Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Tom Clancy's The Division Publicystyka

Publicystyka 25 października 2015, 16:41

autor: Luc

Graliśmy w Tom Clancy’s The Division – co oferuje sieciowa gra Ubisoftu na kilka miesięcy przed premierą?

Na Warsaw Games Week pojawiło się sporo interesujących tytułów, ale to The Division należało do jednej z nielicznych, przedpremierowych produkcji, w które faktycznie można było pograć.

Tom Clancy’s The Division w swoich założeniach to jedna z najciekawszych i najbardziej obiecujących gier jeśli nie ostatniej dekady, to chociaż kilku lat. W chwili, w której Ubisoft ujawniał sieciową produkcję, ekscytacji nie było końca – drużynowa współpraca, elementy RPG oraz unikalny świat, łączący możliwość samotnego grania z multiplayerem. Od tamtego momentu minęło już jednak mnóstwo czasu, a gry wciąż nie widać. Twórcy przesuwali premierę kilkukrotnie i jak nie trudno się domyślić – ekscytacja obiecywaną rozgrywką z wolna zaczęła zanikać… Teraz już wiemy, że The Division (najprawdopodobniej) ukaże się w marcu 2016 roku, ale szczęśliwie to, jak prezentuje się tytuł udało się nam sprawdzić znacznie wcześniej. Podczas targów Warsaw Games Week testowaliśmy udostępniony fragment kilkukrotnie i oto, co zobaczyliśmy.

Samo stanowisko, na którym uruchomiono samo The Division skupiało się wyłącznie na rozgrywce, ale wypada powiedzieć także kilka słów wprowadzających odnośnie warstwy fabularnej. Część z Was już zapewne doskonale zdaje sobie z tego sprawę, czego w tej kwestii spodziewać się po tytule Ubisoftu, ale dla tych, którzy nie mieli jeszcze okazji lub po prostu chcą sobie wszystko uporządkować – wersja skrócona opowiadanej historii. Całość toczy się w nieodległej przyszłości, która jednak znacznie różni się od tego, co widzimy współcześnie. Wszystko za sprawą „apokalipsy” jaka nawiedziła Stany Zjednoczone. Jak do tego doszło? Grupa terrorystyczna zaraziła śmiertelnym wirusem… banknoty. Pieniądze każdego dnia przechodzące przez setki tysięcy rąk błyskawicznie zainfekowały część mieszkańców Nowego Jorku. W specjalnej, zamkniętej strefie izolującej chorych oczywiście szybko zapanował chaos, którego nie można było jednak zostawić samego w sobie. W tak zwanych Dark Zones wciąż znajdowało się mnóstwo niezwykle ważnego sprzętu oraz „jedyna nadzieja na stworzenie lekarstwa”. Scenariusz brzmi przerażająco, ale przygotowano się na niego już wcześniej – tajni agenci mający opanować sytuację do tej pory byli uśpieni, ale wybuch pandemii zmusił wszystkich do działania. Gracz wciela się właśnie w jednego z nich.

Dobra kryjówka to podstawa, choć zawsze trzeba uważać, aby przeciwnik nas nie zaszedł z drugiej strony.

Siadając przed Xboksem One, na którym testowaliśmy demo, zastanawianie się nad historią nie wchodziło jednak w grę, od razu przechodziliśmy bowiem do akcji. Wszyscy obecni zostali podzieli na kilka trzyosobowych zespołów. Kilka pierwszych sekund na zorientowanie się w sterowaniu i ani się spostrzegłem, a już płynnie przeskakiwałem nad kolejnymi przeszkodami – i już na początku za to należą się twórcom pochwały. Poruszanie się naszym agentem jest naprawdę dobrze zrealizowane i choć sporadycznie nie mogłem wskoczyć na jakiś bloczek czy samochód, w zdecydowanej większości przypadków działało to bardzo naturalnie. Równie pozytywnie zaskoczył mnie system osłon. Dłużej przytrzymując przycisk odpowiedzialny za przywarcie do muru czy innego elementu, możemy „ręcznie” zadecydować, w które miejsce dokładnie się udamy. Pojedyncze naduszenie skazuje nas na pełną automatyzację, ale i odgórnie narzucanym wyborom niczego nie można zarzucić. Przeskakiwanie z jednej osłony za drugą także działa koncertowo i gdybym miał określić sterowanie w The Division jednym słowem byłoby to bez wątpienia „intuicyjne”.

Lokacje są ponure i nie pozostawiają żadnych wątpliwości - Nowy Jork to kompletna ruina.

Graliśmy w Tom Clancy’s The Division – co oferuje sieciowa gra Ubisoftu na kilka miesięcy przed premierą? - ilustracja #2

W The Divison możemy zbierać oczywiście także i ekwipunek. Nie chodzi jedynie o broń! W miejscu na „pancerz” znajduje się sześć slotów, do których wrzucamy pięć elementów wyposażenia – podczas dema plecak czy rękawice były odgórnie przypisane, ale w finalnej wersji będziemy mogli je swobodnie zmieniać na to, co znaleźliśmy podczas eksploracji świata.

Kiedy wszyscy rozgryźli już jak kontrolować swojego agenta, ruszyliśmy przed siebie. Na potrzeby dema lokacja wydawała się dosyć „liniowa” oraz ograniczona i nie pozwalała na specjalne zwiedzanie miasta, ale to co udało mi się wyłapać budziło mieszane uczucia. Z jednej strony Nowy Jork wyglądał całkiem przyzwoicie i lokacja dobrze odwzorowywała pandemiczno-apokaliptyczny klimat, ale z drugiej – nawet na tak niewielkim obszarze odniosłem wrażenie, że wiele spośród tekstur oraz elementów po prostu się powtarza. Może to zwykłe czepialstwo, ale chwilami po prostu prezentowało się to sztucznie. Mam jedynie nadzieję, że w szerszej perspektywie, miasto jest nieco bardziej zróżnicowane i co chwila nie będziemy natykać się na te same samochody albo w identyczny sposób odlatujące ptaki. Wspomniane „zamknięcie” tej lokacji nie było jednak przypadkowe – wszystko prowadziło nas do zamkniętej strefy, czyli Dark Zone. Po wspięciu się na barykady znaleźliśmy się w tej „mroczniejszej” części miasta i to tam czekała na nas największa gradka – rywalizacja z pozostałymi zespołami.

Obojętnie gdzie nie pójdziemy, tam czeka na nas nieznane zagrożenie.

Misja, jaka przypadła nam w udziale nie miała bez kontekstu wprawdzie większego sensu, ale nie przeszkadzało to w dobrej zabawie. Naszym zadaniem było odszukanie umieszczonej w lokacji skrzynki z bronią, a następnie przetransportowanie jej do wybranego miejsca, którego trzeba było bronić przed półtorej minuty. Na papierze brzmi to prosto, ale w rzeczywistości tylko raz udało się nam dopiąć swego. Po strefie oprócz sterowanych przez SI przeciwników, kręcili się bowiem także i inni gracze. Choć do pewnego momentu wszyscy ze sobą współpracowali, aby wyeliminować komputerowych przeciwników, to gdy rozpocząć trzeba było ekstrakcję wspomnianego sprzętu, momentalnie rzuciliśmy się sobie do gardeł. Ostrzeliwanie się z jednym przeciwnym zespołem jesteśmy w stanie bez problemu rozplanować, ale gdy mierzyć trzeba się jednocześnie z kilkoma… chaos jest nieunikniony. Da się go szczęśliwie opanować, choć wymaga to bieżącej komunikacji z pozostałymi członkami zespołu. I to głosowego kontaktu. W kontrolowanych warunkach, gdzie wszyscy na pokaz przyszli w odpowiednim nastawieniu – faktycznie to działało. Rozmowa przez mikrofon i słuchawki dodatkowo jest na poziomie gry nieco przekształcana w taki sposób, aby brzmiała jak przez krótkofalówkę (świetny efekt!), jednak jeśli jej zabraknie – możemy pożegnać się ze zwycięstwem.

Przeciwko sterowanym przez SI komputer nie zawsze trzeba się kryć - chyba, że przeważają nas liczebnie.

Te osiągało się poprzez ukończenie wspomnianego zadania, ale to nie jedyny sposób progresji w The Division. Podczas walk zdobywamy również punkty doświadczenia za zabijanie pozostałych przeciwników. Sam model strzelania działa nieźle, broń po prostu się „czuje”, ale cały system ma jedną poważną wadę. Jeżeli przyjmiemy odpowiednią ilość obrażeń, nasza postać pada na ziemię, choć nie od razu umiera – przez jakiś czas, wciąż może zostać „wskrzeszona” przez swoich współtowarzyszy z zespołu. Ciężko ranną postać można oczywiście wykończyć – kolejną serię strzałów albo… no właśnie, to jedyna opcja. Ataku wręcz po prostu nie ma – jeżeli skończyła się nam amunicja (a to wbrew pozorom może się zdarzyć stosunkowo szybko), możemy co najwyżej podejść do przeciwnika i się na niego popatrzeć. Duże utrudnienie na dodatek nielogiczne, choć deweloperzy z pewnością mieli jakiś powód, dla którego decydowali się na takie, a nie inne rozwiązanie. Pytanie brzmi: jaki?

Na ulicach świąteczne ozdoby, ale na świętowanie nie ma czasu - musimy walczyć o życie.

Graliśmy w Tom Clancy’s The Division – co oferuje sieciowa gra Ubisoftu na kilka miesięcy przed premierą? - ilustracja #2

W The Divison z pewnością dobrze poczują się fani RPG. Elementów nawiązujących do tego gatunku jest całe mnóstwo – zbierając odpowiednie wyposażenie możemy poprawiać poszczególne statystyki oraz parametry, na przykład zwiększać ilość punktów życia, zmniejszać otrzymywane obrażenia lub skracać czas odnawiania umiejętności. Lista tego typu modyfikacji ma kilkadziesiąt unikalnych pozycji!

Gdy jednak przymkniemy oko na tę niedogodność i zaczniemy uwzględniać ją w swojej rozgrywce, zabawa jest naprawdę przednia. Miejsc do ukrywania się jest naprawdę sporo, wspólne flankowanie przeciwnika podczas gdy trzeci członek zespołu próbuje przykuć wrogi ostrzał sprawia nie tylko dużo zabawy, ale i przede wszystkim daje satysfakcję. Taktyki jest w tym sporo i bez niej na dobrą sprawę, nie mamy większych szans, aby odnieść sukces. Poziom współpracy momentami przyrównałbym wręcz do tego, jaki jest wymagany w rajdach z Destiny – mając na plecach kilka innych zespołów po prostu trzeba ze sobą nieustannie rozmawiać i przekazywać sobie to, co widzimy. Nie wszystkim przypadnie to do gustu, ale po prostu nie wyobrażam sobie gry w The Division milcząc i to chyba najistotniejszy przekaz jaki płynął z ogrywanego przeze mnie dema.

Na sam koniec jeszcze krótko o oprawie graficznej. Tu wielkiej niespodzianki nie ma – gra nie wygląda w akcji równie imponująco, co na zwiastunach i obrazkach, ale należy jednocześnie pamiętać, że udostępniono nam wersję na Xboksa One. W przypadku wydania pecetowego być może tekstury będą ostrzejsze, choć i tak pomimo widocznego downgrade’u w stosunku do materiałów promocyjnych, całość prezentowała się nieźle, ale co istotniejsze – wszystko działało po prostu bardzo płynnie. Mając do wyboru graficzne fajerwerki oraz nieskazitelnie płynne animacje, bez chwili zastanowienia wybiorę to drugie i zdaje się, że twórcy The Division słusznie poszli właśnie w tym kierunku.

Pokonywanie przeszkód odbywa się bardzo płynnie i naturalnie.

Ogólne wrażenia są więc jak najbardziej pozytywne. Straciłem w The Division wiarę już jakieś kilka miesięcy temu, ale grywalna wersja na Warsaw Games Week ponownie rozpaliła nadzieje na to, że będzie to produkcja ze wszechmiar udana. Pomimo kilku mniejszych lub większych braków, sam koncept nie stracił nic ze swojej unikalności, a wykonanie poszczególnych pomysłów także prezentowało się tak, jakbym tego oczekiwał po tytule z górnej półki. Na implementację poprawek tego, co kuleje jest szczęśliwie jeszcze trochę czasu, choć już teraz tytuł wygląda na jak najbardziej grywalny. Jeżeli sami nie mieliście okazji przetestować go podczas warszawskich targów, to polujcie na beta testy pod koniec grudnia. Warto!

Tom Clancy's The Division

Tom Clancy's The Division