Rewolucyjne baterie - dlaczego Duracell zrezygnowało z przydatnej funkcji?
Duracell PowerCheck to seria baterii dysponujących wbudowanym testerem poziomu energii. Wystarczyło jedynie nacisnąć, aby sprawdzić w jakim stanie jest ogniwo. Funkcja ta nie wyszła jednak poza obszar ciekawostki i została szybko zapomniana.

Być może niektórzy z Was pamiętają baterie, które posiadały wbudowany miernik poziomu pozostałej w nich energii. Pojawiły się one pod koniec lat 90-tych za sprawą firmy Duracell. Technologia ta nosiła nazwę PowerCheck i miała postać cienkiego paska, przypominającego wskaźniki HUD z gier. Wydawało się to całkiem rozsądne i przydatne, lecz gadżet ten nie stał się powszechny, aż w końcu niemal całkowicie zniknął. Obecnie dość trudno znaleźć baterie, które go posiadają.
Miernik poziomu naładowania baterii?
Aby sprawdzić, w jakim stanie jest bateria, należało przycisnąć (dość mocno) dwa białe punkty na niej – pasek zabarwiał się na żółty kolor w całości, jeśli ogniwo było nowe, w miarę zużywania kolor zapełniał coraz mniejszy obszar. Jeśli zażółcił się tylko mały fragment na czerwonym polu, produkt nadawał się do utylizacji.

Zasada działania tego elementu była dość prosta. Całość „mechanizmu” znajdowała się na obwolucie nawiniętej na ogniwo. Widoczny pasek był wykonany z materiału zmieniającego kolor pod wpływem temperatury. Pod nim zaś znajdował się niewielki element grzejny, którego obwód był zwierany w miejscach, które należało docisnąć palcami. Jedno z nich stykało się z dodatnią elektrodą (która stanowi większą część obudowy baterii), a drugie z ujemną.
Przepływ prądu powodował podgrzanie paska od spodu. Grzałka zwężała się w jednym z kierunków, więc gdy bateria uległa zużyciu, mniejszy prąd był w stanie podgrzać jedynie ten węższy fragment. Dlatego widzieliśmy wtedy tylko część żółtego paska. Ponieważ działanie tego systemu było zależne od warunków termicznych otoczenia, na baterii był ważny napis, aby przeprowadzać test w temperaturze 21 stopni Celsjusza.

Teoretycznie to całkiem fajna funkcja, tym bardziej więc dziwi, że nie zdobyła popularności. Co prawda parę lat temu jeszcze można było spotkać baterie z nieco unowocześnionym PowerCheck, nie da się ukryć, że innowacyjny projekt zakończył się klapą. Powody są co najmniej dwa:
- Specyfika korzystania z baterii – wkładając baterie do urządzenia (np. pilot od TV) z reguły pozostawiamy je tam, aż wyczerpią się całkowicie, a potem wymieniamy je na nowe, świeżo rozpakowane. Raczej mało osób było zainteresowanych składowaniem częściowo zużytych baterii, więc PowerCheck nie wyszedł poza obszar ciekawostki technologicznej.
- Działanie tego systemu przypominało bardziej amperomierz, niż woltomierz, pokazywało stan prądowej wydolności baterii. Uruchomienie testu wiązało się z rozgrzaniem elementu, co zużywało energię. Częste bawienie się PowerCheckiem mogło więc samo w sobie wyczerpać ogniwo.
Nie tylko Duracell posiadał w ofercie baterie z wbudowanym testem, przez pewien czas podobny gadżet miał także Energizer. Obecnie raczej trudno znaleźć egzemplarze ogniw tego typu z aktualną datą ważności. Z powodu ich wad i praktycznie małej przydatności dodatkowej funkcji, coraz mniej osób było zainteresowanych zakupem (a były one nieco droższe od zwykłych wersji). Jeśli ktoś potrzebuje sprawdzać poziom energii posiadanych baterii, lepszym rozwiązaniem jest kupno multimetru lub testera. Takie urządzenia nie muszą być drogie, sam posiadam cyfrowy miernik ogniw AA/AAA, który kosztował ledwie kilkanaście złotych.