Marvel wstaje z kolan. Thunderbolts to najdojrzalszy film MCU
Thunderbolts wziął mnie z zaskoczenia. Po ostatnich porażkach Marvela trudno mi było oczekiwać wielkiego kina, a tymczasem jest to jak do tej pory najbardziej przemyślana i najdojrzalsza produkcja MCU.
Superbohaterskie kino nie musi być tylko odskocznią od szarej rzeczywistości, klasycznym „feel good movie”, które pokaże dobro tryumfujące wśród fajerwerków i dynamicznej akcji. Może być czymś więcej – i Thunderbolts to realizuje, dostarczając nam poruszających motywów wziętych z życia. Do tej pory jedynie Strażnicy Galaktyki 3 oferowali podobnie mocną, emocjonalną treść – choć nie aż tak mi bliską.
Oficjalna pisownia tytułu Thunderbolts* obejmuje również gwiazdkę. Nie chcę Wam zdradzać, dlaczego – dowiecie się tego z filmu.
A wszystko zaczyna się od świetnej reżyserii…
Za kamerą filmu stanął Jake Schreier, do tej pory znany m.in. z Awantury wyprodukowanej dla Netfliksa. Może to już powinno dawać pojęcie o tym, co nas czeka – nie reżyseruje bowiem rzemieślnik od kina superbohaterskiego, tylko ktoś potencjalnie bardziej kreatywny i mogący wykraczać wizją poza kolejny festiwal plastikowego CGI.
Różnicę zauważyłem bardzo szybko, gdy podczas sceny akcji kamera powędrowała do góry, dając mi inne spojrzenie na walkę; podobne zabiegi kojarzą mi się z Johnem Wickiem również niestroniącym od sztuczek, które potrafią urozmaicić toczące się starcia. Moja pierwsza myśl – „czy to jeden ciekawszy manewr, czy zapowiedź dobrze nakręconej produkcji?”. Na szczęście potwierdziła się druga opcja.

Pod względem akcji Thunderbolts najbliżej do Zimowego żołnierza. Większość bohaterów nie lata, nie strzela laserami z oczu ani nie rzuca na lewo i prawo zaklęciami – za to doskonale odnajduje się w bijatyce przeplatanej strzelaniem. W efekcie film jest bardziej przyziemny, a ze względu na konspiracyjne motywy oraz bohaterów trudniących się szpiegostwem i działających na marginesie wkracza w rejony widowiskowego thrillera, zyskując swoją gatunkową tożsamość i uciekając od losu podróbki Legionu samobójców. Warto jednak podkreślić, że produkcja pozostaje dopracowana wizualnie także gdy oglądamy potęgę i mrok pewnej postaci – wyjście poza kameralność i przyziemność nie powoduje spadku poziomu.
Nie ma dobrego filmu bez dobrych bohaterów
Naprawdę przyjemnie wreszcie zobaczyć Marvela w tak przemyślanym wydaniu, gdy sceny akcji nie dłużą się, bo każda została starannie zaplanowana. Zamiast standardowego „bum, trach, ciach, daleko jeszcze?” mamy znakomitego akcyjniaka. Ale nie byłoby sukcesu, gdyby nie gromada kradnących nasze serca nieudaczników.
Przynajmniej tak określa się bohaterów. Czy trafnie? Jeden jest rosyjską podróbą Kapitana Ameryki, drugi – Kapitanem Ameryką z Temu. Do tego dwójka profesjonalnych zabójczyń, które poza pracą nie mają życia, a na koniec gość z zaburzeniami i Bucky, któremu nie powodzi się zanadto w polityce. Ta ekipa okazuje się fantastyczna, zwłaszcza w połączeniu z dialogami, które (W KOŃCU!) nie służą jedynie jako drętwa ekspozycja. Od początku mamy przyjemne tarcia między postaciami, a niemal każdy (poza Ghost) dostaje swój wątek odkupienia – zupełnie pozbawiony moralizatorstwa.

Humor również trafia w punkt. Oczywiście czasem żart okaże się dosyć typowy i przewidywalny, ale nie znalazłem żadnego momentu, który wprawiłby mnie w zażenowanie. Thunderbolts udaje się zaskoczyć zabawnymi tekstami – jeden fragment rozwalił mnie na łopatki, ale do niego trzeba być chyba kawoszem. Show kradnie Red Guardian (David Harbour), którego wschodnioeuropejska mentalność okazuje się pretekstem do licznych sucharów.
Na koniec trochę psychologicznie
Wszystko, co wyżej przedstawiłem, daje obraz bardzo dobrego superbohaterskiego thrillera, który w zasadzie nie ma słabych stron. Trzyma tempo, zarówno wprowadzając postacie, jak i rozwijając dalej fabułę, a ponadto intryguje zagadką w postaci Boba (Lewis Pullman). Jednak za sprawą Yeleny sygnalizuje także cięższe tematy – zmaganie się z własnymi demonami, takimi jak samotność czy depresja.
Ostatecznie Thunderbolts wchodzi głębiej w psychikę swoich bohaterów i za pomocą jednego z nich prowadzi najdojrzalszą historię, jaką do tej pory Marvel wypuścił do kin. Pokazuje otchłań, która może być bliska wielu widzom – jak doświadczenia z dzieciństwa czynią ludzi dysfunkcjonalnymi – a jest to ogrywane tak subtelnie i wiarygodnie, aż chwyta za gardło, zwłaszcza jeśli ktoś zobaczy na ekranie odbicie własnych przeżyć czy problemów. Rozwiązanie wątków przynosi zaś oczyszczenie, któremu daleko do banału. Oczywiście to nadal nie jest pełnowymiarowy psychologiczny dramat, ale i tak: czapki z głów.
Druga opinia

Ocenia Oskar Wadowski
Thunderbolts to chyba najdojrzalszy film Marvela i zdecydowanie najlepsze co dostaliśmy po Avengers: Endgame. O jakości tego filmu najlepiej świadczy fakt, że nie przypomina on w ogóle produkcji ze stajni MCU, jakie powstawały w ostatnich latach. Brakuje tu zrobionego po łebkach i pełnego ekspozycji pierwszego aktu, bohaterowie ze sobą rozmawiają, a centralnym punktem finału nie jest naparzanka, a emocje. Humor trafia częściej niż zwykle, a znalazło się też miejsce na momenty wzruszenia. To jest Marvel, za którym tęskniłem i mam nadzieję, że to nie będzie wyjątek potwierdzający regułę.
Znamienne, że w Thunderbolts nie ma jednego określonego przeciwnika. Nawet jeśli ktoś wydaje się po prostu zły, to twórcy filmu sięgają po środki pozwalające spojrzeć na tę postać w innym świetle – rozumiejąc, że każde zło ma swoje korzenie. Albo że nie ma ludzi złych, są tylko zagubieni?
Niesamowita sprawa. Thunderbolts to budujące superbohaterskie kino, które sięga po cięższe, psychologiczne tematy, ale traktuje je w dojrzały sposób, tworząc pomost zrozumienia między widzami a bohaterami. Do tego prezentuje widowiskową, przemyślaną akcję bliską poziomowi Zimowego żołnierza, jak również pozytywnie zaskakujący humor. Jeszcze się waham, jednak myślę, że to mój ulubiony Marvel – w każdym razie na pewno personalnie mi najbliższy.