?.

Ale nawet zakładając, że znalazłby się ktoś, komu taka cena wydaje się znośna... nie ma gdzie ich kupić. W Polsce nie ma ANI JEDNEGO sklepu z legalnymi wersjami gier. Po prostu państwo nie zamierza wydawać cennych "zielonych" na zakup takich bzdurek jak gry komputerowe (nowe huty i kopalnie albo pały dla ZOMO - ooo, to co innego!). Naturalnie (jeśli ktoś miał chęć i kasę) może się wybrać np. do Niemiec i kupić sobie taką grę w sklepie... (Naturalnie o ile ma marki, czy inne dewizy, których w PRL NIE WOLNO kupować ani sprzedawać osobom prywatnym!!!). Tylko tyle, że najpierw należy wyżebrać u władz paszport, co wcale nie będzie proste. A gdy gracz np. jest w wieku ogólnie poborowym, bez własnej rodziny (dzieci, żona), do której chciałby wrócić (a nie daj Boże jeśli jeszcze studiuje medycynę albo coś na polibudzie, a już szczególnie informatykę)... Ech, prędzej się ugryzie w swoje ucho, niż zobaczy paszport. Bo władza słusznie podejrzewa, że taki ktoś wypnie się na nią i więcej nie wróci do tego "raju na ziemi". Jak mówi ówczesny dowcip "bez problemów paszport dostają tylko emeryci po 80-tce - pod warunkiem, że pokażą na piśmie zgodę obydwu rodziców" :). A teraz możemy już wyjść z Wehikułu. Proszę cofnąć zegarki o jakieś 100 lat i próbować nie dziwić się NICZEMU....Ta surrealistycznie wyglądająca wycieczka (a przecież NICZEGO nie zmyślam - tak było jakieś 15 lat temu!) była potrzebna po to, byście mogli zrozumieć czym była za komuny giełda komputerowa. A była JEDYNYM dostępnym dla typowego Polaka źródłem zaopatrzenia w soft (w hardware zresztą też, ale to akurat nie ma tu nic do rzeczy). Ach, zapomniałbym jeszcze o pewnej drobnostce. Za komuny piractwo nie było... piractwem. Czym było zatem? Ano: LEGALNYM biznesem. Tak: LE-GAL-NYM! Ludzie handlujący na giełdzie byli (w większości) formalnie zarejestrowani w Urzędzie Skarbowym i płacili podatki. A jeśli czasem na giełdę zajechała polic... milicja, to TYLKO po to by... zgarnąć tych, co się nie chcą dzielić pieniążkami z Urzędem Skarbowym! Swoją drogą ci "oficjalni piraci" (czyli kaprzy albo kaprowie, by trzymać się już morskiej terminologii) patrzyli na owe rajdy z... wielką uciechą. Bo czyściły one giełdę z zaniżającej ceny małoletniej i niezarejestrowanej konkurencji! Co za dziwne czasy, nie?

Ale nawet zakładając, że znalazłby się ktoś, komu taka cena wydaje się znośna... nie ma gdzie ich kupić. W Polsce nie ma ANI JEDNEGO sklepu z legalnymi wersjami gier. Po prostu państwo nie zamierza wydawać cennych "zielonych" na zakup takich bzdurek jak gry komputerowe (nowe huty i kopalnie albo pały dla ZOMO - ooo, to co innego!). Naturalnie (jeśli ktoś miał chęć i kasę) może się wybrać np. do Niemiec i kupić sobie taką grę w sklepie... (Naturalnie o ile ma marki, czy inne dewizy, których w PRL NIE WOLNO kupować ani sprzedawać osobom prywatnym!!!). Tylko tyle, że najpierw należy wyżebrać u władz paszport, co wcale nie będzie proste. A gdy gracz np. jest w wieku ogólnie poborowym, bez własnej rodziny (dzieci, żona), do której chciałby wrócić (a nie daj Boże jeśli jeszcze studiuje medycynę albo coś na polibudzie, a już szczególnie informatykę)... Ech, prędzej się ugryzie w swoje ucho, niż zobaczy paszport. Bo władza słusznie podejrzewa, że taki ktoś wypnie się na nią i więcej nie wróci do tego "raju na ziemi". Jak mówi ówczesny dowcip "bez problemów paszport dostają tylko emeryci po 80-tce - pod warunkiem, że pokażą na piśmie zgodę obydwu rodziców" :). A teraz możemy już wyjść z Wehikułu. Proszę cofnąć zegarki o jakieś 100 lat i próbować nie dziwić się NICZEMU....Ta surrealistycznie wyglądająca wycieczka (a przecież NICZEGO nie zmyślam - tak było jakieś 15 lat temu!) była potrzebna po to, byście mogli zrozumieć czym była za komuny giełda komputerowa. A była JEDYNYM dostępnym dla typowego Polaka źródłem zaopatrzenia w soft (w hardware zresztą też, ale to akurat nie ma tu nic do rzeczy). Ach, zapomniałbym jeszcze o pewnej drobnostce. Za komuny piractwo nie było... piractwem. Czym było zatem? Ano: LEGALNYM biznesem. Tak: LE-GAL-NYM! Ludzie handlujący na giełdzie byli (w większości) formalnie zarejestrowani w Urzędzie Skarbowym i płacili podatki. A jeśli czasem na giełdę zajechała polic... milicja, to TYLKO po to by... zgarnąć tych, co się nie chcą dzielić pieniążkami z Urzędem Skarbowym! Swoją drogą ci "oficjalni piraci" (czyli kaprzy albo kaprowie, by trzymać się już morskiej terminologii) patrzyli na owe rajdy z... wielką uciechą. Bo czyściły one giełdę z zaniżającej ceny małoletniej i niezarejestrowanej konkurencji! Co za dziwne czasy, nie?

[Tu mała dygresja. W owym czasie milicja potrafiła - podczas jednego nalotu - błyskawicznie przeczesać całą giełdę (która we Wrocku mieściła się w tym samym miejscu co dziś i gdzie wówczas też bywało tłoczno), obstawić wszystkie możliwe drogi ucieczki szczelnym dwustopniowym kordonem (mundurowi i cywilni), namierzyć wcześniej co większych handlarzy, tak by nie mogli nawiać, pozostawiając stoisko na pastwę losu, etc. Mówiac krótko: działała precyzyjnie i skutecznie - tak jak powinna. Widać WTEDY komuś jednak zależało nad tym, by mieć to miejsce pod czułą kontrolą i skutecznie egzekwować należne władzy prawa i profity. Szkoda, że w dzisiejszych czasach policja już tak nie potrafi. Regres umiejętności, brak motywacji, czy... przekonano kogo trzeba, by im nie zależało? Hm...].

Naturalnie ktoś może mi teraz zarzucić, że sam przecież parę kilobjatów temu stwierdziłem, iż - niezależnie od okoliczności - złodziejstwo ZAWSZE pozostaje złodziejstwem. Że zatem co z tego, że państwo wręcz popierało piractwo. (A to na zasadzie "okradanie imperialistów z ich dorobku jest z naszego punku widzenia moralne, bo to ich osłabia ekonomicznie, nas bogaci, zaś Was demoralizuje - a takimi łatwiej się rządzi"). Że formalnie rzecz biorąc wtedy i dziś robiono to samo: nielegalnie, bo bez wiedzy i zgody zainteresowanych, sprzedawano efekt cudzej pracy? Czyli po prostu kradziono i kupowano kradzione.

Odpowiem - macie rację. Złodziejstwo było i pozostanie złodziejstwem, niezależnie od okoliczności i jako takie formalnie powinno być ukarane.

Wszelako wiecie chyba, że wymierzający wyrok sąd ma obowiązek wziąć pod uwagę rozmaite OKOLICZNOŚCI ŁAGODZĄCE.

Normalnie za zaplanowane z premedytacją morderstwo 10 ludzi, za pomocą np. podłożonego pod wagon pociągu ładunku wybuchowego, dostaje się dożywocie albo "czapę" i nazywa się sprawcę takiego czynu mordercą oraz terrorystą. Czasem jednak można dostać za to samo wysoki order i miano bohatera! Kiedy? A na wojnie na przykład, eliminując np. wrogi sztab dywizji... Morderstwo jest morderstwem - fakt. Ale czy jednak obu sprawców można potępić jednakowo mocno i obu wsadzić do więzienia - albo choć dać identyczny wyrok? Tak szczerze powiedzcie... Ja uważam, że nie. Że CZASEM są pewne okoliczności (byle NAPRAWDĘ ważne!), które MOGĄ znacząco zmienić nasz osąd jakiejś sprawy.

Jakie okoliczności tu przytoczę na obronę ówczesnych piratów i ich klientów? No zaraz - ja JUŻ je wcześniej przytoczyłem! Nie dostrzegliście tej najważniejszej? Był to praktycznie ABSOLUTNY brak alternatywy przy zakupie softu! Albo kupowałeś na giełdzie u pirata - albo nie kupiłeś wcale, bo nie miałeś ani jak ani gdzie. Naturalnie człowiek w 100% uczciwy i czysty moralnie niczym pupka właśnie wykąpanego niemowlaka w ogóle nie powinien w tej sytuacji kupować softu. Jasne. Ale niestety kandydatów na świętych u nas, widać, było (i jest) niewielu. Dlatego mogę zrozumieć, że byli ludzie, którzy WÓWCZAS kupowali u piratów. (Chcę też zauważyć, że w bodaj 1994 ogłoszono amnestię dla ówczesnych piratów i ich klientów).

To wszystko jednak działo się w nienormalnych czasach i nie może być oceniane z dzisiejszego punktu widzenia; tak jak również nie można naginać dzisiejszej giełdowej sytuacji do tamtych czasów. Naprawdę nie widzę żadnej łączności pomiędzy tym co działo się na giełdzie w roku np. 1987 i dziś. Wszelkie próby - podejmowane przez współczesnych piratów i ich klientów - nawiązywania do tamtych pionierskich czasów, zdarzeń i uwarunkowań ekonomiczno-politycznych uważam po prostu za co najwyżej śmieszne i pozbawione sensu. Równie dobrze możecie argumentować, że skoro KIEDYŚ palenie na stosie było legalne i ludzie WTEDY nie widzieli w tym nic zdrożnego, to nie można się czepiać że dzisiaj ktoś kogoś tak publicznie sfajczył?

Teraz chcę oddać wszystkim piratom to, co im należne - gdyby nie ci pierwsi, ehem, SZMUGLERZY :), pracowicie kopiujący dwukieszeniowymi magnetofonami dziesiątki kaset, szmuglujący sprzęt przez granice (bo komputerów Polsce też normalnie kupić się nie dało...) itd. - w Polsce nie byłoby tego komputerowego boomu z pierwszej połowy lat 80-tych (lub byłby w dużo mniejszej skali). Zapewne nie ujrzałby wówczas światła dziennego "Bajtek" - biblia ówczesnych komputeromaniaków, swoją drogą w jego założeniu maczał palce dzisiejszy polski prezydent (tak, tak). A w Bajtku opisy (naturalnie "legalnego inaczej") softu zajmowały w swoim czasie naprawdę sporo miejsca. A gdyby nie było Bajtka, to nie powstałby Top Secret (w którym to recenzje i opisy "legalnych inaczej" gier...) itd. A jakby nie Top Secret... itd. Mówiąc krótko - my, branża, na pewno coś tym piratom zawdzięczamy. Zatem - dzięki, panowie piraci. TAMCI piraci...

Wiem, że - moi dawni piraci - nie robiliście tego dla dobra ogółu; że nie traktowaliście sprzedawania pirackich gier jako próby przybliżenia Polski do Europy. Dzięki za to że nie udawaliście wówczas Robin Hoodów - nikt nie krył, że to biznes, że sprzedaje się ten piracki soft by zarobić. Ja sam też mam Wam co nieco do zawdzięczenia. Kto wie kim byłbym dzisiaj i co bym robił, gdyby nie np. niejaki Plomba (*) ze swoim budzącym zawiść konkurencji srebrnym dwukieszeniowcem (programy kopiowało się taśma-taśma, tak było szybciej), który wyswobodził moją kieszeń z wielu banknotów 1000 zł.

Otóż gdy Plomba (& friends) kolejny raz podniósł cenę za kasetę, wkurzyłem się ciężko i zacząłem kombinować jak by tu wykorzystać komputer niekoniecznie TYLKO do wgrywania coraz droższych gier. I po wielu próbach (muzyka, grafika, programowanie, itp. - do niczego powyższego Bozia talentu nie dała albo dała - ale malutki) odkryłem istnienie tzw. sceny komputerowej - oraz tego, że tam tekściarze, zwani też text-writerami, są w sporym poważaniu. I że pisanie mi idzie i sprawia wielką przyjemność. A jak już zacząłem pisać teksty na tematy różne i najróżniejsze - to widzicie, gdzie skończyłem. Jak w każdej bajce - zło zostaje kiedyś ukarane :). No tak, bo może byłbym dziś np. szanowanym Panem Magistrem Inżynierem w jakiejś Instytucji, może Panem Doktorem, czy Mecenasem - lub jakimś Poważnym Biznesmenem w luksusowej limuzynie, z marsem na twarzy i rozległym wrzodem żołądka, zarabiającym kupę cashu i czytującym Wall Street Journal dla rozrywki, a grającym w golfa z obowiązku (czy może na odwrót?). A tak - garbię się nad klawiaturą, tracę wzrok ślepiąc w monitor, pogrywam sobie w gierki i opisuję swoje wrażenia. Czyż to nie wspaniała fucha? Dzięki, Plomba, tego to Ci na pewno nie zapomnę :))).

Jaki morał płynie z tej przydługawej historii? Skłamałbym, gdybym powiedział, że zeń płynie jakiś morał. Ale czy z każdej opowieści musi zaraz wynikać jakieś mądre przesłanie? Po prostu przypominam sobie dawne czasy (dla części z Was brzmi to pewnie jak kiepskawe opowiadanie sf?). I pokazuję Wam, że jednak nie mam na oczach klapek - oddaję cesarzowi co cesarskie.

A jeśli ktoś zapyta - a gdzie tu coś o współczesnym piractwie? Odpowiadam: temat jest tak ogromny, że jednym tekstem uczciwie omówić się go nie da. No chyba, że będzie to artykuł długości pociągu towarowego. W każdym razie jeśli ten tekst się Wam spodoba, to będę temat kontynuował, tym razem koncentrując się już na współczesności. A mówić ściślej planuję powiedzieć o:

  • Czy piracki rynek ma wpływ na ceny na rynku oficjalnym... i na odwrót.
  • Czy istnienie piractwa trzyma przy życiu nasz przemysł komputerowy?
  • Czy polskie pisma o grach mogą egzystować bez piratów? (A piraci bez pism :)).
  • Czy kupowanie - dzisiaj - pirackiego softu zawsze jest bezapelacyjnie godne potępienia?
  • Czy piraci mogą czegoś nauczyć oficjalnych dystrybutorów?
  • Czy piraci są potrzebni na naszym rynku?
  • Kto robi biznes na giełdzie?
  • Czy piractwo zawsze można potępiać?
  • Kto żyje z pirata?
  • Czego i kogo naprawdę boją się piraci?
  • Czy piractwo to dobry biznes?

(*) - W tych czasach piratów się znało; jeśli nie z imienia, to choć z xywki. To należało wręcz do dobrego tonu, mieć "swego" pirata. W tych czasach piraci sami też grali i potrafili przegadać ze swymi stałymi klientami kilka kwadransów, zaniedbując biznes, o np. sposobie wysadzenia gościa z siodła w Defender of the Crown, czy technice walki morskiej w Pirates, itp. [Nie zapomnę jak dwóch takich panów głośno posyłało potencjalnych klientów w cholerę, bo właśnie dostali świetną gierkę i nie mogli się od niej oderwać; grali aż do końca giełdy; nie zarobili ani grosza ale wyszli szczęśliwi. Powiem tylko, że jeden z nich tworzy od wielu lat - z powodzeniem - znane Wam gry]. Gdzie dzisiaj - na giełdzie - spotkacie takich ludzi?

Smuggler

Piractwo w Polsce część 2 - Grzebanie w mętnej wodzie

Zgodnie z wcześniejszymi obietnicami, autor artykułu „Piractwo - to samo, a inne ... czyli podróż sentymentalna w głąb czasu i wspomnień”, powrócił do tematu i tym razem zajął się czasami współczesnymi, tzn. piractwem w jego obecnej formie.