Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Paper Mario: The Origami King Recenzja gry

Recenzja gry 15 lipca 2020, 15:00

autor: Przemysław Zamęcki

Nintendo znowu dowozi – recenzja Paper Mario: The Origami King

Nowe Paper Mario to bardzo lekkie elementy RPG i mnóstwo humoru, koloru i płaskich papierowych stworków zamienionych przez tytułowego króla w złowieszcze wersje origami. Oraz oczywiście Mario i pewna księżniczka do uratowania.

Recenzja powstała na bazie wersji Switch.

PLUSY:
  1. kolorowa, śliczna i zróżnicowana oprawa graficzna;
  2. oryginalna mechanika walki;
  3. odmienna mechanika dla świetnych walk z bossami;
  4. mnóstwo poukrywanych Toadów pełniących rolę znajdziek;
  5. sporo elementów zręcznościowych;
  6. humor.
MINUSY:
  1. momentami przegadana i odrywająca od zabawy co kilka sekund;
  2. walki potrafią być nużące i powtarzalne.

Gdybym miał potomstwo, albo młodszego brata w wieku 10-12 lat, to patrzyłbym jak gra w Paper Mario: The Origami King. Biegałby po kolorowym świecie, zasypując w nim dziury równie kolorowym konfetti i rozmawiał z zamieszkującymi Grzybowe Królestwo postaciami. Przed turową walką, ograniczoną jednak upływającym czasem zmuszającym do szybkiego podejmowania decyzji, dzieciak oddawałby mi kontroler, ufając, że sprawnie pozbędę się paskudnych stworków.

Problem w tym, że nie mam ani latorośli, ani młodszego rodzeństwa, wobec czego wszystkie te „rzeczy pomiędzy” byłem zmuszony wykonywać sam. W ten sposób przekonałem się, że nie bardzo wiem, do kogo skierowane jest nowe Mario. Zazwyczaj tytuły z tej serii działały jako fantastyczne gry środka i bawiłem się przy nich wyśmienicie. Tym razem jednak odniosłem wrażenie, że pomimo prostoty mechaniki walki niektóre z późniejszych starć byłyby nie lada wyzwaniem dla dwunastolatków. A może po prostu nie doceniam zdolności drzemiących w młodych ludziach? Jednak pomimo, że Paper Mario: The Origami King jest produkcją z pewnością znakomitą, która trafi w gusta fanów, to ja się jednak trochę męczyłem.

Papierowe opowieści

Niejaki król Olly zamienia płaskich mieszkańców grzybkowego świata w trójwymiarowe papierowe stworki origami, sprawiając że stają się agresywne, a także zimne i nieprzystępne. Chłodna księżniczka Peach, przybyłych na festyn Mario i Luigiego, jednym machnięciem ręki wtrąca wprost do zamkowego lochu. Jak zwykle „nieustraszony” Luigi rusza swoim gokartem po pomoc, a pozostawiony sam Mario, w towarzystwie niejakiej Olivii, zmuszony zostaje do odwiedzenia kilku różnych lokacji, aby dostać się do owiniętego wstęgami kolorowego papieru zamku, który w międzyczasie odleciał w inne miejsce. Naszym zadaniem jest pozbycie się owych wstęg, co raz na zawsze pozwoli zażegnać niebezpieczeństwo i przywrócił ład pogrążonemu w chaosie królestwu.

Nowe Paper Mario nie ma ambicji zostać kolejną częścią The Thousand Year Door. Origami King to raczej przygodowa zręcznościówka o lekkim zabarwieniu RPG – na tyle dużym jednak, by nadal ją tym mianem określać i na tyle małym, aby nie przeszkadzało to zbytnio osobom zdecydowanie preferującym zabawę bez żadnych, komplikujących wszystko statystyk. W trakcie rozgrywki nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że obcuję z bardzo dalekim kuzynem Darkest Dungeon (naprawdę dalekim, takim ledwo majaczącym na horyzoncie podczas słonecznej pogody przy widoczności wielu kilometrów) i wariacją na temat Paper Mario: Color Splash, w której puszkę z farbą zastąpiono woreczkiem z kolorowymi paskami papieru.

Papierowy świat

Erpegowym anturażem gry są różne rodzaje broni, jakie w trakcie przygody będziemy stosować na niemilcach i liczne wspomagacze pozwalające dłużej przetrwać starcie. Podstawową bronią Mario są buciory pozwalające skakać po głowach przeciwnikom oraz drewniany młot, skutecznie wybijający im z głowy głupie pomysły. Ulepszone wersje tychże, a także zupełnie nowe narzędzia zagłady kupimy u sprzedawców osiadłych w miasteczkach znajdujących się w poszczególnych krainach. Każda z dodatkowych broni po dość krótkim czasie ulega zniszczeniu, więc dość częste odwiedzanie sklepów szybko wchodzi w krew. Przyznam, że nie jestem zwolennikiem tego typu rozwiązań w grach, bo ich zadaniem jest przede wszystkim sztuczne wydłużanie rozgrywki. Niemniej sam zbiję swój argument stwierdzeniem, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby zakupić jednorazowo większą partię uzbrojenia. Jest też w tym pewien zamysł taktyczny, ponieważ broń może się zniszczyć w trakcie walki i jeśli nie będziemy mieli odpowiedniego zastępstwa, zostaniemy tylko z drewnianym młotkiem i kapciami, które spełniają swoją rolę zaledwie przez jakieś 2-3 pierwsze godziny.

Zanim jednak owe przybytki – jak i również kilka innych – otworzą swoje podwoje, musimy znaleźć poukrywanych Toadów. Są ich dziesiątki, często schowanych w różnych dziwnych miejscach, i pełnią w grze rolę trochę nietypowych znajdziek. Nietypowych, ponieważ w trakcie walki mamy dostęp do ich społeczności i za pomocą przekupstwa możemy sprawić, że pomogą nam trochę w „uporządkowaniu” planszy celem łatwiejszego pozbycia się złego towarzystwa.

Papier kredowy błyszczący

Tym samym dochodzimy do creme de la creme papierowego Mario, czyli mechaniki walki. Odbywa się ona w turach, jednak odliczający czas zegar nie pozwala nam się zastanawiać zbyt długo nad kolejnymi ruchami. Jest ona jednak niezwykle oryginalna i nie przypominam sobie, abym wcześniej spotkał się gdzieś z podobnym konceptem. W dużym skrócie wygląda ona tak, że wrogowie zostają rozlokowani wokół głównego bohatera na kilku otaczających go pierścieniach, podzielonych dodatkowo na sektory. Naszym zadaniem jest taka manipulacja owymi pierścieniami, aby ustawić przeciwników w jednej linii, co daje bonus do ataku, ale jednocześnie w taki sposób, żeby broń, z której chcemy podczas ataku skorzystać, była jak najbardziej skuteczna.

Oryginalny sposób podania tego elementu może nawet bardziej przypomina logiczną minigierkę, co bardzo przypadło mi do gustu na samym początku gry. Pewnym mankamentem może być bardzo szybko upływający czas, jednak za pomocą monet możemy go nieco przedłużyć. Właściwie jedynym problemem, z jakim trochę borykałem się w czasie zabawy, to wkradająca się po pewnym czasie nuda i powtarzalność starć. Przynajmniej do czasu napotkania nowych rodzajów przeciwników.

Większym wyzwaniem są walki z bardzo pomysłowo zaprojektowanymi bossami. W tym przypadku sytuacja zostaje obrócona o 180 stopni i to właśnie boss znajduje się w centrum okręgów złożonych z pierścieni, a my, manipulując nimi, kierując się przy tym różnymi rodzajami piktogramów opisujących kierunek ruchu i wyzwalanie pewnych dodatkowych efektów, musimy dotrzeć do centrum i zaatakować jego słaby punkt. To odwrócenie ról bardzo przypadło mi do gustu. Tym bardziej, że bossowie są bardzo pomysłowo zaprojektowani i walka z każdym z nich jest niezapomnianym przeżyciem. Co powiecie na starcie z pudełkiem kredek? Właśnie o tym piszę!

Papier gazetowy z makulatury

Trochę mniej do gustu przypadła mi eksploracja. Owszem, światy są bardzo przyjemne pod względem plastycznym, często wymagają trochę zręczności – na przykład kiedy walczymy z wielkimi goombami zbudowanymi z paper mache lub przeciskamy się wąskimi korytarzami pomiędzy urządzeniami miotającymi płomienie – ale niesamowicie wręcz denerwowało mnie ciągłe wtrącanie się towarzyszącej nam Olivii, siostry złego króla Olly’ego. Zdarzały się lokacje, w których dosłownie co pięć sekund traciliśmy kontrolę nad Mario, bo Olivia coś musiała wyjaśnić lub rzucić jakimś żartem, nierzadko przebijającym „czwartą ścianę”. Do pewnego stopnia toleruję takie zachowanie się gry, ale The Origami King miejscami jest tak przegadany, że ma się ochotę pomijać dymki z dialogami, aby jak najszybciej przejść do właściwej rozgrywki.

Nie przekonuje mnie również chodzenie i zasypywanie kolorowymi kartonikami „dziur w rzeczywistości” grzybkowego świata. To nudna nomen omen zapchajdziura wykorzystywana nadmiernie przez deweloperów, aby ograniczyć nam często dostęp bezpośrednio w jakieś miejsce, wymuszając przy tym ukończenie minigierki lub pokonanie kolejnej hordy przeciwników.

Waga papierowa – jak na Nintendo

Choć gra mi się spodobała, głównie za oryginalną mechanikę walki i design zaprezentowanych w niej światów, nie czuję się jej właściwym adresatem. Paper Mario: The Origami King ma wszystko to, co powinna mieć wysokobudżetowa gra od Nintendo z wąsatym hydraulikiem w roli głównej, czyli najwyższą jakość wykonania, przemyślane mechaniki oraz kolorowe i pełne życia lokacje. Tyle tylko, że jednocześnie nie udało się twórcom zrobić z niej wspomnianej przeze mnie na początku owej recenzji „gry środka”, tytułu potrafiącego bawić wszystkie pokolenia przy nim zasiadające. Do tej pory zdecydowana większość gier z serii Mario szalenie mi się podobała, tym razem jednak nie poczułem tej kompatybilności z projektantami japońskiego studia. Trudno. Na pewno będzie jeszcze niejedna okazja na poprawienie wspólnych relacji.

O AUTORZE:

Papierowy Mario ma specjalne miejsce w moim sercu głównie dzięki kultowemu The Thousand Year Door na Nintendo GameCube, ale dobrze bawiłem się zarówno przy częściach przygotowanych dla Wii i Wii U. Ukończenie The Origami King zajęło mi około 30 godzin. Nie starałem się przy tym przesadnie skupiać na szukaniu Toadów.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry Paper Mario Origami King na Nintendo Switch otrzymaliśmy nieodpłatnie od firmy ConQuest Entertainment, dystrybutora Nintendo na rynek polski.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Nintendo znowu dowozi – recenzja Paper Mario: The Origami King
Nintendo znowu dowozi – recenzja Paper Mario: The Origami King

Recenzja gry

Nowe Paper Mario to bardzo lekkie elementy RPG i mnóstwo humoru, koloru i płaskich papierowych stworków zamienionych przez tytułowego króla w złowieszcze wersje origami. Oraz oczywiście Mario i pewna księżniczka do uratowania.

Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes - recenzja gry. Legenda wróciła, ale strzyka ją w kościach
Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes - recenzja gry. Legenda wróciła, ale strzyka ją w kościach

Recenzja gry

Duchowy spadkobierca serii Suikoden robi wszystko, by ożywić wspomnienia sprzed kilku dekad. Jest przy tym tak konsekwentny, że kontakt z nim wymaga zaakceptowania wielu archaizmów i rozwiązań rozwiniętych później przez licznych konkurentów.

No Rest for the Wicked - recenzja gry we wczesnym dostępie. Czeka nas hit, o ile twórcy faktycznie dopracują grę
No Rest for the Wicked - recenzja gry we wczesnym dostępie. Czeka nas hit, o ile twórcy faktycznie dopracują grę

Recenzja gry

Dla Diablo i Dark Souls można znaleźć jakiś wspólny mianownik. Twórcy No Rest for the Wicked nie podjęli tej próby pierwsi, ale robią to najzgrabniej. Jeśli podczas trwania wczesnego dostępu poprawią grę, czeka nas znakomite action RPG.