Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Enemy Front Publicystyka

Publicystyka 3 kwietnia 2012, 12:46

autor: Grzegorz Bobrek

Więcej Wolfensteina, mniej Call of Duty w Enemy Front, nowej grze Stuarta Blacka

Dzięki Enemy Front powrócimy do czasów II wojny światowej. Dlaczego twórcy nie chcą małpować Call of Duty i co wyniknie ze współpracy z twórcą kapitalnej gry Black?

Stuart Black nie należy może do pierwszej ligi rozpoznawalnych twarzy wśród deweloperów gier, ale przynajmniej za jeden produkt należą mu się ukłony. Dzięki niemu pod sam koniec życia PlayStation 2 doczekało się kapitalnej strzelaniny, solidnie wykorzystującej możliwości „czarnuli”. Black miało wszystko, co potrzebne – świetne typy broni, niesamowitą grafikę, zaprojektowane z polotem lokacje i przede wszystkim oszałamiające wymiany ognia. Czy Stuart Black jest w stanie uderzyć z tą samą siłą po raz drugi?

Najnowszy projekt Brytyjczyka, powstający pod skrzydłami City Interactive, odchodzi od współczesnych konfliktów i cofa się do okresu II wojny światowej. Sam Black twierdzi, że zmęczyło go strzelanie z M4 i AK-47 i ponownie chciałby wrócić do tego, co od czasów legendarnego Wolfensteina 3D sprawiało graczom najwięcej radości. Mowa oczywiście o zabijaniu nazistów.

Myli się jednak ten, kto spodziewałby się podążania tą samą ścieżką co produkcje Activision. Black odżegnuje się od porównań z Call of Duty. Nie chce osadzać gracza w roli „szarego” żołnierza piechoty zdobywającego plażę Omaha. Nie chce pokazywać wielkiego wysiłku wojsk sprzymierzonych i poświęcenia bezimiennych bohaterów w walce z systemem totalitarnym. Nie chce wymachiwać amerykańską (czy też brytyjską) flagą, wypinać dumnie pierś – jednym słowem nie chce korzystać ze spuścizny Szeregowca Ryana. Enemy Front ma zrobić jeszcze jeden krok wstecz. Do epoki, gdzie kilku komandosów demolowało bazę SS, eliminowało niezliczone zastępy odzianych w Feldgrau złoczyńców i wychodziło z całej kabały bez szwanku. Gdzie na mur beton jedna seria z MP40 posyłała do piekła trzech wrogów, a cyniczny uśmieszek starczał za całe kreowanie postaci. Tak, jesteśmy w epoce Tylko dla orłów.

Tylko dla orłów to absolutna klasyka kina akcji. Historia dwójki agentów walczących z nazistami w malowniczej Bawarii napisana została przez Alistaira MacLeana, swego czasu popularnego pisarza powieści sensacyjnych. W jednej z głównych ról wystąpił zaś Clint Eastwood. Zgodnie z przewidywaniami był to murowany hit.

Jak ta decyzja wpłynie na ostateczny wygląd gry? Z tego, co widziałem na zamkniętej prezentacji, może być to strzał w dziesiątkę na rynku dość do siebie podobnych, pseudorealistycznych produkcji. Oczywiście, o ile City Interactive podoła zadaniu i wprowadzi w życie wszystkie swoje pomysły.

Pamiętacie jeszcze czasy Medal of Honor (tego sprzed 10 lat)? Zdobyczny tzw. „szmajser”, kilka granatów za pasem i wioska pełna nazistów. Luźno określone ramy historyczne, żadnej poprawności politycznej, czysty wygrzew, eksplozje i setki kul w powietrzu. Enemy Front wie jednak, w którym miejscu cofanie się do poprzedniej epoki nie ma żadnego sensu. Technologicznie zaprezentowanym fragmentom niewiele mogę zarzucić. Przede wszystkim dał się zauważyć mocno stylizowany projekt graficzny. Zarówno modele postaci, broń, jak i lokacje nakreślone zostały nieco komiksową kreską. Niemcy wyglądają jak archetypiczni recydywiści z kwadratowymi szczękami i oczami osadzonymi głęboko w czaszce, a mapy oblano lekko nadnaturalnym światłem, nadając całości specyficzny klimat. Od razu wiadomo, że artyści, bawiąc się konwencją, odwalili kawał dobrej roboty. Trzymam kciuki, żeby i inne misje w finalnej wersji zachowały ten wysoki poziom.

W ciągu 20 minut testów musiały mi wystarczyć fragmenty dwóch większych etapów. Pierwszy z nich został osadzony w Dunkierce roku 1940, z Brytyjczykami w panice uciekającymi z plaż (przedstawiono to dość... symbolicznie). Naszemu nieustraszonemu herosowi nie w smak pakować się na łajbę i opuszczać Francję. Chwyta więc w garść pistolet maszynowy i rusza w stronę lądu, aby tam rozpocząć wyprawę przez całą nazistowską Europę, pozostawiając za sobą zgliszcza, trupy i tysiące rozgrzanych do czerwoności łusek po nabojach. Kolejne zadanie przeniosło nas do drugiej połowy kampanii dla jednego gracza. W niej przyszło mi zwiedzić kilka niemieckich posterunków, położonych gdzieś między górami i lasami zachodniej Europy.

Wygląda na to, że w przygotowaniach do pokazu najwięcej pary poszło w dopieszczenie widoków, optymalizację kodu i silnika CryEngine 3, efekty specjalne oraz udźwiękowienie. Nawet przy intensywnych strzelaninach, z tynkiem sypiącym się ze ścian i granatami roznoszącymi otoczenie, liczba klatek na sekundę nie spadała poniżej 30, a każda broń brzmiała „jak trzeba”. Ogólnie pierwsze wrażenia pozytywne. Niestety, poza doznaniami estetycznymi, oba fragmenty były niemal takie same, jeśli chodzi o kryjące się w nich niebezpieczeństwa, tempo rozgrywki i zawartość. Aż dziw bierze, ale w przeciągu 20 minut przyszło mi zabijać dwa, praktycznie identyczne, rodzaje przeciwników – typowego żołdaka i nieco sprytniejszego lekkiego piechura, obu tak samo uzbrojonych. W tym celu korzystałem z dwóch pistoletów maszynowych, pistoletu i granatów. Nie napotkałem nic, co wybiłoby mnie na chwilę z rytmu: żadnego stanowiska karabinu maszynowego, żadnego snajpera, żadnych niespodzianek.

Całość dość szybko stałaby się monotonna, gdyby nie sympatyczny system prowadzenia ognia. Kule wylatują z lufy aż miło, rozbijają osłony, rykoszetują – czuć moc. Brak nagłych zwrotów i interaktywnych przerywników można tłumaczyć założeniami koncepcyjnymi. Enemy Front w przedstawianej formie w ogóle bardzo delikatnie operowało popularnymi u konkurencji skryptami. Nie musiałem uciekać przed walącymi się budynkami ani walczyć wręcz w formie quick time eventów. Skrypty są tu znacznie subtelniejsze. Przykładowo po zwiedzeniu leśniczówki okazało się, że niemiecki patrol właśnie wyszedł z pobliskiego zagajnika, co doprowadziło do nieuchronnej konfrontacji. Stuart Black sam trochę melodramatycznie podkreślił, że gracz nie ma czuć się jak widz jakiegoś doniosłego widowiska, w którym wydarzenia pędzą mu przed oczami na złamanie karku. Ma czuć się jak bohater – i basta. Bohater, który sam oczyści etap z wrogów albo zatrzyma się i spokojnie zastanowi się nad kolejnymi posunięciami. Enemy Front nikogo nie ponagli też wyskakującymi z koszar w nieskończoność zagonami przeciwnika. Do tego ponoć zdarzy nam się wybrać jedną z kilku ścieżek prowadzących do celu. W tej wersji biegłem jednak prosto przed siebie nieco rozbudowanym korytarzem.

Na słowo musiałem też uwierzyć Brytyjczykowi w kwestii tzw. kart stylu, rozwiązania dopiero na etapie wczesnej implementacji. W teorii brzmi to interesująco – z talii atutów dobierzemy elementy modyfikujące rozgrywkę. Dzięki temu dostosujemy zabawę do naszych preferencji, np. dobierając styl regeneracji zdrowia, poziom realizmu poruszania postacią czy stopień automatycznej kontroli prowadzenia ognia. Black zapewnił mnie, że przy odpowiednim zestawie kart w Enemy Front poczułbym się jak w... Wolfensteinie 3D – z rozrzuconymi na ziemi apteczkami, brakiem przeładowania broni i minimalnym odrzutem.

Na pytanie o widoczną w menu zakładkę „Multiplayer” Black nie krył, po raz kolejny, chęci odcięcia się od dorobku Call of Duty i spółki. W trybie wieloosobowym Enemy Front miałoby powrócić raczej do stylu popularnego w Return to Castle Wolfenstein – każdy żołnierz na początku meczu dysponowałby dokładnie takimi samymi szansami i dobierałby wyposażenie i klasy z ogólnodostępnych środków. Black wyraźnie ma dość manii odblokowywania celowników, umiejętności i innych pierdółek, które jedynie odstraszają mniej zaangażowanych graczy.

Z prezentacji Enemy Front wyszedłem z uśmiechem na ustach, choć nie bez obaw patrzę na przyszłość projektu. Widać, że City Interactive ze Stuartem Blackiem mają pomysł na Enemy Front – chcą zrobić strzelaninę, która nie weźmie się za bary z największymi tuzami, tylko znajdzie swoją niszę na rynku. Niestety, zbyt wiele koncepcji pozostaje na razie na papierze, a sam graficzny projekt poziomów nie wystarczy, aby przełamać monotonię wkradającą się do zabijania nazistów. Z ostrożnym optymizmem oczekuję więc premiery gry – ostateczny rezultat współpracy żywiołowego Brytyjczyka z polskim producentem poznamy jeszcze tej jesieni.

Enemy Front

Enemy Front