Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 20 października 2011, 18:18

autor: Szymon Liebert

Star Wars: The Old Republic - świeże wrażenia z wersji beta

W grudniu wielu z nas pożegna się ze znajomymi i rodziną, aby przywdziać szaty rycerza Jedi w Star Wars: The Old Republic. Mieliśmy okazję sprawdzić nowy fragment nadchodzącej gry MMO studia BioWare.

Star Wars: The Old Republic to bez wątpienia jedna z najważniejszych premier tego roku. Z tym większą przyjemnością zagłębiliśmy się w kolejny fragment gry, zaprezentowany przez firmy BioWare i Electronic Arts. W udostępnionej wersji mogliśmy rozpocząć przygodę po stronie Republiki i wcielić się w każdą z czterech dostępnych klas: Jedi Knighta, Jedi Consulara, Smugglera oraz Troopera. Postanowiliśmy wybrać pierwszą opcję, aby w końcu poznać tajniki Jasnej Strony Mocy i przeszłość Zakonu Jedi. Warto od razu wyjaśnić, że postacie republikańskie niekorzystające z Mocy (Smuggler, Trooper) zaczynają przygodę na planecie Ord Mantell, a użytkownicy Mocy na Tythonie (Jedi Knight, Jedi Consular). Oczywiście później gracze spotykają się w kolejnych światach, instancjach i trybach PvP. Zanim jednak do tego dojdzie, podążamy w stronę tajemniczego Tythona, planety, z którą związane są prapoczątki Zakonu Jedi.

Jedi Knight może przeobrazić się w Jedi Sentinela, wojownika, który walczy dwoma mieczami świetlnymi.

Star Wars: The Old Republic rozpoczyna się równie klimatycznym i świetnie animowanym filmem jak dotychczasowe zwiastuny. W materiale pojawia się kilka scen rodem z klasycznych Gwiezdnych wojen. Po tym wprowadzeniu nie mamy wątpliwości, że Imperium i Sithowie są gotowi do wojny. Jako młodzi Padawani nie ruszamy od razu do boju ze złem – trzeba jeszcze dokończyć szkolenie w ośrodku na Tythonie. Na miejscu okazuje się, że lokalni Jedi nie radzą sobie z hordami Flesh Raiderów (istotami, które uznano za dzikie zwierzęta). Początek opowieści został skonstruowany bardzo dobrze. Gra nie zasypuje nas dziesiątkami zadań i nie przytłacza ogromem lokacji. Pozwala powoli zagłębiać się w świat i klimat, a także przyswajać kolejne aspekty rozgrywki Jedi Knightem. Po kilku godzinach uczestniczymy już jednak w doniosłych wydarzeniach i decydujemy o losach całej planety.

Do tej pory kilkakrotnie podkreślaliśmy fakt, że graliśmy właśnie rycerzem Jedi. To oczywiście powód do radości i dumy, ale też ważny element różnicujący rozgrywkę. Każda klasa postaci ma bowiem własną historię główną, która różni się pod wieloma względami od przygód innych bohaterów. Pod koniec wizyty na Tythonie prowadzony przez nas Padawan musiał uratować mistrza Orgusa i pokonać pewnego upadłego Jedi. Zaprzyjaźniony Jedi Consular miał zupełnie inne zadanie – jego przeprawa dotyczyła lokalnego przywódcy ludu Twi’lek. Obie historie splotły się dopiero w pradawnej kuźni, gdzie wszyscy bohaterowie władający mocą tworzą swoje pierwsze miecze świetlne. Takie zróżnicowanie fabuł rozciąga się na dalsze etapy gry. Kreowanie kolejnych postaci powinno zagwarantować sporo nowych wrażeń.

Osiedle Twi’leków na Tythonie. Mieszkańcy nękani są przez złowrogich Flesh Raiderów i potrzebują pomocy Jedi.

 

Motywy fabularne zostały wyodrębnione za pomocą systemu faz. Poszczególne lokacje są więc dostępne tylko dla danej klasy: przykładowo w jednej z odnóg jaskini rozgrywa się historia Jedi Knighta, a w drugiej Jedi Consulara. Do tego typu „fabularnych zakamarków” możemy wchodzić z innymi graczami, ale tylko my podejmujemy w nich decyzje wpływające na przebieg opowieści. Mówiąc inaczej – to nasza postać jest bohaterem danej sytuacji. W pozostałych przypadkach, kiedy wykonujemy mniej ważne i wspólne zadania, wszyscy członkowie drużyny mogą brać udział w rozmowach z postaciami niezależnymi (także na odległość przy użyciu holokomunikatora), a nawet dokonywać wyborów (program losuje, kto odpowie w rozmowie). Gra przyznaje punkty „społecznościowe” za grupową aktywność, które później wymieniamy na przedmioty.

W tło fabularne produkcji MMO zwykle zagłębiają się tylko nieliczni – pewien typ graczy, dla których to jeden ciekawszych aspektów wirtualnych uniwersów. Star Wars: The Old Republic może to zmienić z kilku powodów. Przede wszystkim fabuła opowiedziana jest w czytelny sposób za pomocą ciekawie napisanych dialogów. Do tego dochodzi świetnie zrealizowany dubbing dla każdej zlecającej zadanie postaci, dzięki któremu nie trzeba czytać ścian tekstu. Nawet mniejsze przygody wnoszą coś do konstrukcji świata i mogą zaciekawić. Główny wątek każdej z klas jest za to zrealizowany z ogromnym rozmachem. Po wydostaniu się z planety Tython trudno nie odnieść wrażenia, że wykonaliśmy kawał dobrej roboty.

Studio BioWare podjęło pewne starania o utrzymanie wrażenia otwartości fabularnej gry. Nadal podążamy po nitce do kłębka, wykonując kolejne zadania. W odróżnieniu od 99% innych przedstawicieli gatunku The Old Republic dopuszcza jednak pewną swobodę w kreowaniu bohatera. Chodzi o wybory dialogowe, których w innych MMORPG nie uświadczymy. Prowadzona przez nas postać niejednokrotnie zbaczała w kierunku Ciemnej Strony Mocy, flirtując z przywódczynią ludu Twi’lek, mszcząc się za ofiary konfliktu brutalnymi mordami i w końcu sprzymierzając się ze wspomnianym zbłąkanym Jedi. Gra komunikuje w jasny sposób, czy dany wybór odbije się na charakterze herosa. Republikański Jedi nie może co prawda przejść na stronę Sithów, ale jednak nie musi być wyidealizowanym i pozbawionym wad strażnikiem moralności. Od podejmowanych decyzji, a więc wskaźnika charakteru, zależy to, jaki sprzęt będziemy mogli wykorzystać. Prawdopodobnie poziom Jasnej lub Ciemnej Strony Mocy wpłynie też na pewne wątki fabularne.

Na Coruscant tylko z pozoru panuje ład. Planeta przechodzi poważny kryzys, więc wszelka pomoc jest mile widziana.

Po wydostaniu się z Tythona mogliśmy zajrzeć na planetę Coruscant i namieszać w lokalnej polityce. Zanim jednak wylądowaliśmy na tym zurbanizowanym globie, sprawdziliśmy pierwszy republikański Flashpoint: The Esseles, czyli inaczej mówiąc, grupową instancję fabularną. W tej misji kilku bohaterów trafia na pokład ekskluzywnego transportowca. Szybko okazuje się, że nie będzie to spokojna wyprawa. Krążownik Imperium przypuszcza szturm na wahadłowiec w poszukiwaniu pewnej ambasadorki, która podróżuje incognito. Gracze muszą uratować sytuację: walcząc i podejmując trudne decyzje (każdy członek grupy wybiera swoją odpowiedź dialogową, a gra wybiera jedną z nich). Przygoda jest może trochę długa, ale na pewno nie brakuje w niej emocji (podobnie jak w przypadku pierwszej instancji dla klas imperialnych). Takie podejście do minirajdów zasługuje na pochwałę – zamiast zwykłych podziemi do odbębnienia, bierzemy udział w prawdziwych historiach z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem.

Coruscant zastaliśmy w stanie pozornego tylko ładu. Na powierzchni tej zatłoczonej planety wszystko wyglądało normalnie. Od razu jednak pojawili się lokalni politycy (senatorzy), szukający sprzymierzeńców w zakulisowych rozgrywkach. Okazało się też, że pod powierzchnią toczy się prawdziwa wojna, wywołana przez zaskakująco silne gangi i pewną organizację przestępczą. A to dopiero część piętrzących się problemów. Nie ma sensu zdradzać szczegółów zadań głównych i pobocznych – wystarczy powiedzieć, że także na tej planecie było bardzo ciekawie.

Trudno określić rozmiary The Old Republic po kilkunastu godzinach spędzonych w becie, ale wydaje się, że w grze będzie co robić. Od dziesiątego poziomu mogliśmy zaangażować się w bitwy PvP, o których jednak na razie nie napiszemy. Na stacji kosmicznej trafiliśmy za to na postacie, od których można nauczyć się profesji. Wybór jest szeroki, a cały system zawodów powiązany z tak zwaną załogą. Pierwszym towarzyszem Jedi Knighta jest T7-01, sympatyczny robot, który żyje dla akcji. Po wyuczeniu się trzech umiejętności mogliśmy wysyłać T7-01 na misje lub wysługiwać się nim podczas zabawy. Podobnie jak w innych grach lokacje pełne są okazji do korzystania ze zdolności: możemy hakować sprzęty, badać rośliny i gromadzić wyposażenie.

T7-01 to odważny i skory do pomocy robot. To także pierwszy kompan Jedi Knighta, który roznosi wrogów w pył.

Przygodę z The Old Republic musieliśmy zakończyć w momencie otrzymania statku kosmicznego, nie możemy więc przekazać wrażeń ze wszystkich aspektów zabawy. Potrafimy jednak odpowiedzieć na podstawowe pytanie: jak gra się w nową produkcję BioWare? Mówiąc krótko: bardzo przyjemnie, chociaż bez większych zaskoczeń. Konstrukcja świata i funkcje oferowane przez tę grę nie odbiegają od tego, do czego przywykli fani MMORPG. Lokacje są obszerne i całkiem ładne, przeciwnicy statyczni, a walka obarczona typowymi problemami gatunku. Nie brakuje też autorskich pomysłów: systemu faz, kompanów oraz mówionych dialogów, które budują ciekawą fabułę. Osoby czekające na rewolucję i wywrócenie gatunku do góry nogami mogą się zawieść. Gracze, którzy chcą rozbudowanego i klimatycznego tytułu, będą wniebowzięci.

Gra MMO to wyjątkowo obszerny temat. Jeśli macie pytania dotyczące Star Wars: The Old Republic, zadajcie je w komentarzach. Zaznaczamy jednak, że nie możemy odpowiedzieć na wszystkie, bo firmy Electronic Arts i BioWare chcą zachować parę tajemnic na premierę.

Szymon „Hed” Liebert

Star Wars: The Old Republic

Star Wars: The Old Republic