Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

The Elder Scrolls IV: Oblivion Publicystyka

Publicystyka 21 września 2020, 16:16

Wspominamy TES Oblivion – kiedyś zabijał pecety, dziś popada w zapomnienie

Morrowinda wspominamy ciepło. Skyrima wspominać nie musimy, bo wciąż w niego gramy. A jak ma się sprawa z Oblivionem? The Elder Scrolls IV sprawia wrażenie zapomnianego – mimo że zasłużonego – ogniwa w ewolucji serii Bethesdy. Skąd taki stan rzeczy?

Oblivionowi przypadło takie trochę dziwne miejsce w dziejach – powiedziałbym wręcz, że pechowe. Czwarta część serii The Elder Scrolls była grą, która wyprzedzała swoje czasy. Gdy jednak czasy wreszcie nabrały rozpędu i wyrównały krok z Oblivionem, ten już tracił parę. A potem całkiem opadł z sił, dał się wyprzedzić – i ostatecznie nie zostało zbyt wiele złotych zgłosek, którymi mógłby zapisać się w historii gier wideo... Ale może zacznijmy od początku.

Nigdy nie zapomnę mojego pierwszego kontaktu z Oblivionem. Nie z samą grą, a z jej zapowiedzią w kolorowej prasie. Był to rok 2004 i „Komputer Świat GRY”. Jeden krótki akapit i pojedynczy screen, niewiele większy niż znaczek pocztowy – tyle wystarczyło, by moje serce się rozszalało, a wyobraźnia fiknęła koziołka. Cóż, pewnie nie bez znaczenia był fakt, że liczyłem sobie wtedy raptem 11 wiosen, a każde popołudnie po szkole spędzałem, zagrywając się namiętnie w Morrowinda.

To był ten screen. Gdyby podbić zasięg rysowania trawy, ta grafika wciąż mogłaby uchodzić za niebrzydką. - The Elder Scrolls, które popada w zapomnienie – wspominamy Obliviona - dokument - 2020-09-21
To był ten screen. Gdyby podbić zasięg rysowania trawy, ta grafika wciąż mogłaby uchodzić za niebrzydką.

Iście cyberpunkowy hajp

Ale tak naprawdę nie tylko moja wyobraźnia została wtedy rozbudzona. W tamtym czasie Bethesda uważana była za jednego z tych deweloperów, którzy – dacie wiarę? – nakręcają rozwój technologii w branży i wyznaczają nowe standardy w grafice. Oblivion zdecydowanie podtrzymywał tę renomę. Cały świat ślinił się do przedpremierowych screenów z tej gry i łapczywie wślepiał w każdy kolejny obrazek. Nigdy wcześniej nie widziano tak gęstych lasów i tak ostrych tekstur.

Zanim zaczęto pytać: „Czy pójdzie mi na tym Crysis?”, ludzie zachodzili w głowę: „Czy pójdzie mi na tym Oblivion?”. I na ogół nie szedł. Przynajmniej nie tak do końca, choć zwykle zaczynało się obiecująco. Dopóki przemierzało się lochy, przechodząc prolog, wydajność utrzymywała się na przyzwoitym poziomie. A potem następowało wyjście na powierzchnię... i świat zwalniał. Gdyby Oblivion ukazał się w czasach Steama, niejeden gracz zakląłby siarczyście, orientując się w tym momencie, że ma na zegarze więcej niż dwie godziny gry i już nie może zażądać zwrotu pieniędzy.

Oczywiście finalnie The Elder Scrolls IV nie wyglądało tak ładnie jak na materiałach promocyjnych. Był to jednak czas, kiedy graficznego downgrade’u nie witano zgrzytem zębów i złorzeczeniem. Przeciwnie – częściej reagowano nań westchnieniem ulgi: „Uff, może jednak nie będzie potrzeby modernizować kompa. Może wyciągnę ze 20 klatek na sekundę. I jakoś się zagra”.

Ależ respekt budził kiedyś ten facet swoim wyglądem! - The Elder Scrolls, które popada w zapomnienie – wspominamy Obliviona - dokument - 2020-09-21
Ależ respekt budził kiedyś ten facet swoim wyglądem!

Sztuczna inteligencja zbyt inteligentna dla graczy?

Ale czy grafika to jedyne, za co warto wspominać Obliviona? Nie. Pierwsza dekada XXI stulecia to były jeszcze te piękne czasy, kiedy do tworzenia gier zatrudniało się więcej programistów niż animatorów, a deweloperzy prześcigali się w serwowaniu technologicznych nowalijek. W 2004 roku Half-Life 2 rzucił świat na kolana fizyką. Oblivion chciał dokonać tego samego sztuczną inteligencją.

Oczy nam błyszczały, gdy Todd Howard – wtedy jeszcze szanowany wizjoner, a nie bohater szyderczych memów – opowiadał o systemie Radiant AI. O postaciach niezależnych wiodących własne życie w pełnym wymiarze, kierując się zdefiniowanymi indywidualnie potrzebami bądź innymi motywacjami, oraz o zleceniodawcach, za którymi trzeba uganiać się po lesie, bo mają jakieś zajęcia i nie stoją jak kołki w jednym miejscu przez całą dobę, czekając na gracza.

Przełomowe, realistyczne zachowanie NPC miała uzupełnić przełomowa, realistyczna mimika... Powiedzmy, że dla niej upływ czasu był mniej łaskawy. - The Elder Scrolls, które popada w zapomnienie – wspominamy Obliviona - dokument - 2020-09-21
Przełomowe, realistyczne zachowanie NPC miała uzupełnić przełomowa, realistyczna mimika... Powiedzmy, że dla niej upływ czasu był mniej łaskawy.

Koniec końców Bethesda przestraszyła się potwora, którego stworzyła, i finalnie Radiant AI też wypadł trochę mniej imponująco, niż zapowiadano (acz wciąż był przełomowym rozwiązaniem). Deweloper nie chciał, by graczy zniechęcała nieprzewidywalność NPC. By na przykład nie natrafili na zadanie nie do wykonania, bo diler posiadający kluczowe informacje dla danego wątku został dawno zaciukany przez lokalnych ćpunów. Brzmi to rozsądnie, zgoda. Jednak półtorej dekady później, kiedy rosnącą moc obliczeniową komputerów i konsol kieruje się do obsługi takich bzdecików jak ray tracing, podczas gdy fizyka i SI stoją w miejscu – w tej sytuacji Bethesda mogłaby przysłużyć się nam wszystkim i ruszyć z posad bryłę świata, wznawiając rozwój systemu Radiant AI.

Protoplasta nowoczesnych Assassin’s Creedów (?!)

No dobrze – powie ktoś, pokonując znużenie – a czy możemy pomówić o czymkolwiek innym niż technologia w Oblivionie? Jasne. Chociażby o gameplayu. The Elder Scrolls IV to jedna z tych pozycji, od których rozpoczął się proces przyciągania do siebie takich gatunków jak RPG i gry akcji – ten sam proces, w wyniku którego dekadę później Wiedźmin 3 sprowokował Ubisoft do przekształcenia serii Assassin’s Creed w coś na kształt „rolpleja”.

Choć jest starszy zaledwie o cztery lata, Morrowind był postrzegany zupełnie inaczej. Jego oczywiste niedoskonałości i półśrodki w mechanice – np. prymitywny system walki czy bardzo, hmm, oszczędne animacje – kwitowało się wzruszeniem ramion. To przecież RPG, mawiano, tu liczą się inne rzeczy. Lecz u progu XXI wieku – zupełnie inaczej niż dzisiaj – cztery lata przypominały raczej cztery ery. I cztery ery później filozofia tworzenia gry fabularnej była już zupełnie inna.

Czując potrzebę wypełnienia dziejowej misji, Bethesda postanowiła zaprojektować rozgrywkę bez wymówek. Pierwszy przykład z brzegu – walka na broń białą, która z szerszym wachlarzem ataków i aktywnym blokowaniem ciosów zbliżyła się do tego, co znamy z pierwszoosobowych slasherów. Ba, pojawiły się nawet przewroty. Wyobraźnię graczy szczególnie rozpalały doniesienia o wyniesionej na zupełnie nowy poziom mechanice skradania się – do jej opracowania zwerbowano jednego z projektantów serii Thief. Oczywiście dziś cały ten kram trąci myszką. Wtedy jednak ziemia drżała od opadających szczęk – nie dowierzano, że to wszystko jest możliwe w wielkim RPG z otwartym światem.

A właśnie – był jeszcze świat. Tętno raptownie przyspieszało na myśl o mapie, która będzie nie dość, że gigantyczna, to jeszcze taka piękna. Te miasta, zamieszkane przez prawdziwie żyjących NPC! Te lasy, gęste jak nigdy przedtem! Te lochy, bardziej rozległe niż kiedyś i najeżone ruchomymi pułapkami! Te domy, które będzie można kupić i własnoręcznie umeblować! W tamtym czasie klimat schodził jakoś na dalszy plan, pierwsze skrzypce grała grafika... I dlatego Oblivion tak źle znosi upływ czasu.

Przełomem po Morrowindzie jawiła się też obietnica udźwiękowienia wszystkich linii dialogowych w grze. Ambicje Bethesdy potwierdzało wciągnięcie na listę płac takich nazwisk jak Sean Bean i Patrick Stewart (na „zdjęciu”). - The Elder Scrolls, które popada w zapomnienie – wspominamy Obliviona - dokument - 2020-09-21
Przełomem po Morrowindzie jawiła się też obietnica udźwiękowienia wszystkich linii dialogowych w grze. Ambicje Bethesdy potwierdzało wciągnięcie na listę płac takich nazwisk jak Sean Bean i Patrick Stewart (na „zdjęciu”).

Cztery nieszczęścia czwartego TES-a

Co mamy dziś przed oczami, gdy wspominamy The Elder Scrolls IV? Zbroję dla konia. Nienaturalnie błyszczący kropierz na nienaturalnie wypolerowanym grzbiecie rumaka, który stoi na nienaturalnie soczystej trawie, przed stajnią wzniesioną z nienaturalnie lśniącego kamienia. Tak, Cyrodiil przedstawiało sobą bardzo czyste fantasy. A do tego dobrze odżywione.

Przypomnijcie sobie Dunmerów w Morrowindzie – ponurych, chrapliwych, obdarzonych przez naturę wklęsłymi i kanciastymi twarzami. A teraz tę samą rasę w Oblivionie – pucołowate i uśmiechnięte buzie, z których dobywał się podejrzanie ciepły głos (chyba ten sam dla wszystkich mrocznych elfów w całej krainie). U Argonian i Khajiitów nastąpiła z kolei przyspieszona ewolucja i przedstawiciele tych ras dorobili się wyprostowanych sylwetek – stracili wiele ze swojego zwierzęcego charakteru, którym wyróżniali się na Vvardenfell. Dobrze, że ocalili chociaż ogony.

A samo Cyrodiil? Jaka panowała tu atmosfera? Trudno ją scharakteryzować... bo nie była zbyt charakterystyczna. Ot, magiczne średniowiecze z chromowanymi zbrojami, goblinami, trollami i bandytami, którzy zza co drugiego krzaka wołają: „Złoto oddaj mi, luby, jeśli nie chcesz swojej zguby!”. Ot, fantastyczna sztampa, którą barwią tylko właściwe Tamriel akcenty wetknięte tu i tam (np. Daedry). Nie dziwota, że dziś rzewniej wspominamy niegościnne i pełne dziwactw, ale przy tym bardziej zróżnicowane Vvardenfell – albo i nawet „wikińską” prowincję Skyrim.

Trollu, już nie jesteś taki piękny. - The Elder Scrolls, które popada w zapomnienie – wspominamy Obliviona - dokument - 2020-09-21
Trollu, już nie jesteś taki piękny.

Również inne aspekty nie pomagają Oblivionowi być ciepło wspominanym. Wielu osobom źle się on kojarzy przez wspomnianą zbroję dla konia – stał się symbolem nowego modelu dystrybucji dodatków, tj. pakiecików o nieciekawej zawartości do pobrania (DLC), które miały zająć miejsce tradycyjnych pudełkowych rozszerzeń z prawdziwego zdarzenia. The Elder Scrolls IV bardzo szybko przychodzi też na myśl, gdy wymienia się przykłady źle zastosowanego skalowania poziomów w rozgrywce. Kto dobił do około 20. levelu i zaczął spotykać leśnych rzezimieszków odzianych w drogocenne mithrilowe bądź szklane pancerze, ten wie, o czym mówię.

Oczywiście za naprawianie mechanicznych i technicznych mankamentów Obliviona błyskawicznie zabrali się fani. I jest to główny powód – nawet istotniejszy niż maksymalne noty wystawione przez recenzentów – dla którego wciąż pamiętamy o tej grze. Nie wszyscy moderzy przerzucili się na Skyrima i nadal można cieszyć się wypuszczanymi regularnie nowymi przedmiotami, lokacjami czy całymi kampaniami w The Elder Scrolls IV. Graficznych odświeżeń też nie brakuje. Wśród tych ostatnich na szczególne wyróżnienie zasługuje powstający wciąż projekt Skyblivion, który rekonstruuje Obliviona na silniku Skyrima.

Zapomniany – niezapomniany

Jak można by podsumować ten wywód... Jakieś dwa lata temu próbowałem wrócić do Obliviona, by zapoznać się wreszcie z dodatkiem Shivering Isles (powiedzmy, że jestem fanem lorda Sheogoratha). Niestety, spóźniłem się o co najmniej pół dekady. Może sprawę dałoby się uratować, gdybym przypudrował grę dwiema garściami modów, zwłaszcza graficznych... Ale nie chciało mi się. Pokiwałem z uznaniem głową nad pomysłowością ludzi, którzy zaprojektowali Drżące Wyspy, a potem zamknąłem program – i już do niego nie wróciłem.

Niemniej The Elder Scrolls IV nadal spoczywa na dysku mojego komputera. Od 2006 roku maszyny mi się zmieniały i dane migrowały z jednego „twardziela” na drugi, a Oblivion jakoś zawsze znajdował się wśród nich. I myślę, że tak już zostanie. Na palcach jednej ręki wyliczam gry, w których być może spędziłem więcej czasu niż w tej – z naciskiem na „być może”. Nawet jeśli przez większą część tych setek godzin nie robiłem nic mądrego – jak to zwykle bywa za młodu – pozostał mi z tamtego okresu silny sentyment do Obliviona. I podejrzewam, że nie opuści mnie on aż do grobowej deski.

Krzysztof Mysiak

Krzysztof Mysiak

Z GRYOnline.pl związany od 2013 roku, najpierw jako współpracownik, a od 2017 roku – członek redakcji, znany także jako Draug. Obecnie szef Encyklopedii Gier. Zainteresowanie elektroniczną rozrywką rozpalił w nim starszy brat – kolekcjoner gier i gracz. Zdobył wykształcenie bibliotekarza/infobrokera – ale nie poszedł w ślady Deckarda Caina czy Handlarza Cieni. Zanim w 2020 roku przeniósł się z Krakowa do Poznania, zdążył zostać zapamiętany z bywania na tolkienowskich konwentach, posiadania Subaru Imprezy i wywijania mieczem na firmowym parkingu.

więcej

TWOIM ZDANIEM

Zdarza Ci się jeszcze grać w Skyrima?

Tak
80,4%
Nie
19,6%
Zobacz inne ankiety
The Elder Scrolls IV: Oblivion

The Elder Scrolls IV: Oblivion