Transformers: Przebudzenie bestii to film, który szybko wyprę z pamięci
Nowa odsłona Transformers to kolejne odcinanie kuponów od dochodowej franczyzy – i nic więcej. Potencjał umiejscowienia akcji w latach 90. wystarczył jedynie na wprowadzenie, a potem zaczyna się wyczekiwanie końca.

Tylko początek filmu Transformers: Przebudzenie bestii był dla mnie zaskoczeniem. Hip-hopowa ścieżka dźwiękowa, lata 90., pierwsze zetknięcie ludzkiego bohatera z Autobotami – te składniki do pewnego momentu dają nadzieję na dobrą rozrywkę. Potem jednak do głosu dochodzi ciężkostrawny patos i konfrontacje wielkich robotów, które nie przyprawiają o choćby krztynę adrenaliny. Pozostaje czekać na napisy, zanim jeszcze bardziej do nas dotrze bezsens oglądanego widowiska.
Pobujałbym się dłużej na Brooklynie lat 90.
Rzeczywisty prolog to podbudowa pod nową ziemską mitologię. Otóż Maximale przybyły na naszą planetę tysiące lat temu, aby schronić się przed niszczycielską siłą Unicrona i ukryć przed nim klucz pozwalający na podróż między galaktykami. Po patetycznych pierwszych minutach akcja przenosi się do 1994 roku i wtedy przeżywa najciekawsze chwile. Mam sentyment do tego okresu i jeśli Wy też, to spodobają Wam się okruchy, za pomocą których został on odwzorowany.
Główny bohater, Noah Diaz (Anthony Ramos), stara się dbać o swoją rodzinę mieszkającą na Brooklynie i w tym celu potrafi sięgnąć po mniej chwalebne środki w postaci ulicznej kradzieży. Do filmu wkracza ziomalska tonacja, wspierana przez skupienie się na Autobocie o imieniu Mirage, zbijającym z ludźmi żółwiki. W telewizji rozmawiają o sprawie O.J. Simpsona, a całości dopełniają hip-hopowe rytmy, na czele z utworem C.R.E.A.M. zespołu Wu-Tang Clan.
Myślę, że każdy pobujałby się na Brooklynie trochę dłużej, mimo obecności klisz w rodzinnym wątku Diaza. Niestety wśród głównych ludzkich postaci istotna jest również niedoceniona w pracy, ale genialna Elena Wallace (Dominique Fishback), której rola sprowadza się do tłumaczenia starodawnych pism, zapisywania najważniejszych informacji i kierowania bohaterów we właściwe miejsca na mapie świata. Nudna i irytująca ze swoim niby zabawnym nierozgarnięciem ma najbardziej papierową osobowość z całej obsady – a to sztuka przy tylu jednowymiarowych robotach.
Odwieczna walka dobra ze złem
Wprowadzenie mija, jesteśmy po pierwszej lekkiej ciekawości, wynikającej m.in. z pierwszego spotkania z Autobotami. W tym momencie w seans wkrada się nuda. Ratowanie świata przybiera formę ganiania za przedmiotami, co zostaje rozciągnięte o zwroty akcji, w wyniku których bohaterowie muszą ruszyć jeszcze dalej albo ponownie skonfrontować się ze swoimi przeciwnikami. Byleby trochę wydłużyć tych Transformsersów o następne minuty.
Na opisanym etapie trudno wskazać jakiś pozytywny element. Znalazło się tu mnóstwo gadania o odpowiedzialności przywódcy za swoich ludzi, poświęceniu się dla dobra sprawy czy konieczności nieustannej walki z siłami ciemności. W najgorszym punkcie to już nie tylko jest ciężkostrawne, lecz także strasznie dziecinne przez ogromne napompowanie patosem. Już nawet nie chodzi o to, aby twórcy opowiedzieli logiczną opowieść – dziur tu tyle, co w serze szwajcarskim – ale żeby chociaż podali ją ze świadomością jej słabości. Głupkowaty materiał można ograć ze smakiem, a tu przez nadęcie wypada jak ohydnie przesolone frytki podane w jednej z gorszych miastowych knajpek.
Zadziwia mnie, że w filmach nastawionych na akcję coraz mniejszą uwagę przykłada się… właśnie do akcji. Serio, co się tu stało? To już kolejne popcornowe widowisko, którego siłą powinny być efektowne starcia – jednak te okazują się kompletnie nijakie. Jakby ktoś stwierdził, że wystarczy samo naparzanie się potężnych monstrów, uzupełnione wybuchami i strzelaninami. Więcej nie potrzeba. Zero kreatywnego podejścia, ładniejszych sekwencji i umiejętnego zawieszania wiary widza w powodzenie. Ludzcy bohaterowie uciekają w środku konfrontacji robotów? E tam, nawet przez chwilę nie czuć niebezpieczeństwa. Nie da się z przebiegu wydarzeń ocenić siły poszczególnych postaci ani zrozumieć, dlaczego raz zbierają oklep, a innym razem przypierają wroga do muru. Kwestia determinacji? Do tego fragmenty walk bywają poszatkowane, co też nie pozwala widzowi dobrze się w nie zagłębić.
Transformers: Przebudzenie bestii to film adresowany wyłącznie do fanów marki, którym nie będzie przeszkadzała prostota i nielogiczności fabuły. Jeśli ktoś lubi patetyczną rozrywkę z bijącymi się i strzelającymi do siebie robotami, odmóżdżającą i zapodającą niejeden czerstwy żart – poczuje się jak w domu. Sam bym lepiej zniósł i wyżej ocenił recenzowaną produkcję, gdyby do końca zachowała brooklyński, hip-hopowy klimat. Gdy Przebudzenie bestii uderza w wyższe tony, fałsz, z jakim to robi, staje się kakofonią nie do zniesienia, o której chcę jak najszybciej zapomnieć.
Film:Transformers: Przebudzenie bestii(Transformers: Rise of the Beasts)
premiera: 2023premiera PL: 2023akcjasci-fiprzygodowy
Ziemia znów staje się polem walki pomiędzy dwoma frakcjami kosmicznych robotów. Optimus Prime oraz autoboty ponownie stają naprzeciw deceptikonów, a tym razem dzieje się to w filmie, którego fabuła inspirowana jest historią znaną z Kosmicznych wojen. Okazuje się, że możliwa jest transformacja nie tylko w pojazdy mechaniczne…
Komentarze czytelników
HumanGhost Generał

Niby człowiek wiedzioł a jednak się trochę łudził..
Mitsuki Generał
Dużo lepszy od filmów Baya, zwłaszcza Ostatniego Padaki.
Uwielbiam ten film, zwłaszcza relację Noah i Mirage, nieskończenie lepsza niż ta która była między Samem i Bumblebee, również Noah jest dużo lepszą postacią (i lepiej zagraną) niż Sam i mam nadzieję że scena na końcu zapowiada że będzie go więcej, podobnie Ellena w porównaniu z Fox. Relacje między robotami choć proste, to są i dają zabawę, Scourge może nie wykorzystał pełnego potencjału to wciąż był ok, Unicron to Bóg i sceny z nim dają napięcie (no i użyli jego muzyki z filmu 86), walki są czytelne i wszystko w nich widać w czym też pomaga design robotów, nie ma też walk w mieście (ta w opuszczonym muzeum była cóż, w opuszczonym muzeum)gdzie po masakrze wszyscy są spoko, tu mamy większość akcji w Peru które wygląda świetnie. Szkoda tylko, że tak mało czasu dla Maximali, zwłaszcza że sam prolog był świetny, ale wszystkie sceny w których się pojawią są świetne, nawet zrobiło mi się szkoda Airazor.
Co do prostej fabuły z szukaniem Mcguffina, to akurat normalne w tej marce, to samo mieliśmy w Armadzie, Wojnie o Energon, Cybertron Animated, Prime, Wojnie o Cyberton itd. To normalne w tej serii.
No i fajnie że użyli leitmotiffu Unicrona.
A.l.e.X Legend

Z trailerów wylewały się pokłady żenady a tutaj jakby zdziwienie ;) spokojnie bedzie dune część druga to będzie 10/10 i uwaga uwaga z trailerów dune wylewa się jakość:)
cycu2003 Legend

Kazali iść z redakcji to poszedł. Ja byłem tylko na pierwszej części i drugiej w kinie. Taka jest prawda że te filmy są mocno średnie i coraz gorsze. Po tych zwiastunach które wyszły do tego filmu wydaje mi się że ta recenzja może dobrze punktować wszystkie mankamenty bo nie zapowiadało się nic ciekawego
kingasa123 Junior
Jak się nie lubi serii to się nie idzie na film żeby napisać jakieś bazgroły w sieci, Transformers to film i seria właśnie o strzelających robotach , więc jak ktoś tego nie lubi i uważa za monotonne to nie powinien wogole pisać recenzji, która moim zdaniem przeinacza obraz filmu. Po drugie język , zimoleska???? Może by tak pisać rzetelnie w języku polskim ? Po trzecie ... Nie każdy lubi hip hop , pobujać się na Brooklynie ? Gorszej jakościowo recenzji jeszcze nie widziałam.