Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 3 czerwca 2004, 12:49

autor: Krzysztof Marcinkiewicz

Pojutrze - recenzja filmu

Filmy katastroficzne główny nacisk kładą na efektowność - kataklizmy jakie w nich następują muszą być niezwykle spektakularne. Film pod tytułem "Pojutrze" jest bez wątpienia tego typu produkcją. Czy niesie ze sobą coś ponad to o czym wspomniałem?

Zapewne znacie uczucie niedosytu, jakie ostatnio często towarzyszy widzom opuszczającym sale kinową po projekcji filmu? Ja takie miałem po kilku ostatnich produkcjach Rolanda Emmericha. Pamiętam, że po wyjście z projekcji Gwiezdnych Wrót byłem wniebowzięty i zachwycony. Należę do tej grupy ludzi, którzy są fanami StarGate, a także jego serialowej odmiany SG-1 i nadchodzącej Stargate: Atlantis. W każdym razie wtedy, w 1994 roku, stałem się fanem tego reżysera. Kiedy na ekrany kin wszedł Dzień Niepodległości, byłem zachwycony. To był pierwszy film, który na tak szeroką skalę dewastował Stany Zjednoczone. Z perspektywy czasu nie oceniam tego filmu jako coś ambitnego, bardziej jako patetyczne i żenujące kino akcji, w którym dzielni Amerykanie w obliczu klęski jednoczą się i wspólnymi siłami pokonują wszelkie zło tej części galaktyki. Nie ma co czarować, że Dzień Niepodległości był komercyjną papką, która przysporzyła reżyserowi kupę pieniędzy, zaś widza bawiła przez dwie godziny projekcji. Jednak dzieło to otworzyło pewną furtkę w branży filmowej. Przed nim, filmy katastroficzne odnosiły się do rekonstrukcji autentycznych wydarzeń.

Dopiero produkcja Emmericha sprawiła, iż rozpoczęto wielkie inwestycje w dewastację naszego świata na ekranach kin. Armageddon czy Dzień Zagłady, to kolejne produkcje, w których wydano mnóstwo pieniędzy na efekty specjalne, pozwalające widzom zobaczyć jak można zniszczyć prawdziwe miasta. Abstrahując od poziomu intelektualnego fabuły, która otaczała te destrukcje... sam fakt inwestowania w produkcje takich efektów specjalnych, był kolejnym etapem w rozwoju amerykańskiej kinematografii. Emmerich po Dniu Niepodległości niszczył miasta USA kilkukrotnie. W Godzilli burzył Nowy Jork za pomocą gigantycznego stwora, zaś w jego najnowszej produkcji – Pojutrze – rozwali Los Angeles za pomocą tornad, zaś Nowy Jork zatopi, a następnie zamrozi. Wracając do niedosytu, o którym pisałem na początku tego akapitu... Po wyjściu z projekcji tego ostatniego filmu, uczucie to niestety towarzyszyło mi stale.

Pojutrze pod względem konstrukcji fabuły bardzo przypomina Dzień Niepodległości. Mamy tutaj klimatologa Jacka Halla, który całe swoje życie poświęcił zbieraniu dowodów na to, że prędzej czy później czeka nas kataklizm, kończący się kolejną epoką lodowcową. Nieoczekiwanie okazuje się, że przepowiadana przez niego zagłada jest realna i będzie miała miejsce w ciągu najbliższych dni. Próbuje przed tym ostrzec rząd Stanów Zjednoczonych, ale nikt nie chce go słuchać. Dopiero gdy sytuacja staje się podbramkowa, a dowody niezbite, Hall zostaje wysłuchany przez prezydenta i proszony o radę co robić. Hall, to taki David Levinson z Dnia Niepodległości, który jako pierwszy odkrywa, że sygnał nadawany przez kosmitów to odliczanie do ataku. Także stara się o tym ostrzec rząd USA, ale z początku nikt nie bierze go na poważnie.

Pod kątem standaryzacji swoich scenariuszy Emmerich nie zawodzi. Jak zwykle mamy naukowca, który jest w posiadaniu dowodów potwierdzających jego największe obawy. Mamy też dyplomatę – w tym przypadku vice-prezydenta USA – który go wyśmiewa. Kiedy nadchodzą pierwsze kataklizmy, wówczas wszyscy zwracają się właśnie do naukowca o pomoc i radę. On sam musi podjąć się desperackiej próby realizacji swoich celów – w Dniu Niepodległości był to lot na statek matkę i zainfekowanie go wirusem.... Zaś w filmie Pojutrze Jack Hall musi wyruszyć do pokrytego śniegiem i mrozem Nowego Jorku, by ratować swojego syna. Jak to zwykle bywa w kinie katastroficznym a’la Emmerich, przyjdzie nam popatrzeć na spektakularne niszczenie najsłynniejszych miast na świecie przez niecodzienne kataklizmy. W tym przypadku będą to tornada w Los Angeles, które przejdą przez miasta i dosłownie zmiotą jego większą część z powierzchni ziemi. Kulminacyjnym kataklizmem będzie natomiast zatopienie Nowego Jorku ze Statuą Wolności na czele, a następnie przejście burzy zimowej, która pokryje śniegiem i lodem cały północny glob. Oczywiście nie zabraknie też patosu - przemówienia amerykańskiego prezydenta do swojego narodu, w którym przyznaje się do błędów i obiecuje większy szacunek do Matki Ziemi, a także zjednoczenie się narodu amerykańskiego, dotkniętego tak straszliwym kataklizmem. Czego więc możemy się spodziewać po najnowszym dziele Emmericha? Po prostu Dnia Niepodległości, w którym zamiast kosmitów odpowiedzialnych za kataklizmy naszej planety, mamy wkurzoną matkę naturę, która ma dosyć okazywanego jej braku szacunku... A jej gniew będzie srogi i bardzo spektakularny dla wszystkich, którzy zapragną go zobaczyć na dużym ekranie.

Ale o czym prócz kataklizmu jest Pojutrze? Nie da się uogólnić fabuły tego filmu, gdyż tak naprawdę wystarczy wejść na oficjalną stronę obrazu, aby wiedzieć jaki jest scenariusz. Poniższy opis nie jest więc spoilerem w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale jeśli nie chcecie wiedzieć co oprócz kataklizmów czeka na Was w tym filmie, to po prostu pomińcie ten akapit. Jack Hall, w którego wcielił się Dennis Quaid, jest klimatologiem, który przepowiada drugą epokę lodowcową, mającą nastąpić za kilkanaście pokoleń. Na przełomie kilku dni przekona się, że był w wielkim błędzie. Kataklizm nastąpi za kilkadziesiąt godzin, a on sam będzie musiał podzielić swoje obowiązki na ocalenie tylu ludzi ilu zdoła, oraz na uratowanie swojego jedynego syna – Sama. W pierworodnego Halla wciela się Jake Gyllenhall, którego podziwiać mogliśmy w świetnej, tytułowej roli w Donnie Darko.

Zakochuje się on w koleżance i dla niej włącza się do drużyny intelektualistów, mających reprezentować ich uczelnię w turnieju edukacyjnym w Nowym Jorku. Niefortunnie, w momencie trwania tegoż turnieju, na planecie zaczynają dziać się nieoczekiwane i bardzo destrukcyjne kataklizmy. W Los Angeles pojawiają się tornada, które zmiatają połowę miasta z powierzchni ziemi, zaś w kilku punktach globu prądy oceaniczne gwałtownie zmniejszają swoją temperaturę o 13 stopni. Analiza spadku temperatury naprowadza brytyjskiego naukowca na raport Jacka Halla, w którym przepowiada on, że topniejące lodowce spowodują gwałtowne zmiany klimatyczne na całej planecie. Efektem tych zmian ma być nastanie drugiej epoki lodowcowej. Niedługo po tornadach w Los Angeles, w Nowym Jorku zaczyna się ulewa. W ciągu kolejnych godzin miasto ogarnia panika, ludzie uciekają z miasta tworząc olbrzymie korki. Nie są świadomi, że w kierunku ich miasta nadciąga gigantyczna fala tsunami, która niedługo zatopi całe miasto. W międzyczasie Jack Hall odkrywa, że na planecie utworzyły się trzy gigantyczne burze, których centrum stanowi obszar o średnicy 80 kilometrów, zaś temperatura jaka w nich panuje, to minus 100 stopni Celsjusza. Jedna z takich burz ma przejść przez Nowy Jork za kilka godzin, a wszystko co stanie w jej centrum zostanie zamrożone w ciągu kilku sekund. Po potopie Sam kontaktuje się ze swoim ojcem, a ten na chwilę przed utratą łączności każe mu pozostać w bezpiecznym miejscu i utrzymać za wszelką cenę ciepło. Obiecuje mu, że przybędzie na ratunek... Reszta filmu pozostaje tajemnicą tych, którzy zdecydują się go obejrzeć.

Samymi kataklizmami nie będę się zajmować w tym artykule. Emmerich jest mistrzem dewastacji i to, co zrobił z Los Angeles i Nowym Jorkiem spełniło moje oczekiwania. Widok, jak tornado dewastuje słynny napis Hollywood, albo jak Statua Wolności tonie w głębinach oceanu, każdemu się spodoba. Dodatkowo, takie elementy jak śnieżyca w indyjskim mieście New Dehli, czy grad wielkości strusich jaj w Japonii, także podkręci widza. Jeśli więc udacie się na Pojutrze tylko po to, aby zobaczyć jak tym razem reżyser zniszczy najsłynniejsze miasta Stanów Zjednoczonych, to wyjdziecie z kina zadowoleni. Osobiście oczekiwałem oprócz pełnej drogich efektów specjalnych czegoś więcej – jakiejś ciekawej historii. Tak naprawdę okazała się ona bardzo płytka. Ojciec wyrusza na ratunek synowi. Po prostu. Syn z kolei jest jedyną osobą w Nowym Jorku, która jest świadoma nadchodzącej, śmiercionośnej zagłady – burzy zimowej. Co więc robi? Wraz z grupą ludzi pozostaje w murach biblioteki publicznej, gdzie rozpalają w kominku ogień. Co palą? Książki, rzecz jasna.

Abstrahując od tego, że biblioteka pełna jest krzeseł i innych mebli, które paliłyby się znacznie dłużej niż książki. Zanim jednak do tego dojdzie poznamy wszystkich bohaterów dramatu Emmericha. Dowiemy się, że Jack Hall to pracoholik, oddany swojej pracy do tego stopnia, że zaniedbuje żonę i syna. Syn z kolei zakochuje się w koleżance i boi się jej do tego przyznać. Wątek ten rozwijany jest podczas dramatycznych wydarzeń w Nowym Jorku, gdzie zanim potop i mróz połączy Sama Halla z kobietą jego życia, to będzie on musiał stawić czoła nowojorskiemu absztyfikantowi, jaki pojawił się podczas turnieju edukacyjnego. Podczas gdy Sam z przyjaciółmi walczy w Nowym Jorku z innymi uczelniami, Jack Hall analizuje dane i próbuje udowodnić, że dzieje się to, co od lat przepowiadał. Oczywiście z początku vice-prezydent nie chce go słuchać, ignoruje go i wręcz wyśmiewa. Dopiero pierwsze kataklizmy i symulacje burz zimowych sprawiają, iż przedstawia swój scenariusz prezydentowi. Poproszony o radę udziela jej – ewakuować wszystkich z południowej połowy Stanów Zjednoczonych, jak najdalej na południe, pozostałych pozostawić samych sobie, bo nie zdążą uciec przed nawałnicą. Co więc robi prezydent? Zarządza ewakuację do Meksyku. Pół narodu amerykańskiego zaczyna nielegalnie przekraczać granicę starając się znaleźć bezpieczne schronienie w Meksyku.

Jak w przypadku innych filmów Emmericha spotkamy się z charakterystycznym dla jego obrazów humorem słownym i sytuacyjnym, który będzie poprawiać nam nastrój po zapierających dech w piersiach kataklizmach. Tradycyjnie też zobaczymy wiele znanych twarzy, chociaż nie można powiedzieć, aby w większości przypadków byli to aktorzy kina klasy A (raczej gwiazdy amerykańskich seriali telewizyjnych) – oprócz dwójki wyżej wymienionych aktorów w filmie gra też Ian Holm (Bilbo Baggins z Władcy Pierścieni).

Na pytanie, czy warto zobaczyć w kinie Pojutrze już odpowiedziałem – to, w jaki sposób Emmerich dewastuje najsłynniejsze miasta świata warto zobaczyć. Jeśli oczekujemy czegoś więcej niż efektów specjalnych, to wielkich rewelacji na waszym miejscu bym się nie spodziewał. To kino mało ambitne, mające raczej zaskoczyć widza spektakularnością i płytkimi żartami, niźli zmuszać do refleksji na temat wpływu człowieka – jako jednostki – na zagładę ludzkości. Historia klimatologa, który wyrusza do zamarzniętego Nowego Jorku, bo obiecał to synowi kilka godzin przez burzą śnieżną, jest w gruncie rzeczy infantylna i nadaje się dla miłośników twórczości fabularnej Walta Disneya. Gra aktorska głównych bohaterów ratuje sytuację. Komizm zawarty w filmie niekoniecznie musi się spodobać każdemu, jest na poziomie Dnia Niepodległości, więc każdy z Was zna już odpowiedź na pytanie – czy będą mnie śmieszyć żarty w Pojutrze? Ja na projekcji dobrze się bawiłem. Oczekiwałem typowego Emmericha i nie zawiodłem się. Dostałem to, czego się spodziewałem. A, że owe oczekiwania były niewielkie, to już inna sprawa. Idźcie na ten film jutro, a pojutrze wypowiedzcie się co o nim myślicie na forum GRY-OnLine ;)

Krzysztof „Kokosz” Marcinkiewicz