Rebel Moon - recenzja. Miał być hit Zacka Snydera, a jest rozczarowanie owinięte w ładny papierek
Mamy dla Was recenzję Rebel Moon, widowiska sci-fi od znanego reżysera, Zacka Snydera. Czy szumnie zapowiadana kosmiczna opera Netfliksa może konkurować z Gwiezdnymi wojnami?

Jest godzina szósta rano i mam za sobą zaczęty o czwartej seans Rebel Moon, po którym, pisząc teraz tę recenzję, czuję ogromne rozczarowanie i towarzyszy mi poczucie, że lepiej było dalej smacznie spać, niż wstawać o tak wczesnej porze. Od szumnie zapowiadanego widowiska oczekiwałam choć lekkiego powiewu świeżości i historii, która zatrzyma mnie na te ponad cztery godziny, na które Zack Snyder przewidział swoją wielką, dwuczęściową kosmiczną operę. Jednakże po obejrzeniu pierwszej części, Dziecka ognia, wcale nie czuję się zachęcona do obejrzenia kontynuacji, która ma zadebiutować 19 kwietnia 2024 roku, czyli całkiem niedługo, biorąc pod uwagę to, ile przeważnie czeka się na kolejne odsłony serii.

Najnowsze dzieło Snydera, które powstało dla Netfliksa, to opowieść Kory, enigmatycznej kobiety, która od niedawna zamieszkuje rolniczą kolonię na Veldt. Spokój mieszkańców tego miejsca zostaje zachwiany w chwili, gdy w ich osadzie pojawia się armia regenta Balisariusa dowodzona przez admirała Noble’a. Zdesperowani w obliczu niebezpieczeństwa, jakie grozi im ze strony Macierzy, postanawiają zasięgnąć pomocy wojowników z galaktyki. Odnaleźć ich ma Kora, która okazała się byłym członkiem armii Macierzy, a pomoże jej w tym farmer Gunnar. W tym momencie rozpoczyna się ich podróż po najróżniejszych planetach, by zebrać grupę osób, które będą chciały walczyć w ich sprawie.
Nie ma czasu na wyjaśnienia, musimy szybko lecieć dalej
Zamysł całkiem prosty i – niestety – w filmie kompletnie skopany. Choć opis fabuły brzmi jak zapowiedź epickiej podróży po barwnej galaktyce, którą mieliśmy dostać od Snydera (w jego głowie pomysł na ten obraz kiełkował od kilkudziesięciu lat), na nic takiego nie liczcie, a przynajmniej nie na poziomie, który mógłby być satysfakcjonujący. Od planety do planety, od wojownika do wojownika przeskakujemy w ekspresowym tempie. Nie ma tu czasu na poznanie nowych miejsc, a nawet bohaterów, którzy w filmie pełnią istotną rolę i na których powinno nam zależeć, choć w ostatecznym rozrachunku większość z nich, jeśli nie wszyscy, są nam obojętni. Przez to śmierci, które może powinny nas poruszyć, nie wywierają żadnego wrażenia. Trudno jest przeżywać odejście kogoś, z kim nie czuje się żadnej więzi, bo nie został nam dobrze przedstawiony.

Ten krótki czas, jaki poświęcono licznej obsadzie Rebel Moon, pociąga za sobą jeszcze jeden problem – motywacje bohaterów są kompletnie niezrozumiałe. Rekrutację każdej kolejnej osoby można w sumie opisać jako sytuację na zasadzie:
– Cześć, dołączysz do nas, by prawdopodobnie zginąć w walce o jakąś tycią kolonię z krańca galaktyki, o której pewnie nie słyszałeś?
– Spoko, możesz na mnie liczyć, nieznajoma, o której nic nie wiem i której nie mam pojęcia, czy mogę ufać.
Nie brzmi to przekonująco, prawda? I takie nie jest. Rebel Moon nie pokazuje nam, dlaczego ci ludzie podążają za Korą i uważają, że mogą jej zawierzyć własne życie. Tym bardziej że większość z nich to poszukiwani zbiegowie, za których głowy wyznaczono wysoką nagrodę. Wydawałoby się, że w takiej sytuacji będą ostrożniejsi, ale nie, bo wystarczy szczenięce spojrzenie rolnika oraz trudny do opisania grymas głównej bohaterki, żeby postanowili zaryzykować.
Scenariusz ma spore braki, które nie wiem, czy tłumaczyć tym, że Snyder po prostu go nie dopracował, czy może tym, że posiekano go, żeby zostawić coś na reżyserskie wersje, które mają mieć godzinę dodatkowego materiału i ukazać się w późniejszym czasie. Jeśli jest to kwestia drugiego, to uważam to za kiepski ruch, bo wtedy dano nam w pierwszej kolejności wybrakowany produkt, który wcale nie zachęca do tego, żeby czekać na więcej. Może to wina Ligi Sprawiedliwości i szumu, jaki narobiła walka o Snyder Cut (czyli jego wersję filmu, którego wcześniej nie udało mu się ukończyć, a stery przejął inny reżyser, którego wizja nie przyjęła się dobrze). Być może Netflix chciał narobić podobnego zamieszania, by ludzie równie mocno wyczekiwali reżyserskiej wersji Rebel Moon; tylko po co? Podstawowa też jest dziełem tego filmowca, i może warto było pozwolić mu zrobić ją w całości według jego pomysłu w kategorii R, zamiast robić wybrakowaną wersję PG-13, która zniechęca do ekscytowania się tą nowo powstałą serią. Niewykluczone jednak, że nawet ta rozszerzona wersja, którą otrzymamy w bliżej nieokreślonej przyszłości, nie uratuje historii, która po prostu od początku nie była dopracowana.
Może nie ma sensu, ale przynajmniej zapiera dech
Tym, co w Rebel Moon zdecydowanie robi wrażenie, to warstwa wizualna, o którą właściwie nie trzeba było się martwić. To akurat mocna strona filmowca, który przykłada dużą uwagę do scenografii, kostiumów oraz efektów specjalnych, i nie inaczej jest w przypadku jego dzieła sci-fi. Kostiumy wiele mówią nam na temat postaci. Planety są różnorodne, a przynajmniej te fragmenty, które nam pokazano. Wśród ras kosmitów również można dostrzec spore zróżnicowanie, nie mamy tu tylko ludzkich bohaterów, choć niestety w głównej obsadzie zobaczymy wyłącznie takich. Szkoda więc, że nie pokazano nam więcej z samych planet, które tak naprawdę nie zagrały tu wielkiej roli, podobnie jak ich mieszkańcy.

Muszę jednak zaznaczyć, że choć w większości sytuacji CGI było naprawdę dopracowane, to jednak wyłapałam kilka momentów, które wyglądały wyjątkowo sztucznie i raziły w oczy, jednak nie ujmuje to wiele temu, jak atrakcyjne od strony wizualnej jest Rebel Moon. Nic dziwnego, że najnowsze dzieło Zacka Snydera znalazło się wśród 10 kandydatów walczących o nominację do Oscara w kategorii najlepszych efektów specjalnych. Szkoda tylko, że to jedna z niewielu mocnych stron filmu. Ewentualnie wybronić się może tu jeszcze antagonista, który miał szansę nieźle się odznaczyć, w przeciwieństwie do paczki „tych dobrych”, którzy nie dostali szansy na wykazanie się, choć potencjał mógł w nich drzemać.
O zmarnowanym potencjale można mówić także w odniesieniu do samej koncepcji. Na papierze wyglądało to intrygująco, w dodatku pomysłów ponoć było co nie miara – Snyder ma ponoć ogromną biblię, w której zapisał wszystko na temat uniwersum Rebel Moon, tylko co z tego, skoro niewiele zostało przelane na ekran? Przynajmniej w pierwszej odsłonie. Świat przedstawiony to niestety wydmuszka, bo choć wygląda pięknie i ciekawie, to niestety nic się za tym kryje. Reżyser nie odkrywa przed nami tajemnic tego uniwersum, te pozostają zakopane w jego umyśle oraz biblii, którą trzyma zamkniętą zapewne w swoim biurze.

Na pochwałę, obok strony wizualnej filmu, zasługują walki. Choć nie czuć w nich wysokości stawki, to sama choreografia jest dobra, a po popisach Sofii Boutelli, odtwórczyni Kory, było widać, że ją czuła, co z pewnością jest zasługą faktu, że jest tancerką. Aktorka, choć odtwarzała wcześniej wyuczone ruchy, wcale nie sprawiała wrażenia, jakby sztywno podążała za schematem – uczyniła je własnymi. Szkoda tylko, że od jednego z jej występów w walce tak mocno uwagę odwracało zwolnione tempo, z którego słynie Snyder. Slow-motion strasznie zaburzyło płynność tego pojedynku, przez co trudno było skupić się na wyczynach aktorów/kaskaderów.

Powrót do świata Rebel Moon nie będzie łatwy
Czy po seansie Rebel Moon – części 1: Dziecka ognia czuję się zachęcona do kontynuowania przygody w tym kosmicznym uniwersum i przekonania się, czy kiełkująca rebelia stawi czoła Macierzy? Niezbyt. Choć po zapowiedziach byłam podekscytowana i zaintrygowana tym, co wysmażył Zack Snyder, to po obejrzeniu pierwszego filmu średnio mam ochotę wracać do tego świata. Co prawda film nie jest zupełnie zły, spokojnie można go obejrzeć, nie czując zmęczenia i nie mając ochoty wyłączyć go w połowie, ale to czyni go rozrywką tylko na poziomie „w porządku”, „ujdzie”. Nie ma tu nic zapadającego w pamięć, co wspominałoby się jeszcze na długo po seansie, ani nic, co wyróżniłoby widowisko Netfliksa na tle innych produkcji z gatunku sci-fi. Gwiezdne wojny z całą pewnością nie muszą czuć się zagrożone.
Rebel Moon można opisać jako rozrywkę na jeden raz. Coś na zasadzie – obejrzeć widowiskową produkcję i o niej zapomnieć. Podchodząc do seansu, nie oczekujmy wiele od dzieła, które może i zabawi cię przez dwie godziny, ale nie zostanie z tobą na dłużej. Tak przynajmniej się nie rozczarujecie.
Film:Rebel Moon - Część 1: Dziecko ognia(Rebel Moon - Part One: A Child of Fire)
premiera: 2023premiera PL: 2023sci-fifantasyakcjaprzygodowydramatwojenny
Rebel Moon to film przygodowy z gatunku science fiction w reżyserii Zacka Snydera. Scenariusz napisali Shay Hatten oraz Kurt Johnstad. Produkcją zajęły się firmy The Stone Quarry oraz Grand Electric. Film inspirowany jest twórczością Akiry Kurosawy i filmami ze świata Gwiezdnych Wojen i opowiada o pokojowej kolonii żyjącej na krańcu galaktyki, której spokój wkrótce zakłóci śmiertelne zagrożenie w postaci armii okrutnego regenta, znanego jako Balisarius. Przerażeni i zdesperowani mieszkańcy planety wysyłają młodą kobietę o tajemniczej przeszłości, aby odszukała odważnych wojowników zdolnych ocalić kolonię. Rebel Moon dostępny jest w serwisie Netflix od 2023 roku.
Komentarze czytelników
Teqnixi Konsul
Oczywiście. Każdy przecież wie, że to się działo naprawdę dawno temu kiedy źli ludzie latali wielkimi statkami kosmicznymi, Indianie latali na wielkich orło bykach a azjaci dla rozrywki walczyli z ludzio pająkami. No i oczywiscie ci źli mieli gadające roboty. Jakaś tam bardzo luźna inspiracja to nie są wydarzenia które naprawdę miały miejsce.
zanonimizowany1218483 Generał
Tyle ze a new hope to jest film s/f, a rebel moon opowiada o wydarzeniach które naprawdę miały miejsce i jest swojego rodzaju dokumentem wręcz kroniką.
zanonimizowany1394975 Generał
Snyder to grafoman, więc zaskoczenia nie ma.
PersonifikacjaCienia Generał

Przyznam że ta recenzja oddaje bardzo dużo z tego co sam mógłbym powiedzieć po seansie z Rebel Moon choć sam oceniłbym nieco gorzej. Jak dla mnie zmarnowany potencjał, mnóstwo braków, mnóstwo oklepanych elementów i w zasadzie same spodziewane zwroty akcji. Tak bardzo angażujący, że w trakcie zrobiłem sobie przerwę na małe przemeblowanie. Raczej nie zobaczę drugiej części.