Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 25 stycznia 2010, 15:00

autor: Radosław Grabowski

Battlefield: Bad Company 2 - Już graliśmy! (single player)

Jak dotąd deweloperzy z DICE mocno trzymali język za zębami w temacie single playera w Battlefield: Bad Company 2. Niewiele ponad miesiąc przed premierą gry postanowili jednak wreszcie odkryć karty.

Nowy rok przyniósł możliwość ponownego odwiedzenia kwatery głównej DICE w Sztokholmie i dowiedzenia się wreszcie czegoś konkretnego w kwestii single playera w Battlefield: Bad Company 2. Najważniejsze, że można było zagrać, a nie tylko oglądać spreparowany wcześniej gameplay.

Na pierwszy rzut oka Battlefield: Bad Company 2 sprawia wrażenie produkcji troszkę doroślejszej od swej poprzedniczki, co świadczy o zbliżeniu się do cyklu Call of Duty: Modern Warfare (przyzwyczajcie się do tego, że tytuł ten będzie się wielokrotnie przewijać w mediach przy okazji omawiania BFBC2). Widać to już w otoczce fabularnej, gdyż beztroska, komediowa opowieść o czterech niesfornych wojakach ogarniętych militarną gorączką złota należy do przeszłości. Zastąpiła ją, co prawda, historia tych samych żołnierzy, ale w znacznie poważniejszych realiach. Tym razem lądujemy w samym środku zbrojnego konfliktu pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Rosją. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa, Jankesi pełnią rolę tych prawych i sprawiedliwych, podczas gdy ich adwersarze znad Wołgi to ci źli i brzydcy. Pamiętajmy jednak, że to Bad Company, więc nie ma tu miejsca na majestatycznie powiewające amerykańskie flagi przy akompaniamencie trąbki i szpaleru salutujących marines. Zatem nadal przez grę przewija się mnóstwo czarnego humoru, serwowanego przede wszystkim w znakomicie wyreżyserowanych scenkach przerywnikowych. Na ocenianie jakości fabularnego całokształtu zaczekałbym jednak do marcowej premiery pełnej wersji.

Boliwijska wioska już za chwilę stanie w ogniu.

Ludzie z DICE umożliwili mi zapoznanie się z dwoma misjami, stanowiącymi niewielki fragment kampanii single player. W pierwszej z nich zostałem rzucony do boliwijskiej dżungli, aby uwolnić agenta CIA przetrzymywanego przez lokalnych „czerwonych” partyzantów (wspieranych przez Rosjan, a jakże). Już podczas atakowania pierwszej grupy wrogów, stacjonującej w lichych drewnianych chałupach, dało się zauważyć, że twórcy BFBC2 zrobili duży krok naprzód w stosunku do „jedynki”. Przede wszystkim nasi towarzysze, czyli sierżant Redford, Haggard i Sweetwater, nareszcie się do czegoś przydają. Co prawda bez pomocy głównego bohatera wojny i tak nie wygrają, ale przynajmniej teraz są skuteczni w walce. Celnie strzelają, wysadzają w powietrze barykady etc. W nowym Bad Company pełnią również bardzo istotną rolę w scenach rodem z Modern Warfare. A to jeden z nich poderżnie gardło niczego niespodziewającemu się strażnikowi, a to inny w ostatniej chwili uskoczy przed przewracającym się posągiem na dziedzińcu hacjendy. Takich skryptowanych motywów ma być w trakcie całej kampanii sporo, aby nadać akcji większą dynamikę. Pojawia się nawet znajomo wyglądająca scena, w której – strzelając z pistoletu – trzeba położyć trupem delikwenta, używającego zakładnika jako żywej tarczy.

Patenty rodem z Call of Duty widoczne były także w drugiej z zaserwowanych na prezentacji misji. Tym razem akcja toczyła się wśród ośnieżonych górskich szczytów. Tutaj szczególnie dało się zauważyć, że w stosunku do pierwszego Bad Company pole walki uległo pewnemu zawężeniu. W pierwszej części mieliśmy stosunkowo dużą swobodę poruszania się w terenie, co jednak nie było do końca dobre – na tych rozległych otwartych przestrzeniach po prostu za mało się działo. Teraz gracz prowadzony jest nieco węższą, ale za to na pewno bardziej emocjonującą ścieżką. Ma przy tym na tyle wolną rękę, aby pojeździć sobie czołgiem czy innym quadem albo zbadać położone gdzieś na uboczu zabudowania w poszukiwaniu ukrytej broni. Ponadto bardzo dobrze się stało, że twórcy gry postanowili wzorować się na serii CoD również w kwestii odnawiania sił witalnych. Zatem regeneracja zdrowia następuje po krótkim przebywaniu w ukryciu – koniec z idiotycznym kłuciem się niesławną strzykawką z poprzedniej odsłony.

Pomimo prawie dwóch lat na karku pierwsza część Battlefield: Bad Company to nadal jedna z najlepiej wyglądających gier na Xboksa 360 i PlayStation 3. Najnowsza produkcja DICE prezentuje się na tych platformach niemal identycznie jak poprzednia, więc w przypadku konsol właściwie nie ma o czym szczególnym pisać odnośnie grafiki. Trzeba jednak pamiętać, że BFBC2 to pierwszy od 2006 roku pełnoprawny Battlefield, dostępny również na PC. Szwedzcy deweloperzy nie traktują „blaszaków” jako zła koniecznego, a zatem posiadacze komputerów osobistych mogą spodziewać się zdecydowanie lepszej oprawy wizualnej niż na X360 i PS3. I wcale nie chodzi tu tylko o wyższą rozdzielczość czy anti-aliasing. Patrick Bach z DICE twierdzi, że dopiero na maszynach kompatybilnych z DirectX 11 napędzająca grę technologia Frostbite Engine rozwija skrzydła. Eksplozje ładunków wybuchowych, wzbijane przez czołgi tumany kurzu i charakterystyczna dla Bad Company destrukcja otoczenia na szeroka skalę – to wszystko na mocnych konfiguracjach sprzętowych wypada wyjątkowo okazale. Zresztą w najbliższych dniach nadarzy się znakomita okazja do sprawdzenia tego w praktyce, ponieważ już 28 stycznia wystartują pecetowe testy wersji beta (dla osób, które zakupiły pre-order). Dodatkowo wyłącznie na PC pojawi się możliwość oglądania obrazu trójwymiarowego, rzecz jasna, pod warunkiem posiadania zestawu 3D Vision ze stajni NVIDIA.

Konwój niczym w początkowej fazie Modern Warfare 2.

Każdy, kto grał w jakikolwiek tytuł spod znaku DICE, doskonale wie, jak dużą wagę studio to przywiązuje do kwestii dźwięku w swoich dziełach. Bad Company 2 nie jest tu oczywiście żadnym wyjątkiem. Wystarczy usłyszeć unikalny dla każdego rodzaju broni szczęk przeładowywania, aby zacząć rozumieć, na czym polega sprawa. Rozmawiając z Gordonem Van Dykem, producentem BFBC2, poruszyłem kwestię tajemniczej opcji „War Tapes”, którą znalazłem w menu konfiguracji dźwięku. Okazało się, że po jej włączeniu wyraźnie zmienia się brzmienie wszystkich serwowanych przez grę odgłosów na agresywniejsze, nieco filmowe. To, co można wtedy usłyszeć, przywodzi na myśl niezapomnianą scenę lotu helikopterów przy wagnerowskim akompaniamencie z Czasu Apokalipsy. Warunkiem koniecznym do przekonania się o tym jest jednak wyposażenie się w dobry system nagłaśniający. Jeśli chodzi natomiast o muzykę, to deweloperzy trzymają ponoć kilka asów w rękawie. Mając ciągle w pamięci kapitalny soundtrack z Battlefield Vietnam, jestem dobrej myśli. Zresztą już kawałek z repertuaru zespołu Queens of the Stone Age, przygrywającego w najnowszym trailerze drugiego Bad Company, napawa dużą dozą optymizmu.

Do single playerowej kampanii z pierwszej części BFBC nie miałem poważniejszych zastrzeżeń i świetnie się przy niej bawiłem. Studio DICE postanowiło tym razem jednak zadowolić również tych, którzy poprzednio narzekali głównie na zbyt niskie tempo akcji. W nowym Bad Company jest więc szybciej i intensywniej – niczym w Call of Duty, ale nie aż tak do bólu liniowo. Jeśli pozostałe misje dla pojedynczego gracza są tak dobre, jak te dwie zaprezentowane na pokazie w Sztokholmie, to jestem zupełnie spokojny o jakość całego single playera. Tak czy inaczej trwam w przekonaniu, że będzie to pierwszy w historii pecetowy Battlefield, w którego warto zagrać nie tylko ze względu na pierwszorzędny multiplayer. Na testowaniu tego ostatniego także spędziłem w siedzibie DICE sporo czasu, a swoje wrażenia przedstawię w osobnym artykule. Tymczasem każdemu posiadaczowi PC, gustującemu w pierwszoosobowych strzelaninach, serdecznie polecam zainteresowanie się tematem startujących już niedługo beta-testów Bad Company 2.

Radosław „eLKaeR” Grabowski

Battlefield: Bad Company 2

Battlefield: Bad Company 2