Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 28 kwietnia 2009, 17:03

autor: Michał Bobrowski

Bionic Commando - już graliśmy!

Nathan Spencer powraca w znakomitym stylu. Jeśli cała gra jest równie atrakcyjna jak fragment, w który już graliśmy, to w maju szykujcie kasę na Bionic Commando.

Bionic Commando – to kontynuacja kultowego tytułu jeszcze z czasów konsoli NES. Na naszych łamach znajdziecie już dwie zapowiedzi tej gry (pierwszą pod tym linkiem, kolejną tutaj) dlatego w poniższym opisie skupię się na tym, co najważniejsze, czyli na wrażeniach z samej rozgrywki. Podczas Captivate 09 miałem możliwość osobiście zapoznać się z jednym etapem trybu fabularnego oraz trybem deathmatch dla 8 osób rozgrywanym na trzech różnych mapach wersji na Xboksa 360.

Etap single player nasz bohater (Nathan Spencer) rozpoczyna przy wyjściu z głębokiej jaskini – oczywiście wydostajemy się z niej, korzystając z naszego bionicznego ramienia. Po chwili stoimy na skraju urwiska. Przed nami rozpościera się panorama zniszczonego Ascension City – miasta, w którym terroryści dopiero co zdetonowali tajną broń, która spowodowała trzęsienie ziemi. Tuż pod nami fragmenty drogowego wiaduktu - skok w dół i szybka walka z dwoma żołnierzami, dla których zaplanowałem finezyjną egzekucję. Jednego pochwyciłem moją bioniczną macką i roztrzaskałem o asfalt. Drugi dokończył żywota zgnieciony zręcznie podrzuconym wrakiem samochodu. Bioniczne ramię to naprawdę fajna sprawa – to nie tylko doskonała broń, to również niesamowicie elastyczna i jednocześnie wytrzymała macka, która umożliwia wspinanie się na (prawie) każdą powierzchnię. Oczywiście dla tych, którzy z Nathanem spotkali się już w czasach klasycznego Bionic Commando, nie będzie to żadne zaskoczenie (w końcu ramię to jego wizytówka), jednak współczesne wykonanie, jakie zaserwowali nam programiści ze studia Grin, robi naprawdę jak najlepsze wrażenie.

Nathan „RAD” Spencer i jego bioniczne ramię.W tle jaskinia, z której musimy się wydostać.

Wróćmy jednak na naszą zniszczoną autostradę. Sprawny chwyt o resztki tablicy drogowej, następnie mała huśtawka, aby rozkołysać naszego bohatera i już lądujemy na odległym urwisku. Na znajdującym się nieopodal parkingu czeka komitet powitalny - to coś w rodzaju ogromnej, mechanicznej dżdżownicy zwanej Mohole. Jak można przypuszczać, nie ma ona zbyt przyjaznych zamiarów, a nasz arsenał ogranicza się w tym momencie tylko i wyłącznie do mało efektywnego pistoletu. Ale od czego nasze bioniczne umiejętności i kilkanaście rozrzuconych po całym parkingu samochodów. W momencie, w którym Mohole rozpoczyna promieniem lasera niszczyć otoczenie, wystarczy podnieść któryś z nich i rzucić w jej stronę. Nie musimy nawet zbyt dokładnie celować – system automatycznie zrobi to za nas. Oczywiście dżdżownica nie wije się w jednym miejscu, lecz co chwilę znika pod ziemią, aby znienacka wyskoczyć z zupełnie innej strony lub też zaorać kawał parkingu w nadziei unicestwienia naszego bohatera. Po kilku udanych trafieniach możemy liczyć na wsparcie w postaci zrzuconych kapsuł z uzbrojeniem – mnie udaje się trafić na karabin maszynowy oraz typowy granatnik. Szczególnie przydatny okazuje się ten ostatni, gdyż po chwili parking wyraźnie pustoszeje, a mnie zaczyna brakować samochodowej „amunicji”.

Po jednym z celnych strzałów uszkodzona Mohole zalega na powierzchni – ten moment wykorzystujemy natychmiast, aby wczepić się w sam środek laserowego oka. Ułamek sekundy później podrzuceni przez przeciwnika wykonujemy efektowny skok, by z całej siły uderzyć go w najczulszy punkt. Wyraźnie uszkodzony przeciwnik (pasek „życia” poniżej połowy) zaczyna atakować przy pomocy powtarzanych kilkakrotnie fal uderzeniowych, które jednak bardzo łatwo po prostu przeskoczyć. Chwilę później ponownie atakujemy oko Mohole – tym razem mocne uderzenie skutecznie kończy jej żywot. A ja... ja właśnie spostrzegam, że muszę obiec dookoła resztki przeciwnika, gdyż akurat na ten obiekt NIE mogę się wspiąć. Tym małym zgrzytem kończy się naprawdę dająca dużo satysfakcji misja single player.

Mohole (tutaj na grafice koncepcyjnej) okazała sięmało odporna na obrzucanie samochodami.

Prawdziwy pazur Bionic Commando pokazuje również przy okazji serii deathmatchów w trybie dla 8 graczy. Udostępnione mapy dają naprawdę wiele możliwości wykorzystania bionicznego ramienia, począwszy od szybkiego przemieszczania się po ścianach budynków po niezwykle efektowne walki w zwarciu. Początkowo wydawało mi się, że 8 uczestników będzie trochę małą liczbą jak na mapy multiplayer – jednak już po chwili zmieniłem zdanie – większa ilość powodowałaby tylko chaos, a tak możemy czerpać wiele przyjemności z różnorodnych form polowania na przeciwników – a tych nie brakuje. Na mapie można znaleźć porozrzucany arsenał (shotgun, karabin snajperski, wyrzutnie samonaprowadzających się rakiet czy typowy karabin maszynowy). Nie brakuje również pancerzy, apteczek czy wzmacniaczy bionicznych umiejętności bohatera. Interesującą ciekawostką jest fakt, że właśnie za wykorzystanie tych ostatnich do eliminowania przeciwników otrzymamy więcej punktów niż np. za snajperski headshot – tym samym nawet skuteczne „kampowanie” z jakiegoś skalnego występu niekoniecznie zapewnia pierwsze miejsce w danym meczu. O wysokiej grywalności tego trybu niech świadczy fakt, że przez oba dni tegorocznego Captivate cały czas nie brakowało chętnych do „jeszcze jednej partyjki w Bionica”.

Opisując wrażenia z obu trybów rozgrywki, warto zwrócić uwagę na jeszcze kilka spraw – po pierwsze – cieszy to, że Bionic Commando naprawdę wygląda na dopracowany produkt. Opóźnienie daty premiery (gra finalnie zawita na europejskie półki sklepowe 22 maja tego roku) pozwoliło na lepsze doszlifowanie różnorodnych smaczków. Oprawa graficzna prezentuje się naprawdę przyzwoicie, warstwa dźwiękowa nie zawodzi, tempo akcji nie spada ani na chwilę, a to co najbardziej przypadło mi do gustu, to bardzo dobrze opracowane sterowanie.

Nigdy bym nie przypuszczał, że ponowny (po Bionic Commando Rearmed) kontakt z Nathanem Spencerem będzie dla mnie aż tak miłym zaskoczeniem – tym bardziej z wielką niecierpliwością wyczekuję chwili, w której kurier dostarczy do redakcji wersję recenzencką tej gry.

Michał „Misza” Bobrowski

Bionic Commando

Bionic Commando