Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Hitman Publicystyka

Publicystyka 24 sierpnia 2016, 13:48

Recenzja czwartego epizodu gry Hitman - Bangkok najsłabszy

Misja w Bangkoku pod żadnym względem nie jest lepsza od poprzednich, ale Agent 47 zaskakuje tak niecodziennym występem i umiejętnościami, że trzeba to zobaczyć!

Wraz z premierą czwartego odcinka Hitmana jesteśmy już bliżej niż dalej końca debiutanckiego sezonu. Oprócz wrażeń z nowego wyzwania pojawiają się więc też pierwsze refleksje dotyczące całej gry, a przede wszystkim zasadności jej wydania w tak wyjątkowy sposób. Od wypuszczenia misji w Paryżu upłynęło już kilka miesięcy i muszę wyznać, że moje podejście zmieniło się znacząco – początkowy entuzjazm ustąpił bowiem miejsca obojętności. Twórcy – zamiast podkręcać atmosferę, serwując odcinki w mniejszych odstępach czasu i rozwijając główny wątek łączący wszystkie misje – mocno zwolnili, każąc prawie 90 dni czekać na kolejny epizod. Fakt wydania gry w tym roku zaczyna się gdzieś rozmywać w czasie, a dłuższe oczekiwanie nie przełożyło się na poprawę kwestii technicznych ani jakości rozgrywki. Najnowsze zlecenie w Bangkoku wzbudza średnie emocje i jest zdecydowanie najsłabsze z dotychczasowych.

Hotel Himmapan - tak luksusowy, że ma więcej gwiazdek, niż na fladze Unii Europejskiej.

Twórcy nie porzucili całkowicie fanów Hitmana pomiędzy epizodami trzecim i czwartym. W międzyczasie pojawiły się tzw. letnie odcinki bonusowe. Wracamy tam do znanych już lokacji w Sapienzie i Marrakeszu, lecz tym razem w porze nocnej. Nie ograniczono się jednak tylko do tak drobnej, kosmetycznej zmiany. Fakt, misje nie są zbyt rozbudowane i oferują mniej niż poprzednio możliwości likwidacji celu, ale diabeł tkwi w szczegółach, a tu się wyjątkowo postarano! W Maroku konsulat jest nieczynny, demonstracja się skończyła, a wojska prawie nie ma – chaos rewolucji zastąpiło nocne życie miasta i klimaty rodem z Baśni z tysiąca i jednej nocy.

Najlepiej prezentuje się jednak Sapienza, ponownie udowadniająca, że jest jedną z najbardziej udanych lokacji w historii Hitmana. W nocy nie dostaniemy się do ogromnej wilii czy kościoła, miasto opanowała za to ekipa kręcąca film o superbohaterze z komiksu! Roboty, płonące wraki i klon Iron Mana – mroczny świat zleceń Agenta 47 nabiera tu zupełnie nowych barw. Letnie epizody to taka wakacyjna, trochę bardziej szalona odskocznia od dotychczasowych zadań i wyszło to zdecydowanie dobrze.

Sapienza w letniej, bonusowej misji zmieniła się nie do poznania.

Wydana w maju całkiem niezła misja w Marrakeszu nosiła nazwę „Złota klatka”, jednak mam wrażenie, że ktoś tu coś pomylił, bo to będąc w Bangkoku mamy właśnie uczucie przebywania w takiej złotej klatce. Wpływa na to nie tylko dominująca kolorystyka, wypełniająca wszystko bursztynową poświatą za sprawą zachodzącego słońca, ale i umiejscowienie akcji w luksusowym hotelu Himmapan. Cały dostępny teren to jeden nieskomplikowany budynek z dwoma podobnym skrzydłami i piwnicą, a jego układ zapamiętujemy bardzo szybko po krótkim spacerze. Znajdziemy tu oczywiście parę zakamarków, część dla gości i dla obsługi, jednak w przeciwieństwie do miasteczka Sapienza lub choćby fragmentu Marrakeszu z poprzedniej misji można tu wręcz nabawić się klaustrofobii.

Agent 47 na balkonie oznacza, że Julia zażyła już truciznę.

Poprzednie mapy były wielowarstwowe, bardziej wiarygodne, a na każdej mogliśmy operować w kilku kompletnie różnych środowiskach. Sapienza oferowała klimat leniwego, wakacyjnego miasteczka, tajnego laboratorium z filmu o Bondzie i pilnie strzeżonej rezydencji. W Maroku braliśmy udział w głośnej demonstracji, by za chwilę przenieść się do spokojnych biur szwedzkiej ambasady lub odrapanych koszar wojskowych w murach dawnej szkoły. W Bangkoku odwiedzamy hotel... i na tym koniec! Nie ma nic wokół budynku, nie ma atmosfery przebywania w stolicy Tajlandii, z wyjątkiem oryginalnych strojów obsługi hotelowej i widoku na jakąś buddyjską świątynię w oddali. Całość bardzo przypomina pierwszą akcję w Paryżu, chociaż tamtejszy pałac ze swoim strychem, piwnicami, a przede wszystkim ogromnym ogrodem oferował więcej różnorodności.

Kiepskie wrażenie pogłębia też fakt, że w kreowanie nawet tak niewielkiej przestrzeni nie włożono zbyt wiele serca. Całość oczywiście utrzymuje znany z wcześniejszych odsłon poziom, z nieźle zaprojektowanymi apartamentami, salami dla VIP-ów, małym portem przy wejściu i pomieszczeniami obsługi, ale choć wszędzie kręcą się goście, gdy zaczynamy myszkować po ich pokojach, hotel wydaje się martwy. Wszystkie są bowiem puste, bez żadnych śladów zamieszkania, jakichś osobistych przedmiotów, ciekawych nawiązań czy easter eggów. Ograniczono się tu wyłącznie do samego scenariusza i związanych z nim elementów. Naszym celem jest tym razem piosenkarz rockowy Jordan Cross, podejrzewany o morderstwo swojej dziewczyny, oraz jego prawnik – zdolny oczyścić go z wszystkich zarzutów. Znajdziemy tu więc trochę rockandrollowego bałaganu w pokojach muzyków i przedstawione z detalami tymczasowe studio nagrań.

Mam talent! 47 daje po garach niczym Phil Collins i trzeba tego posłuchać osobiście.

Z osobą młodego artysty związane są w zasadzie wszystkie pozytywne aspekty nowego zlecenia. To jego bowiem mamy okazję zlikwidować na szereg wymyślnych sposobów, w jednym przypadku przekonując się dość niespodziewanie, jak utalentowanym muzykiem jest Agent 47. Jak zawsze natknięcie się na pierwszą z brzegu możliwość potrafi doprowadzić do błyskawicznego ukończenia misji, ta jednak sporo zyskuje wraz z odkrywaniem kolejnych patentów na uśmiercenie celu. Dokładniejsze szperanie po zakamarkach hotelu nie tylko pozwala zobaczyć nowe animacje egzekucji, ale i odkryć kompromitujące szczegóły z życia Crossa, będące bezpośrednim powodem jego fatalnego „spotkania” z 47. Trochę szkoda, że podobnej uwagi nie poświęcono drugiemu celowi – prawnikowi Kenowi Morganowi. Łysawy, nieco staroświecko, acz elegancko ubrany pan jest kompletnym przeciwieństwem porywczego rockmana i być może trochę też z tego powodu jego eliminacja to czysta formalność bez wykorzystania efektownych metod.

Małe studio nagrań odtworzono z najmniejszymi detalami.

Serwowana na sam koniec krótka scenka filmowa wreszcie wydaje się nieco mniej enigmatyczna i sugeruje, że wszystkie dotychczasowe zlecenia Agenta 47 mogą być ze sobą powiązane. Niezależnie jednak, jak dobry fabularnie ma szansę okazać się wątek główny, prezentowanie go raz na dwa lub trzy miesiące w niespełna minutowych filmikach to zdecydowanie kiepski pomysł. Raz, że zostaje on kompletnie zepchnięty na drugi, a nawet trzeci plan, a dwa – zupełnie nie pamiętamy, co było w poprzedniej scenie! Być może całość zyska inny kształt w oczach graczy poznających nowego Hitmana w całym pakiecie (od stycznia przyszłego roku), jednak obecnie odstępy czasowe są za długie, a treści zbyt mało, by można było śledzić to z zaciekawieniem. Taka epizodyczna forma wydania zdecydowanie więc grze nie służy – jako jednej całości, opowiadającej jakąś historię. Chcąc nie chcąc, skupiamy się na pojedynczych zadaniach, a te bronią się same. Wcale nie potrzebują głównego wątku, jedynie większej otoczki fabularnej wokół konkretnego zlecenia – wtedy wydawanie kolejnych płatnych map w ramach takiego „Roku z Hitmanem” miałoby chyba większy sens.

Imprezuj jak rockandrollowiec - rozsyp konfetti na podłogę.

Z kolei w pełnej edycji zupełnie nie odczujemy, że misja w Bangkoku jest wyraźnie słabsza. Będziemy koncentrować się na ogólnych wrażeniach, wybierając te bardziej zapadające w pamięć momenty. Ocenimy grę jako całość, a nie każdą mapę z osobna. Teraz jednak zlecenie „Klub 27” znajduje się w świetle reflektorów i stanowi wizytówkę gry, bo jest najnowsze, podczas gdy inne zdążyły się już trochę zestarzeć i przeterminować. Cztery epizody Hitmana są na razie jak cztery koła samochodu. Aluminiowa felga o wymyślnym kształcie i z lśniącą oponą jako taka może być nawet dziełem sztuki. Gotowy samochód z nimi może okazać się wręcz prawdziwym cackiem. Patrzenie, jak mechanicy powoli składają całe auto na już przygotowanych kołach to jednak okres, w którym powinni brać udział tylko mechanicy, a nie kierowcy.

Dariusz Matusiak

Dariusz Matusiak

Absolwent Wydziału Nauk Społecznych i Dziennikarstwa. Pisanie o grach rozpoczął w 2013 roku od swojego bloga na gameplay.pl, skąd szybko trafił do działu Recenzji i Publicystki GRYOnline.pl. Czasem pisze też o filmach i technologii. Gracz od czasów świetności Amigi. Od zawsze fan wyścigów, realistycznych symulatorów i strzelanin militarnych oraz gier z wciągającą fabułą lub wyjątkowym stylem artystycznym. W wolnych chwilach uczy latać w symulatorach nowoczesnych myśliwców bojowych na prowadzonej przez siebie stronie Szkoła Latania. Poza tym wielki miłośnik urządzania swojego stanowiska w stylu „minimal desk setup”, sprzętowych nowinek i kotów.

więcej

Hitman

Hitman