Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 22 lipca 2004, 17:14

autor: Redakcja GRYOnline.pl

GOL Adventure 2004: Akrobacje lotnicze

17 lipca w Gdańsku rozpoczął się drugi cykl imprez GOL ADVENTURE. Do Gdańska dotarło dwóch szczęśliwców wylosowanych do tego arcyzakręconego zadania. Wyglądali na odważnych, choć w duszy pewnie tlił się płomyk strachu przed tym, co ich czekało.

Tegoroczny Gol Adventure wystartował

17 lipca w Gdańsku po raz drugi rozpoczął się cykl imprez GOL ADVENTURE, gdzie na sam początek poszło maksimum adrenaliny, czyli akrobacje lotnicze samolotem.

W samo południe do Gdańska dotarło dwóch szczęśliwców, którzy zostali wylosowani do tego arcyzakręconego zadania. Wyglądali na odważnych, choć w duszy pewnie tlił się płomyk strachu przed tym, co ich czekało popołudniu.

Aby rozluźnić atmosferę, poszli do centrum Gdańska, który przywitał wszystkich bardzo ładną pogodą i wieloma atrakcjami, ponieważ w tym okresie wystawiały różnego rodzaju sztuki teatry uliczne z całej Europy. Po odbyciu małej wycieczki, przed wyjazdem na lotnisko aeroklubu w Pruszczu Gdańskim, wszyscy wpadli do małej smażalni, gdzie każdy spałaszował nie za dużą (z wiadomych powodów) smażoną rybkę, a przed godziną 16 wszyscy dotarli już na lotnisko, gdzie czekały na nich dwa samoloty. Jeden to dwumiejscowy Zlin 526 F, na którym mały odbyć się akrobacje oraz czteromiejscowa Cesna 172 przeznaczona do lotów widokowych.

Lotnisko i akrobacje

Po przybyciu na lotnisko szczęśliwcy krótko zostali wprowadzeni w plan imprezy i otrzymali zwięzłe informacje o statkach powietrznych znajdujących się na terenie Aeroklubu Gdańskiego.

Niemalże cudem udało się zacząć loty akrobacyjne Zlinem 526 F (który to dostarcza ludziom wrażeń od 32 lat), gdyż po awaryjnym lądowaniu Zlina 142 kilka dni wcześniej na autostradzie w okolicy Katowic wszystkie typy tego samolotu zastały zawieszone w lataniu decyzją administracyjną do czasu odpowiedniego przeglądu... W momencie przybycia na lotnisko zakończył się oblot techniczny samolotu, w czasie którego wykonane były elementy akrobacji. Pasażer tego lotu dłuższy czas w pozycji leżącej dochodził do siebie, co świadczy o tym że akrobacja potrafi dać się we znaki, głównie z powodu przeciążeń, wirowania i nagłych zmian ciśnienia (skoki wysokości).

Udało się również z pogodą, gdyż był to pierwszy dzień słoneczny po dłuższym okresie deszczowym. Pogoda spowodowała, że lotnisko aż tętniło życiem. Odbywały się loty samolotowe, szybowcowe oraz skoki spadochronowe.

W końcu nadszedł kulminacyjny moment, za sterami Zlina zasiadł przebywający na urlopie w Gdańsku czynnie latający kapitan Boeninga 767 (jest on również instruktorem na tzw. Dużym Benku). Człowiek ten kocha latanie, a ze względu na fakt, że najlepszą formą wyżycia się pilota jest właśnie akrobacja, której nie wykonywał od ponad 15 lat z dużą radością i frajdą wykonywał loty.

Pierwszy na przednim siedzeniu (w lotach szkolnych jest to miejsce instruktora w pozostałych pasażera) zasiadł Father Michael. Pierwszą czynnością było zapięcie spadochronu siedzeniowego S-4 – zapinanego na cztery punkty. Dalej zapięte zostały pasy bezpieczeństwa – pasażer mocowany jest do samolotu na 5 pasów! Potem zamknięcie kabiny i kołowanie na pas startowy. Start i po ok. 5 sekundach samolot odrywa się od ziemi, dalej chowa podwozie i przechodzi na intensywne wznoszenie. Loty odbywały się w specjalnie wyznaczonej strefie poza lotniskiem, co niestety uniemożliwiło zrobienie zdjęć samych akrobacji. Z daleka można było zaobserwować wiązankę figur. Były tam m. in.: 2 zwitki korkociągu, pętla, ranwers, zawrót bojowy, wywrót i kilka beczek. Father Michael dobrze zniósł lot, co po długiej podróży nie jest rzeczą aż tak normalną.

Miejsce pasażera zajął z kolei Popiel. Kolejne zapinanie pasów, instrukcja, jak porozumiewać się z pilotem i start. Szybkie nabranie wysokości, wlot do strefy akrobacji. Znowu pętle, beczki, korkociągi … powrót na ziemię. Uczestnik, żywy i zadowolony.

Żeby nie było że GOL eksperymentuje na ludziach, sam chowając głowę w piasek, jako ostatni do samolotu wsiadł członek redakcji GOL’a, Rafi. W czasie lotu oprócz lotu akrobacyjnego, mógł on zaliczyć lot koszący (na niskiej wysokości), tuż na szybowcem który wylądował przymusowo w terenie przygodnym poza lotniskiem. Kolejny lot, kolejne życie i honor Gola uratowany.

Warto podkreślić, że przed lotem było ustalone, że podobnie jak w zapasach czy judo uczestnik ma prawo „poddać się” tzn. zrezygnować z lotu lub poprosić pilota o lądowanie przed czasem. Taka sytuacja nie miała miejsca za co uczestnikom należy się spore uznanie.

Co prawda impreza odbywała się w formule „akrobacje” lub „lot widokowy”, jednak udało się je obie wprowadzić w życie, czemu też uczestnicy się nie sprzeciwili.

Z uwagi na fakt, że na trasie lotu nie było czynnego lotniska cywilnego, gdzie można by dokonać zamiany miejsc, pośród uczestników wylosowano Father Michaela na pozycję za sterami Cessny 172. Jako pierwsza na trasę wystartowała Wilga z transparentem reklamowym. W kilka minut potem Cessna wzbiła się powietrze. Po ominięciu Rafinerii Gdańskiej, udała się na spacer po linii brzegowej Zatoki Gdańskiej. Latanie tym samolotem jest proste i przyjemne, krótko po starcie Father Michael przejął stery i ze stoickim spokojem pilotował samolot, czasami tylko instruowany kciukiem pilota, który pokazywał, czy bliżej czy dalej od brzegu ma lecieć. Po lewej stronie Gdańsk, Sopot, Gdynia, a za Puckiem Cessna dogoniła Wilgę holującą billboard reklamowy. Za Władysławowem małe kółko i powrót tą samą trasą na lotnisko w Pruszczu. Lot spokojny z ładnym widokami na Zatokę i nielicznych plażowiczów, którzy zażywali kąpieli słonecznych.

Po lotach nastąpiło też zwiedzanie hangarów oraz krótki czas na odpoczynek połączony z oglądaniem tego co działo się na lotnisku a w szczególności skoków spadochronowych. Brawura wyczynowców wyzwalała spore emocje nawet u ludzi którzy związani są z lotnictwem od wielu lat.

Po powrocie z lotniska do Gdańska, gdy już opadły emocje, wszyscy uczestnicy postanowili coś jeszcze zjeść, aby poprawić kondycję, gdyż niewielki poranny posiłek dostarczył niewiele energii. Oczywiście jak to nad morzem polskim bywa w menu znalazły się znowu ryby.

Późną nocą jeden z uczestników wrócił do domu, a Popiel korzystając ze sprzyjającej aury postanowił zostać do niedzieli i rozkoszować się wspaniałą pogodą. Na miejsce noclegu została wybrana urokliwa wyspa Sobieszewska, która znajduje się bliziutko Gdańska.

Ponieważ był już środek nocy, po przywitaniu się z morzem, trzeba było udać się na zasłużony odpoczynek po tak emocjonującym dniu.

Następny dzień upłynął pod znakiem wypoczynku, a ponieważ nie udało się wypożyczyć rowerów, mimo dość intensywnych poszukiwań, poranek po śniadaniu stanął pod znakiem plaży i totalnego lenistwa. Niestety morze okazało się na początku troszeczkę zimne i nikt nie odważył się w nim wykąpać, a gdy osiągnęło odpowiednią temperaturę, to już było troszeczkę późno i trzeba było wracać do Gdańska. Gdy zaczęło dokuczać słoneczko, ze względu na brak wspomnianych rowerów, zaczęliśmy się przemieszczać po wyspie na własnych nogach, co uniemożliwiło nam jej dokładną penetrację. Jednak mimo to został zaliczony całkiem spory jej kawałek, popłoszyliśmy trochę ptaków w okolicy, bo jak się okazało znajdował się tutaj „Rezerwat Ptasi Raj” o czym można było się przekonać na własne oczy.

Powrót do Gdańska troszeczkę się opóźnił, co było spowodowane łączącym wyspę z lądem mostem pontonowym, który co chwilę był zamykany ze względu na przepływające żaglówki.

Gdańsk wieczorem przywitał dość kapryśną pogodą. Mimo to udało się całkiem przyjemnie spędzić wieczór i kawałek nocy oglądając teatry uliczne, jachty w porcie i popijając piwo w okolicznych knajpach w trakcie burzy która trwała dobre dwie godziny.

Przed wyjazdem z Gdańska w środku nocy zostały uwiecznione na zdjęciach jego nocne widoki które na pewno każdemu się spodobają.

Cała impreza przebiegła w miłej atmosferze przepełnionej dreszczykiem emocji, jaki dostarczyły każdemu z uczestników akrobacje lotnicze, każdy na pewno jeszcze po paru latach będzie pamiętał i miło wspominał lotnisko w Pruszczu Gdańskim i akrobacje Zlinem 526 F w trakcie których przeciążenia dochodziły do 5 g.

Wszyscy uczestnicy wykazali się wielką odwagą i nikt nie zrezygnował z przeżyć, jakie może dostarczyć jedna z najlepszych karuzel na świecie czyli lot samolotem połączony z akrobacjami lotniczymi.

Rafał Swaczyna

Poniżej znajdują się sprawozdania z imprezy napisane przez dwójkę jej uczestników: Michała Wełnę (Father Michel) oraz Pawła Lubińskiego (Popiel).

17 lipca 2004 będzie bez wątpienia dniem, który zapamiętam do końca życia, takich emocji jakie zapewniła mi redakcja GOL’a za pośrednictwem aeroklubu w Pruszczu Gdańskim po prostu się nie zapomina. Z dołu wszystko wygląda pozornie prosto, ale w momencie, gdy pilot wykonuje pierwszą beczkę, człowiek nie wie czego ma się złapać, a organizm nieznośnie przypomina o tym, co było na obiad, w głowie rodzi się tylko jedna myśl – „Co ja tu właściwie robię?”. Jednak beczki okazały się niczym w porównaniu z drugą akrobacją, gdy samolot nagle wystrzelił pionowo w górę, a po osiągnięciu odpowiedniego pułapu, zaczął pikować w dół. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze odgłos zwalniającego silnika, coraz wolniej kręcące się śmigło i dźwięk jakiegoś alarmu – nie wiadomo właściwie, czy jeszcze panujemy nad maszyną, a widok nieuchronnie zbliżającej się ziemi powoduje przyspieszenie akcji serca do niesłychanych wartości. No i jeszcze 5 g wbijające w fotel i zdzierające z głowy słuchawki, nie wiem, jak ten pilot z tyłu był w stanie utrzymać się w pozycji, która umożliwiała mu bezpieczne pilotowanie, bo ze mną grawitacja robiła co chciała.

Drugi lot był nieco spokojniejszy od akrobacji Zlinem 526, choć wcale nie dostarczał mniejszej ilości wrażeń. Wybrzeże widziane z lotu ptaka jest po prostu cudowne, choć nie było mi dane zbyt długo podziwiać tych widoków, gdyż w pewnym momencie pilot stwierdził, że teraz ja pilotuję. Gdy złapałem za stery Cessny 172, jedyne na co mogłem patrzeć to wysokościomierz (który niemiłosiernie pokazywał, że lecimy w dół), wariometr (pokazuje z jaką prędkością samolot się wznosi bądź opada) i cała reszta wskaźników. Jednak po kilku zakrętach i poderwaniach poczułem się nieco pewniej i mogłem czerpać całą przyjemność z pilotowania samolotem, a jest to uczucie niesamowite.

Niestety cała impreza, oprócz niezapomnianych wrażeń, zostawiła we mnie tęsknotę za ponownym trzymaniem sterów, a latanie to droga rozrywka. Pozostaje mi powalczyć w kolejnej edycji GOL Adventure, o ile oczywiście się odbędzie. Jeszcze raz serdecznie dziękuję całej Redakcji, nawet nie wiecie jakiej frajdy mi dostarczyliście, zdecydowanie warto było jechać przez cały kraj, by spędzić tę godzinę w chmurach.

Michał „Father Michael” Wełna

Ciężko opisać wrażenia z lotu samolotem akrobacyjnym , ale spróbuje to zrobić.

Wszystko zaczęło się od spokojnego startu i wznoszenia się na wysokość 1300 m, następnie usłyszeliśmy w słuchawkach, że w okolicy wyładował szybowiec i mamy za zadanie go zlokalizować. Pilot zwiększył pułap i na 2500 m zauważyłem szybowiec stojący na ściernisku, poinformowałem o tym pilota i on stwierdził ze teraz go przejmiemy i w tym momencie ze spokojnego lotu zrobiła się szaleńcza jazda: szybki zwrot przez skrzydło i lot nurkowy na szybowiec, który rósł w oczach strasznie szybko. W ostatnim momencie pilot wyciągnął i przeleciał bardzo nisko nad szybowcem, następnie powiedział, że chwile polatamy nad szybowcem, tak aby obsługa naziemna go zlokalizowała.

Loty nad szybowcem trwały 10 minut, po których stwierdziłem, że pomału mam już dość – chyba niepotrzebnie jadłem obiad w Gdańsku, ale nic. Po chwili pilot powiedział, że wystarczy tego latania nad szybowcem i zrobimy kilka figur akrobacyjnych i teraz dopiero odczułem co to znaczy przeciążenie 5 g - coś niesamowitego , horyzont raz był na górze, raz na dole, ciężko się było w tym wszystkim połapać , po 10 minutach akrobacji pilot spytał, czy wszystko OK, bo musimy już kończyć, ponieważ paliwo się kończy, a jeszcze jedna osoba musi polatać. Przyznałem mu racje, zresztą nie wiem, czy wytrzymałbym jeszcze jakieś akrobacje. Obiad miałem już pod gardłem. Wylądowaliśmy szczęśliwie, spokojnie kołowaliśmy pod hangar i na tym skończyła się przygoda z lataniem akrobacyjnym. Lot trwał około 30 minut, a mi się wydawało, że lataliśmy 5 minut. Następnym punktem programu był przelot czteroosobową Cessną nad Wybrzeżem Gdańskim. W porównaniu z lotem Zlinem straszna nuda ładne tylko były widoczki i na tym skończyła się moja przygoda z lataniem.

Paweł „Popiel” Lubiński

GOL Adventure 2004: Paintball

Ostatnia z imprez tegorocznej edycji GOL Adventure – paintball – odbyła się w sobotę, 18 września. Strzelaliśmy się w krakowskim Borku Fałęckim, dzielnicy porośniętej zagajnikami. Zabudowa występująca nieczęsto. Zbiorniki wodne w postaci kałuż.

GOL Adventure 2004: Rafting

21 sierpnia odbyła się trzecia impreza z tegorocznej edycji GOL Adventure – spływ pontonem Przełomem Dunajca. Przygoda łącząca w sobie przeżycia na górskiej rzece z wystawną kolacją w pienińskiej bacówce.

GOL Adventure 2004: Piper Cub

Druga impreza z cyklu GOL Adventure 2004 już za nami, była to ostatnia z lotniczych imprez w tym roku. Jak to bywa w imprezach organizowanych w Krakowie, tradycyjnie wszyscy uczestnicy spotkali się na płycie Rynku Krakowskiego pod skarbonką...