Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 18 kwietnia 2011, 13:20

autor: Adrian Werner

The Next Big Thing - recenzja gry

Twórcy popularnej trylogii Runaway powracają. Sprawdziliśmy, czy nowa przygodówka Hiszpanów spełnia pokładane w niej nadzieje.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Hiszpańskie Pendulo Studios to zespół doskonale znany miłośnikom przygodówek dzięki trylogii Runaway. W momencie premiery jej pierwszej odsłony na rynku panowała posucha i z każdej strony dobiegały głosy, że ten gatunek jest już jedną nogą w grobie. Dlatego produkcja tej ekipy, pomimo sporej liczby niedociągnięć, zyskała sympatię dużej grupy graczy. Co jednak godne pochwały, twórcy nie spoczęli na laurach. Wręcz przeciwnie. Każda ich kolejna gra była znacznie lepsza niż poprzednie. To wytrwałe samodoskonalenie przyniosło w końcu Runaway: Przewrotny Los; grę tak dobrą, że nie miałaby się czego wstydzić, nawet gdyby wydano ją na początku lat dziewięćdziesiątych, czyli w złotym okresie przygodówek. Osiągnąwszy tak wiele, autorzy doszli jednak do wniosku, że temat uległ wyczerpaniu i postanowili zaoferować graczom coś zupełnie innego. Skierowali więc wzrok na jedno ze swoich pierwszych dzieł, czyli nigdy niewydane w języku angielskim Hollywood Monsters. Zrozumieli, że bogatsi o kilkanaście lat doświadczeń są teraz w stanie zaprezentować zawarte w tym tytule pomysły, tak jak te na to zasługują. Tak narodziło się The Next Big Thing.

Bohaterowie nie mają żadnych problemów ze zdobyciem sympatii gracza.

Tym, co zachwyca już w pierwszych minutach kontaktu z grą, jest wyjątkowo ciekawy świat. Znane z opowieści grozy potwory istnieją tam naprawdę. Zamiast jednak kryć się w kanałach czy straszyć w opuszczonych domach postanowiły ujawnić swoje istnienie reszcie społeczeństwa. Taki plan zapewne skończyłby się dla nich tragicznie, gdyby nie magia srebrnego ekranu. Monstra te bowiem zdecydowały się grać w filmach. Głównie w horrorach, bo z taką aparycją do tego nadawały się najbardziej. Okazało się to strzałem w dziesiątkę i zwykli obywatele pokochali produkcje z nieludzkimi aktorami. Wraz z popularnością przyszła tolerancja. Sława, jaką zdobyli najwięksi gwiazdorzy, sprawiła, że z „dziwadeł” zmienili się w „uroczych ekscentryków”. W ten oto sposób maszkary stały się prawdziwym filarem Fabryki Snów. Niektóre z nich zajmują się nawet produkcją, inwestowaniem czy zarządzaniem własnymi wytwórniami. Akcja The Next Big Thing zaczyna się w dniu rozdania Złotych Kurczaków, czyli statuetek będących czymś w rodzaju Oscarów dla potworów. Żadna szanująca się gazeta nie może przegapić takiego wydarzenia. Jedna z najbardziej poczytnych wysyła więc na tę imprezę dwójkę swoich reporterów i w ten właśnie sposób poznajemy głównych bohaterów. Pierwszym z nich jest Dan Murray – przystojny, choć czasem gburowaty dziennikarz, wyrzucony niedawno z sekcji sportowej. Jak można się domyślić, nie podchodzi on ze zbytnim entuzjazmem do zadania opisania gali Złotych Kurczaków. Towarzyszy mu Liz Allaire – młoda przedsiębiorcza blondynka o rozbuchanych ambicjach, które co chwila pakują ją w kolejne tarapaty. Ta ostatnia cecha jest zresztą tym, co doprowadza do rozpoczęcia właściwej fabuły gry. Wracając z gali, Liz zauważa, jak Duży Albert, czyli jeden ze słynnych gwiazdorów-potworów, wdrapuje się przez okno do prywatnego gabinetu potentata filmowego Fitza Randolpha. Panna Allaire nie zamierza oczywiście przegapić takiej okazji i rozpoczyna własne śledztwo. Nie wszyscy są jednak miłośnikami jej dziennikarskiego talentu i nie zamierzają pozwolić, by wtykała nos w nie swoje sprawy. Tak zaczyna się całkiem skomplikowana intryga, której odkrywanie daje sporo satysfakcji i sprawia, że gra się, by zobaczyć, jak fabuła potoczy się dalej.

Na początku dwójka głównych bohaterów nie darzy się zbytnią sympatią. Ona nazywa go dupkiem, on ją wariatką. Tarcia między nimi dodają całej historii pikanterii, ponieważ zarówno Liz, jak i Dan są bardzo sympatycznymi postaciami. Murray potrafi być arogancki i złośliwy, ale jednocześnie wszystko robi z takim urokiem, że nie sposób go nie lubić. Ponadto pod tą cyniczną powłoką kryje dobre serce. Początkowo pomaga swojej partnerce tylko z powodu posiadanych przez nią biletów na wielką galę bokserską, ale szybko oczywiste staje się to, że autentycznie zależy mu na tym, by nie stała się jej krzywda. Sama Allaire to natomiast pewna siebie dziewczyna, niebojąca się wyrażać na głos swoich opinii. Tym, co czyni ją wyjątkową, jest fakt, że brakuje jej kilku klepek. Już po kilkunastu minutach zabawy zyskujemy pewność, że z tą panną jest coś mocno nie tak. Jest to bardzo odświeżające podejście. Męsko-damski duet nie jest niczym nowym w przygodówkach, ale zazwyczaj jego żeńska część jest znacznie mniej interesująca. W The Next Big Thing dzięki niezbyt stabilnemu stanowi psychicznemu Liz udało się tego uniknąć. Postacie w ogóle są silną stroną gry. Wypełnione potworami Hollywood zamieszkują głównie dziwaki przeróżnego sortu i prawie każdy z nich oferuje nowe powody do śmiechu. W trakcie naszych przygód spotykamy m.in. Poetę Bólu, który inspirację do wierszy znajduje w wyszukiwaniu kolejnych sposobów robienia sobie krzywdy. Dan Murray wdaje się też w krótki romans z urodziwą mumią. Nawet regularnie pojawiające się roboty strażnicze oferują niezwykłą różnorodność osobowości. Jeden z nich nie pragnie niczego innego niż umrzeć, inny jest wybitnym, choć kompletnie ignorowanym specjalistą od ekonomii, a kolejny ma obsesję na punkcie przedmiotów tak starych, że rzekomo posiadają właściwości magiczne.

Na najniższym poziomie trudności pomocną radą służy narrator.

The Next Big Thing to stuprocentowa klasyczna przygodówka. Zabawa polega więc głównie na dokładnym przeszukiwaniu lokacji, prowadzeniu rozmów, zbieraniu przedmiotów i oczywiście rozwiązywaniu zagadek. Mechanika gry oraz interfejs zrealizowane są bezbłędnie, co nie dziwi, biorąc pod uwagę doświadczenie Pendulo w tym gatunku. Twórcy zadbali też o dodanie pewnych ułatwiających życie rozwiązań. Każdy gracz musi najpierw stworzyć własny profil (wybrawszy awatar i ustaliwszy hasło), do którego przypisywane są zapisy stanu gry. Dzięki temu wiele osób może poznawać przygody Dana i Liz niezależnie od siebie na jednym komputerze. Autorzy zaoferowali trzy poziomy trudności. Pierwszy z nich posiada wbudowane podpowiedzi oraz opcję podświetlania interaktywnych elementów lokacji. Średni ma wyłączone wskazówki, a na najwyższym brakuje jakichkolwiek ułatwień. Wytrawnym graczom w przygodówki odradzam wybieranie najprostszej opcji. Gra jest bowiem po prostu zbyt łatwa. Poza jedną zagadką związaną z hieroglifami łamigłówki nie stanowią dużego wyzwania i rozwiązywanie ich większości osób nie powinno sprawić poważnych problemów. Warto dodać, że mimo to zapewniają sporo frajdy, ponieważ są zawsze bardzo logiczne (nawet jeśli jest to czasem dosyć zakręcona logika) i pomysłowe.

Sporo zadań rozłożono na kilka części. W jednym z początkowych fragmentów musimy przekonać szalonego naukowca, że nadajemy się na królika doświadczalnego, mogącego wypróbować jego maszynę teleportującą. Eksperyment jest bardzo niebezpieczny, więc wymagana jest osoba bez życiowych perspektyw, z mocno uszkodzoną psychiką i której pozostało raptem kilka miesięcy życia. Musimy zatem wymyślić coś, by wyrzucono nas z pracy, potem oszukać maszynę badającą nasz stan zdrowia, a na koniec wykombinować, jak udawać wariata na teście Rorschacha. Mocną stroną The Next Big Thing jest to, że zawsze wiemy, co powinniśmy osiągnąć i problemem jest jedynie wymyślenie sposobu realizacji tegoż. Dodatkowo większość rozdziałów rozgrywa się na dosyć ograniczonym terenie, więc nie ma tu bezsensownego włóczenia się po wielu lokacjach. Polecam natomiast dokładne przeszukiwanie każdego ekranu, ponieważ gra nagradza to masą zabawnych komentarzy. Sympatycznym ułatwieniem jest system poruszania się. Wystarczy kliknąć w jakimkolwiek miejscu dwa razy, a nasza postać błyskawicznie się tam pojawi. Dzięki temu nie marnujemy czasu na czekanie, aż bohater łaskawie raczy doczłapać do wskazanego punktu.

Seria Runaway przyzwyczaiła nas do świetnej oprawy graficznej, jednak tym razem Pendulo jeszcze bardziej podniosło poprzeczkę. Gra stosuje standardowy patent z dwuwymiarowymi tłami i trójwymiarowymi postaciami. Wszystkie elementy zostały wykonane po mistrzowsku. Lokacje przepełniono detalami i prawie każda stanowi śliczny obrazek, który chciałoby się ustawić jako tło pulpitu w komputerze. Bohaterowie złożeni są z polygonów, ale pokryto ich komiksowymi teksturami oraz specjalnym sposobem cieniowania, dzięki czemu doskonale komponują się z ręcznie malowane tłami. Ponadto regularnie raczeni jesteśmy sympatycznymi scenkami przerywnikowymi. Grając w The Next Big Thing, często odnosiłem wrażenie, że bawię się interaktywnym filmem animowanym. Jedynym słabszym elementem całości są animacje chodu głównych bohaterów. Czasami nie są one tak płynne, jak być powinny, ale jest to drobiazg, który absolutnie nie psuje pozytywnego wrażenia, jakie wywiera reszta oprawy graficznej. Warto natomiast pochwalić twórców za umożliwienie zmiany rozdzielczości, dzięki czemu na nowoczesnych monitorach nie straszą czarne pasy po bokach ekranu ani rozmycie obrazu. Bardzo dobrze wypada też strona dźwiękowa. Zabawę umilają przyjemne melodie, a głosy postaci, poza kilkoma wyjątkami, są przekonujące i bardzo charakterystyczne. Świetnie zrealizowany został również narrator. Komentuje on wydarzenia oraz dopowiada istotne szczegóły historii i czyni to w sposób dodający całej opowieści kolorytu. W niektórych fragmentach zamienia się nawet w lektora czytającego kwestie wypowiadane przez postacie, co tworzy bardzo filmowy efekt końcowy. Narrator służy też pomocą na najniższym poziomie trudności. Poproszony o radę naprowadza nas na właściwy trop.

Mocną stroną gry jest śliczna i bardzo kreskówkowa oprawa graficzna.

Wielbiciele przygodówek wiązali z The Next Big Thing spore nadzieje i twórcom udało się je w większości spełnić. To zdecydowanie najlepsza z dotychczasowych produkcji Pendulo. Oryginalność świata zaowocowała niezwykłą różnorodnością postaci oraz lokacji, a fabuła, choć utrzymana w humorystycznej konwencji, potrafi wciągnąć. Dan i Liz są bardzo sympatycznymi postaciami i kibicujemy im od pierwszych minut opowieści. Doskwiera trochę łatwość zagadek, ale wybranie najwyższego poziomu trudności pozwala na zmniejszenie tego problemu. Ponadto gra jest, jak na obecne standardy gatunku, całkiem długa i nie da się jej skończyć za jednym posiedzeniem. Hiszpanie ponownie udowodnili, że są jednymi z najlepszych deweloperów specjalizujących się w przygodówkach i każdy miłośnik tego typu rozrywki powinien rozważyć zakup ich najnowszego dzieła. Po zakończeniu zabawy szybko pojawia się ochota na ponowne odwiedziny pełnego potworów Hollywood i mam szczerą nadzieję, że autorzy zaoferują w przyszłości część drugą. Przedstawiony w grze świat ma bowiem tak duży potencjał, że spokojnie starczy go przynajmniej na trylogię.

Wiktor „Adrian Werner” Ziółkowski

PLUSY:

  • fascynujący świat gry;
  • wysokiej jakości humor;
  • wciągająca fabuła;
  • sympatyczne postacie;
  • logiczne i pomysłowe zagadki;
  • masa odniesień do filmowej klasyki;
  • świetna oprawa audiowizualna.

MINUSY:

  • zbyt proste zagadki;
  • niedomagająca momentami animacja postaci;
  • mimo wszystko zbyt krótka;
  • zbyt długi czas doczytywania niektórych lokacji.

Adrian Werner

Adrian Werner

Prawdziwy weteran newsroomu GRYOnline.pl, piszący nieprzerwanie od 2009 roku i wciąż niemający dosyć. Złapał bakcyla gier dzięki zabawie na ZX Spectrum kolegi. Potem przesiadł się na własne Commodore 64, a po krótkiej przygodzie z 16-bitowymi konsolami powierzył na zawsze swoje serce grom pecetowym. Wielbiciel niszowych produkcji, w tym zwłaszcza przygodówek, RPG-ów oraz gier z gatunku immersive sim, jak również pasjonat modów. Poza grami pożeracz fabuł w każdej postaci – książek, seriali, filmów i komiksów.

więcej

The Next Big Thing - recenzja gry
The Next Big Thing - recenzja gry

Recenzja gry

Twórcy popularnej trylogii Runaway powracają. Sprawdziliśmy, czy nowa przygodówka Hiszpanów spełnia pokładane w niej nadzieje.

Recenzja gry Indika - ta gra ma drugie, trzecie i czwarte dno refleksji nad religią i posłuszeństwem
Recenzja gry Indika - ta gra ma drugie, trzecie i czwarte dno refleksji nad religią i posłuszeństwem

Recenzja gry

Indika od rosyjskich twórców ze studia Odd Meter na pierwszy rzut oka wydaje się chaotycznym zlepkiem nieprzystających do siebie elementów. Zapewniam was jednak, że w tym szaleństwie jest metoda.

Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku
Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku

Recenzja gry

Czy to się mogło udać? Czy mimo wszystkich znaków na niebie i ziemi The Inquisitor na motywach cyklu o Mordimerze Madderdinie Jacka Piekary mógł ostatecznie okazać się porządną grą? Niestety nie mam dobrych wieści.